Jak pogodzić się ze stratą kota?

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Czw maja 03, 2018 15:38 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

iesz4 bardzo mi przykro i współczuję!
Trzymaj się!

U mnie 9 miesięcy minęło przedwczoraj...
Boli jak bolało, tęsknota rozrywa mi serce ♥
Wspomnienia przywołują się same...Nie umiem bez łez pamiętać... może kiedyś?

Dorka ...

 
Posty: 18
Od: Pt sie 04, 2017 14:16

Post » Pt maja 04, 2018 13:47 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Dzięki Dorka... za wsparcie. Mślałam, że łez już nie mam, okazuje się, że byłam w błędzie.

iesz4

 
Posty: 2
Od: Pon kwi 30, 2018 22:16

Post » Sob cze 09, 2018 14:18 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Wszyscy kiedyś umrzemy, każde życie się kończy ( a najpierw zaczyna). Jest to naturalny bieg sprawy. Mocznica i niewydolne nerki to jest mega trudny temat.
Ludzie którzy decydują o eutanazji zwierzęcia mają wyrzuty, że to zrobili, że za wcześnie, itp. Ludzie którzy nie zdążyli dojechać na eutanazję mają wyrzuty, że ich zwierzę cierpiało i że tego nie skrócili. Wniosek jest 1: zawsze człowiek czuje się z tym źle, nie ma dobrych wyjść w takich sytuacjach. Ja osobiście bardzo boję się cierpienia zwierzęcia podczas zdychania, dlatego w beznadziejnych i nieuleczalnych chorobach NIE CZEKAM na cud ani nie czekam aż "koci los sam zadecyduje". Mam za sobą 3 eutanazje moich kotów przez ostatnie 5 lat. Z perspektywy czasu myślę, że 2 pierwsze-za długo odraczaliśmy eutanazję. Trzecia była we właściwym momencie, dzięki poprzednim 2 doświadczeniom. Ja ufam swoim wetom, są cudowni i bardzo mi pomagają mi w tym temacie.

chemica

 
Posty: 208
Od: Czw lis 29, 2007 8:32
Lokalizacja: Szczecin

Post » Nie cze 10, 2018 18:23 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

U nas w czwartek minął dwa miesiące od odejścia kiciuni, tak się zdarzyło, że współopiekujemy się trzem kociakami, z których dwa za ok. dwa miesiące zamieszkają z nami, daje nam to dużo radości i zajmuje czas oraz głowy, ale jak ciągle myślę, przeżywam i często płaczę, bardzo, bardzo tęsknię za naszą kotunią, jakkolwiek to zabrzmi, mam taki mały ołtarzyk w sypialni w miejscu gdzie spała w ostatnim czasie, są tam jej zdjęcia i ukochany kocyk, nie potrafię i nie chcę się tego pozbyć :( :( zastanawiam się, czy będę potrafiła pokochać nowe kotki tak samo jak naszą kicię, ona była ze mną ponad 18 lat, czasami mam wrażenie, że od zawsze, była ukochanym członkiem rodziny, zawsze obok, w najważniejszych momentach życia, tak bardzo za nią tęsknię :placz: :placz: :placz:
People who love cats have some of the biggest hearts around.

Susan Easterly

catwwoman81

Avatar użytkownika
 
Posty: 145
Od: Nie wrz 20, 2015 16:10

Post » Wto cze 12, 2018 17:06 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Pewnie pokochasz je inaczej, ale to nie znaczy, ze mniej.
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=213932
***** ***

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 84534
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Nowodwory

Post » Sob cze 16, 2018 18:22 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

U nas każdy odchodzący kot pozostawia po sobie miejsce-szansę na dobre życie kolejnego kota. To jest koci łańcuszek, jeden robi miejsce dla drugiego. Miejsce dla nowego kota jest darem poprzedniego kota. Pomyśl, ile dobrego możesz zrobić dla kolejnego kociaka...

chemica

 
Posty: 208
Od: Czw lis 29, 2007 8:32
Lokalizacja: Szczecin

Post » Śro lip 18, 2018 9:06 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

My walczyliśmy o Naszą księżniczkę 3 tygodnie. Wczoraj miała pobrany płyn z brzuszka - podejrzenie, że to jednak FIP, ale nie doczekała do wyniku. Odeszła dziś rano i to w dużym bólu, nie zdążyliśmy ani go uśmierzyć, ani się z nią pożegnać. Miała dopiero 3 latka i całe kocie życie przed sobą. Oddałabym wszystko żeby w tych ostatnich chwilach móc chociaż przejąć jej ból na siebie, żeby mogła odejść w spokoju...

Nektarynka

 
Posty: 27
Od: Nie cze 07, 2015 20:54

Post » Pt lip 20, 2018 19:01 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Bardzo mi przykro.Wiem jak boli,wczoraj minęły 3 długie tygodnie jak odszedł mój Nikuś.Nagle i chyba boleśnei :cry: Zator :cry:

asiek o

Avatar użytkownika
 
Posty: 1020
Od: Śro maja 26, 2010 15:14

Post » Sob lip 28, 2018 17:26 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

1,5 miesiąca :placz: Boli tak stasznie, że nie sposób tego wyrazić słowami. I dopiero tak naprawdę zaczyna to do mnie docierać. Nic mi się nie chce, niczym nie potrafię się cieszyć :cry:
_______________________________________________________
Jakie nudne byłoby życie gdyby nie ten rząd.
Nie, za PO nie było lepiej. Ludzie tyrali za 1.200 brutto. Afera goniła aferę :?

Podziwiam, jak szeregowy poseł ogrywa opozycję Obrazek
STOP HEJT! Nikt nie jest anonimowy w sieci.

Erin

Avatar użytkownika
 
Posty: 64069
Od: Pt cze 22, 2007 8:43

Post » Czw sie 30, 2018 12:59 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Dziś minęły 3 tygodnie, jak pożegnałam moją ukochaną Irdę... Była ze mna 11 lat i mam wrażenie, ze kawałek mnie zabrała ze sobą.. Myślę o Niej codziennie, tesknię codziennie, cierpię codziennie... Odejscie żadnego z moich kotów nie było dla mnie aż taką tragedią - z Irdą łączyła mnie niesamowita więź, porozumienie dusz, była sensem mojego życia... Jestem w totalnej rozsypce, swoje zycie dzielę na to do śmierci Irdy i po jej odejściu... Ja wiem, że czas leczy rany, ale wątpię, czy przyjdzie taki moment, gdy będę o niej mogła mówić bez łez... Strasznie, strasznie mi źle...
09.08.2018 zgasło Słońce... Irda, ukochany mój rudzielcze, tęsknię za Tobą każdego dnia... [*]

marta_kociara

Avatar użytkownika
 
Posty: 200
Od: Nie cze 14, 2009 20:49
Lokalizacja: Otwock

Post » Czw sie 30, 2018 23:19 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

marta_kociara
U mnie minął 01.08.2018 rok...a czuję dokładnie to co Ty.
Każdego dnia płyną łzy, albo chcą płynąć.
Myślę czasami o nowej kotełce, ale nadal targają mną różne emocje... Boję się kolejnego rozstania.

Trzymaj się ciepło! Przytulam,rozumiem Cię doskonale!

Wszystkich forumowiczów pozdrawiam serdecznie.

Dorka ...

 
Posty: 18
Od: Pt sie 04, 2017 14:16

Post » Nie wrz 23, 2018 0:06 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

To moze byc dlugi post. Nie wiem jak wyrazic to co czuje, ale jak wszyscy w tym watku jestem zrozpaczona. Mam wyrzuty sumienia i zlosc na wetow. I boli strasznie.
Moze gdybym wczesniej tu na forum napisala o porade wszystko by sie inaczej skonczylo. Zadreczam sie i nie potrafie wyjsc z tego przekletego kregu,

W czwartek uspilam moja kochana przyjaciolke- byla ze mna 14 lat, miala prawie 15 lat. Nie moge jesc, plakac tez nie, czuje taki bol w piersiach jakby mi serce pekalo. Pije melise ale nie pomaga. Widze ja wszedzie, slysze stupot jej lapek jak wskakuje do mnie na lozko i kladzie lapke na mojej rece bo tylko tak ze mna spala, musiala mnie dotykac. Wydaje mi sie, ze grzebie w kuwecie czy mruczy na powitanie, zapominam sie i ide sprawdzic jak sie czuje.

To nie byl moj 1szy kot, ale te dwa pierwsze odeszly za TM jak mnie nie bylo, zegnala je moja Mama. To nie tak, ze nie myslalam, ze kiedys to nastapi ale nie pomyslalabym ze w takich okolicznosciach.
Kicie i Normanka (odszedl 4 lata temu) przywiozlam ze soba z zagranicy gdy postanowilam wrocic na jakis czas do domu rodzinnego. Nawet by mi przez mysl nie przeszlo, ze moglabym je zostawic. Kicie, ktora ktos porzucil na wycieraczce przygarnal moj wizytujacy Tata i od razu spala z nim w lozku, stad przez wiele lat uwielbila mezczyzn, ich glos i zapach, zawsze wskakiwala na krzeslo brata i wachala jego przepocone koszulki. Ale to mnie wybrala na swoja Mame i przyjaciolke, bo obie mamy charakterki. Gdy Tata tragicznie zginal przez tydzien siedziala na jego miejscu i patrzyla na mnie z wyrzutem "gdzie jest jej Pan". Gdy odszedl kotek Norman, ktorego tylko tolerowala wpadla w depresje i przez kilka tygodni nie bawila sie, nie byla soba.

Przeszlysmy razem wiele, tragedie, mnostwo przeprowadzek, szczesliwe chwile i zawsze byla przy mnie, zeby pocieszyc , zrobic glupia minke, zniszczyc garderobe TZ, czy zostawic nieodwracalne slady w scianie wynajmowanego mieszkania gdy wspinala sie prawie do samego sufitu ,prawie do samego konca, do poczatku choroby byla aktywna i nie bylo po niej widac ze jest stateczna seniorka. Wszedzie jej bylo pelno, ale byla tez wielka indywidualistka, kotka-Alfa, zwierzat nie lubila tylko swoje czlowieki.

2 lata temu zdiagnozowano u niej PNN, ale najpierw prawie ja stracilam gdy 2 konowalow prawie ja usmiercilo ale polecany tu wet wszystko ladnie odkrecil. Kicia miala jednak kryzys trwjacy wtedy tez okolo 2 miesiecy, najpierw nerki potem zapalenie trzustki. Bylo ciezko, niektorzy bliscy nie wierzyli ze wyjdzie z tego, a jednak sie udalo. Sielanka trwala 2 lata. W tym czasie okresowo ja badalam i i bylam przeczulona na kazde wahniecie czy znow odzywaja sie nerki.

Po tym jak zachorowal Normanek i jak szybko odszedl (kilka dni) postanowilam, ze z Kicia bedzie inaczej, ze bede na miejscu i dopilnuje zeby byla wlasciwie leczona, i teraz nie wiem czy dotrzymalam slowa :(

Kicia zaczela tracic apetyt koniec czerwca/lipiec. Powolutku ale zauwazalnie. Od razu wizyta u weta, usg, krew, mocz. Gdzies w tyle glowy mysl ze PNN jest nieuleczalne i moze byc szybkie pogorszenie. Wyniki nie byly az tak zle ale jedna nerka juz zanikowa, niski ciezar moczu wiec wdrozylismy kroplowki, lek na apetyt, ktory zawsze dzialal ale jakos przestal. A Kicia jadla sama coraz mniej, ze strachu ze moze stluscic sie jej watroba (a chuda nie byla) wprowadzilam dokarmianie strzykawka po trochu. Wszystko majac nadzieje, ze bedzie diagnoza i Kicia zacznie jesc sama i wiecej.
Tu musze nadmienic, ze Kicia nienawidzila wetow a i oni chyba za nia nie przepadali, bo byla z tych bardzo charakternych, wrecz bali sie ja obslugiwac. Zawsze z mama musialysmy asystowac przy usg, rtg czy pobieraniu krwi.

Teraz patrzac wstecz mysle, ze weci jej chorobe troche zbagatelizowali bo wizyty byly bardzo czeste, z nia i bez niej. A wszystko po to aby znalezc przyczyne anoreksji. W pewnym momencie nawet zostala uznana za "najbardziej przebadana kotke w miescie" co brzmi tragicznie skoro ostateczna diagnoze postawiono dopiero kilka dni przed jej smiercia.

A Kicia dostawala rozne leki i wciaz spadal jej apetyt az w koncu sama juz nie jadla i musialam pakowac w nia jedzenie na sile. I co rusz nowe badania i moje sugestie ze moze to serce ( echo bylo ok)., moze pluca ( rtg podobno ok), moze jednka nerki, ale mocznicy nie bylo wiec skad ta anoreksja, no moze fosfor zbyt duzy. Wiec znowu nowe leki, suplememnty. Wyszlo delikatne zapalenie zoladka wiec leki oslonowe ale z Kicia bylo coraz gorzej. W polowie sierpnia miala epizod omdlenia, na sygnale jechalysmy po tlen, okazalo sie ze ma anemie wiec dostala EPO. W miedzy czasie badania byly niezle ale Kicia czula sie gorzej. Zaczela duzo lezec, malo chodzila, zaczela duzo pic wody i sikac czesciej ale mniej. Wiec znowu wet i usg nerek i pecherza- a tam bez zmian choc w moczu wykryto E.Coli i leczona byla antybiotykiem z dobrym skutkiem. W miedzyczasie sugerowano, ze moze to glowa, a moze zeby (bali sie robic narkoze w jej stanie) a moze cos w zoladku co nie jest widoczne na usg.

Poczatek wrzesnia przyniosl zalamanie- Kicia zaczela chowac sie w ciemne miejsca, do szafy, za lozko, na kable. Na pewno tez miala mnie dosc, ze ciagle cos jej wtykam do pysia, a to jedzenie a to leki. I ta moja obsesja, ze jak nie zje to zejdzie na niewydolnosc watroby.
Od jakiegos czasu zaczela oddychac mocniej brzuchem, wiec ja prowadzaca zreszta dzienniczek jej choroby zaczelam krecic filmik i pokazalam wetowi. Ale mowiono mi, ze to z powodu zaparc bo na RT wyszlo duzo kalu w jelitach. Wrzesniowe badane krwi przynioslo slaba watrobe, duzy cholesterol wiec znowu inne troche leki. A poprawy nie bylo widac. Kicia czesciej wisiala nad woda i siedziala czesciej podkurczona jakby cos ja bolalo.

Dramat zaczal sie jakies 2 tyg temu. Po nakarmieniu ktoregos wieczoru Kicia zaczela bardzo mocno oddychac i brzuchem i nosem wiec myslalam , ze sie zadlawila bo moze zle podalam jej jedzenie. Ulewalo jej sie z pysia i nie chciala pic wody. Szybko na sygnale do lecznicy 24 godzinnej bo juz pozno. Tam ja obsluchano, dano leki i zapewniono, ze raczej nie zakrztusila sie jedzeniem. I RTG tez nie zrobiono- i wyrzucam sobie, ze powinnam o to poprosic . Po powrocie do domu oddech sie nieco uspokoil i nastepnego dnia Kicia zainteresowala sie o dziwo jedzeniem co mnie bardzo ucieszylo( skutek zapewne sterydu). Ale jedzenie niezbyt jej szlo, duzo wypluwala i tak dziwnie gryzla. Nastepnego dnia wizyta w naszej lecznicy ale u innego weta i na powitanie -"o, a co sie znowu stalo". A Kica znowu zaczela miec ataki dusznosci. Po raz 1szy Kicia zostala porzadnie osluchana bo wczesniej nigdy by sobie na to nie pozwolila, wyrywala sie zawsze i gryzla. Zapewniono nas ze to na pewno nie pluca bo ostatnie rtg pokazalo tylko zmiany starcze w oskrzelach, na pewno nie trzustka bo by wyla z bolu jak ja wetka dotykala. Wiec padlo na zakupczenie i moze jakies problemy z glowa. Dostalismy laktuloze, steryd i morfine na ataki dusznosci i bol. W sobote bylo nieco lepiej ale juz w niedziele wieczorem znowu atak dusznosci i to bardzo powazny, Kicia zaczela przebywac tylko w lazience, chodzila powoli, meczyla sie i zaczela dyszec nawet po wizycie w kuwecie. Bylo widac golym okiem, ze cos bardzo zlego sie dzieje. I potem ten straszny atak dusznosci i znow 12 w nocy i tylko 24 godzina lecznica, gdzie tym razem dano jej tlen, steryd i powiedziano, ze to chyba powrot anemii i stad te dusznosci. Troche oddech sie poprawil wiec wracamy. A po przyjezdzie do domu Kica nagle nie wychodzi z transporterka i znow dostaje atakow dusznosci. I znow jazda na sygnale do jeszcze innej lecznicy, tam mowia o bolesnosci brzucha, patrza na ostanie rtg i dziwia sie, ze pluc zbytnio nie widac (?). Ale pada diagnoza, ze ataki dusznosci to pewnie ataki paniki lub astmy. Dostaje morfine i wracamy. Nastepnego dnia widzac, ze nie jest lepiej a gorzej jedziemy do naszej lecznicy. Pobieramy krew, Kicia malo co juz walczy i widac ze nie ma sily, widza to tez weci, ktorzy znaja ja jako agresywna i dopiero wtedy do nich dociera ze musi byc zle.
I jest bardzo zle. Szybkie USG pokazuje mala ilosc plynu w oplucnej (stad te dusznosci) i ogromny stan zapalny w otrzewnej. Pada diagnoza - triaditis ( zapalenie watroby, jelit, trzustki). Rokowania slabe, ale decydujemy sie na 2 dniowa ostra terapie z nadzieja, ze Kicia zaskoczy i bedzie poprawa. Do konca nie wierze, ze to tak sie moze skonczyc, weci kaza myslec o decyzji ostatecznej a ja jestem zalamana, ze nie zdiagnozowali jej kilka dni, moze tygodni wczesniej. W domu Kicia ciut odzywa choc wciaz nie mas ily, chodzi tylko do picia, kuwety i do miski, gdzie probuje jesc ale niestety nie moze. 2 x dzienne wlewy, antybiotyki, sterydy, morfina. Zaczynaj pekac jej kruche zylki,. Trzeba zmienic wenflon i jechac znow do weta - znowu stres.
Kicia wyglada jednak zle, choc robi dobra mine do zlej gry, daje nam nikla nadzieje, przychodzi do miseczek i zaczyna smuto miauczec i patrzec na nas. Wiem, ze jutro me byc kontrolne USG i decyzja, moze ta ostateczna. Wydaje mise, ze jestem gotowa, ze zaplanowalam sobie wszystko, ale jednak nie. Czuje sie sparalizowana. W ostatnio noc leze przy niej i mowie ja jak bardzo ja kocham, jak chce zeby walczyla ale jednoczesnie, ze zalezy to od niej i prosze ja o znak.
Rano Kicia chce jesc, ozywaia sie na nasz widok choc lezy i prawie juz nie wstaje. Zabieramy ja na balkon, gdzie tak lubila lezec i jesc trawke, ale nie jest zbyt zainteresowana. Ja wciaz mam nadzieje. Ostatnia podroz to koszmar dla mnie, ale glaszcze jej glowke w kontenerku, wychyla ja kilka razy zdziwiona co sie dzieje.
U weta kolejny szok, po wyjeciu z kontenerka Kicia nie walczy, nie warczy, nie drapie, jakby jej nie bylo. Po raz 1szy nie musimy ja z mama trzymac. Lezy sobie jak dluga, ma przymkniete oczy, opera lapki o reke mojej mamy. Poddala sie. Wet jest w szoku. USG mnie dobija, zapalenie wciaz jest , doszedl jeszcze pecherzyk zolciowy i coraz wiecej plynu w plucach plus jakies pseudoguzki. Od tej chwilii pamietam wszystko jak przez mgle.Debatujemy, ale czuje, ze niestety to chyba ten czas juz. A Kica juz nie walczy. Idziemy do drugiego gabinetu. Mam ja niesie na kocyku jak dziecko a Kicia sie nie rusza, po prostu lezy jak laleczka. Klade ja na jej poslaniu, ale nie biore ja na kolana jak planowalam. W ogole nic nie jest tak jak planowalam. Zostajemy same by sie pozegnac. Chce ja przytulic ale jestem sparalizowana, caluje ja w glowke, glaszcze i zaplakana mowie, ze juz nie bedzie bolalo, ze sobie usnie. Powtarzam sie i calue ja a ona nie reaguje, ale wiem ze zyje, po prostu ma zamkniete oczy, slyszy mnie ale nie reaguje na glos mamy ani moj. Jestem w szoku. Przychodzi czas zastrzyku i wtedy wchodzi wet i cichutko cos nas pyta, ma lzy w oczach i nagle Kicia krotko ale dosadnie warczy na niego. Wet odchodzi. Przychodzi druga , ktora daje jej zastrzyk usypiajajacy, peka zylka, trzeba zalozyc nowy wenflon, ale Kica jest b.spokojna jakby juz odeszla ale jeszcze przeciez jest. Glaszczemy ja gdy powoli zasypia, wychodzimy po 2 zastrzyku a potem juz jest po, serduszko nie bije, jest zimna, lapki ma blade, nie ma juz mojej Kici.

To nie tak mialo byc, wyrzucam sobie wszystko, ze ladowalam w nia jedzenie, ze nie nekalam weta bardziej o postawienie diagnozy, ze nie dopytytwalam o trzustke , tylko uczepilismy sie wszyscy tych nerek i zaparc. Ze nie poznali sie na czas, ze sie dusila, ze ostatni tydzien to jakis surrealizm, ze ja zawiodlam, ze w ostatnich momentach nie glaskalam ja bardziej, ze nie usnela na moich kolanach.
Mma nadzieje, ze mi wybaczy. Bo ja sobie nie moge......

agatamfrisco

 
Posty: 58
Od: Pt maja 27, 2016 13:38
Lokalizacja: Lodz

Post » Nie wrz 23, 2018 0:39 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Bardzo Ci współczuję :cry:
Śpij spokojnie Kiciu [*]
Obrazek

KITKA[*]28.03.2011 ŻUCZEK[*]17.04.2013 BUNIA[*]30.03.2015 BUBA [*] 12.10.2015 ZUZIA[*] 14.01.2018
RUDY MIŚ [*]1.08.2019 MAŁA[*] 11.04.2020

Do zobaczenia nasze kochane

ankacom

 
Posty: 3872
Od: Wto wrz 14, 2010 17:23
Lokalizacja: Białystok

Post » Nie wrz 23, 2018 9:07 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

chemica pisze:Wszyscy kiedyś umrzemy, każde życie się kończy ( a najpierw zaczyna). Jest to naturalny bieg sprawy. Mocznica i niewydolne nerki to jest mega trudny temat.
Ludzie którzy decydują o eutanazji zwierzęcia mają wyrzuty, że to zrobili, że za wcześnie, itp. Ludzie którzy nie zdążyli dojechać na eutanazję mają wyrzuty, że ich zwierzę cierpiało i że tego nie skrócili. Wniosek jest 1: zawsze człowiek czuje się z tym źle, nie ma dobrych wyjść w takich sytuacjach. Ja osobiście bardzo boję się cierpienia zwierzęcia podczas zdychania, dlatego w beznadziejnych i nieuleczalnych chorobach NIE CZEKAM na cud ani nie czekam aż "koci los sam zadecyduje". Mam za sobą 3 eutanazje moich kotów przez ostatnie 5 lat. Z perspektywy czasu myślę, że 2 pierwsze-za długo odraczaliśmy eutanazję. Trzecia była we właściwym momencie, dzięki poprzednim 2 doświadczeniom. Ja ufam swoim wetom, są cudowni i bardzo mi pomagają mi w tym temacie.
Nasze wątki:Czarno Widzę i Szarość nie radość, a tu nas zobaczysz #cats.on_tour

Obrazek

haaszek

Avatar użytkownika
 
Posty: 2745
Od: Pt cze 23, 2006 18:43

Post » Nie wrz 23, 2018 10:47 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Ankacom- dziekuje.
Z dnia na dzien jest coraz ciezej, nie wiem jak sobie radzic

agatamfrisco

 
Posty: 58
Od: Pt maja 27, 2016 13:38
Lokalizacja: Lodz

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], Wasylisa i 239 gości