Kochani w sobotę musiałam pożegnać swoje Słoneczko, była ze mną 18 lat i jeden miesiąc, walczyła właściwie od 2,5 roku, najpierw problemy z wątroba, potem wylew, straciła wzrok ;((( potem złośliwy włókniakomięśniak, zdecydowaliśmy sie na operację mimo świadomości ryzyka i moje Słonko po raz kolejny się podniosło, w luty zdiagnozowano u nas pnn i te ostatnie półtorej miesiąca to była nieustanna walka, do soboty, kiedy to bilans przechylił sie w stronę strat, po rozmowie z wet, który powiedział, że czas sie żegnać poprosiliśmy go o przyjazd do domu, mielismy jeszcze 4 godziny żeby sie pożeganć, przyjechali wszyscy z rodziny, którzy chcieli ja jeszcze zobaczyć, wzięlismy ja na balko żeby poczuła wiosnę, było tak pięknie i słonecznie
a potem moja ukochana dziewczynka odeszła spokojnie, otoczna miłością, do końca tulona, całowana i zapewniana o naszej miłości, nie chcieliśmy , żeby umierała w strachu, bólu lub agonii, a od tego dzieliła nas bardzo cienka granica
, wiem, że ona już nie cierpli ale ja UMIERAM!!! po prostu nie ma mnie!! To zabrzmi idiotycznie ale chociaż wiedziałam przecież, że ten dzień kiedyś nastąpi to jednak jednocześnie nie wiedziałam
ciągłe płaczę, wszędzie ja widzę, śpię z jej kocykiem, nie radzę sobie!!!!! wszyscy mówią, że miała cudowne, długie życie, ale ja mam wrażenie, ze nie minęło 18 lat tylko jeden dzień
jeszcze długo tuliłam ja po wyjściu weta, a potem pochwaliśmy ją (boże nie wierze, żer to piszę!!!!!!) w ogrodzie rodziców, wiem jak to zabrzmi ale po chwili chciałam ją wykopać, jeszcze raz utulić, zrobiłabym wszystko żeby do nas wróciła!!!. Punieczku Kocham Cię Na Zawsze, Najbardziej Na Świecie!!!! Tęsknie tak bardzo, że nie potrafię wyrazić tego słowami!!!!!!!