Prakseda pisze:W lutym miasto dawało karmę. Puszki KiteKat (mało wartościowe ale zjadliwe), natomiast suchej karmy nie tykają żadne koty ani nawet psy. Nie wiem co z tym zrobić. Może wrony nie pogardzą.
Miało byc oszczędnie a w rzeczywistości publiczne pieniądze utopione w błocie.
A to jest ciekawy temat, stale dyskutowany. Mechanizm wygląda tak: dzielnica decyduje ile pieniędzy przeznacza na karmę, następnie określa kryteria zakupu i MUSI ogłosić przetarg. W przetargu nie można zapisać "dostarczenie karmy firmy XXX", można co najwyżej określić "dostarczenie karmy dla kotów, o zawartości białka minimum..." (te dane o zawartości są przygotowane przez specjalistów ds. żywienia zwierząt z SGGW, zatwierdzone przez Komisję Dialogu Społecznego zajmującą się zwierzętami i przekazywane przez Biuro Ochrony Środowiska dzielnicom). No i wygrywa zawsze (ustawowo) najniższa oferta. Znany jest przypadek, gdy firma produkująca żywność dla wojska, na podstawie tej tabelki zawartości wyprodukowała karmę specjalnie pod przetarg. NIC tego nie jadło. Jeśli ktoś ma ZGODNY Z PRZEPISAMI O ZAMÓWIENIACH PUBLICZNYCH pomysł na rozwiązanie tej kwestii - z przyjemnością przedstawię go na najbliższym spotkaniu KDS.
Przy okazji drugi aspekt tej sprawy: nawet w obrębie jednej dzielnicy karmiciele mówią tak:
- karma VVV jest super
- karmy VVV nikt nie chce jeść
- kupcie nam koniecznie karmę VVV i XXX
- absolutnie nie kupujcie karmy VVV i XXX
Więc nawet gdyby dało się w przetargu zamówić konkretnie karmę VVV i XXX - i tak połowa karmicieli by klęła.
No pewnie przestaliby kląć gdyby zamawiać wyłącznie karmy klasy premium - ale wtedy klęliby jeszcze bardziej na ilość jaką dostają...
Serio zachęcam do rozważań formalnoprawnych, może uda nam się wypracować rozwiązanie lepsze niż te dotychczasowe. Przypominam tylko o ramach prawnych, urzędnicy nie mają prawa po prostu zebrać listy życzeń, pójść do sklepu i kupić zgodnie z zamówieniem, a potem rozdać karmy
