Łódź, Wschodnia – prawie koniec, tylko Pysia szuka ds - s.3

Wczoraj pisałam
Wschodnia w Łodzi - nieciekawa ulica, sporo nieciekawych ludzi.
Wśród nich - wyjątkowo nieciekawa karmicielka. Od lat nie pozwala sterylizować kotów na podwórku, bardzo nieelegancko wyrzuca kolejne ekipy łapaczy. Nas też, niedawno, mimo że zgodziła się na łapanie ostatniej kotki z podwórka. Po dwóch dniach zmieniła zdanie. A ostatnio przestała tę kotkę karmić, bo jej się „znudziło”.
Kotów w domu ma 7, i psa. Jak koty się znudzą, są gdzieś wywożone i wywalane, ot po prostu. Dwa kiedyś znalazły drogę do domu, więc zostały wywiezione skuteczniej.
Dlaczego kolejne organizacje nic nie zrobiły? Nawet ta, której owa osoba była (a może jest, nie wiem) członkiem? Bo się nie da, nie da się z tą osobą ani rozmawiać, ani współpracować. A prawnie – wiadomo, jak działa nasze prawo…
Gdzieś w połowie lutego doszły mnie słuchy, że ta osoba od jednej z organizacji zażądała natychmiastowego zabrania swoich 7-miu domowych kotów. Nie mamy ani miejsca, ani pomysłu, więc nie drążyłam tematu.
22 lutego zadzwonili z MOPS (pisałam na forum, str.17) - szukają opieki dla 7-miu kotów swojej podopiecznej na czas jej pobytu w szpitalu, Właśnie tej. Mocno wbrew sobie i ze słabą nadzieją zadzwoniłam do starszej pani-kociary mieszkającej po drugiej stronie ulicy - zgodziła się na tę opiekę, ale po rozmowie z owa osobą (przepraszam za to „osobą”, ale nie jestem w stanie pisać o niej inaczej) okazało się, że nie chodzi o opiekę nad kotami, tylko pozbycie o ich - zaraz-natychmiast i na stale. Rozmawiałam z paniami z MOPS, wyjaśniając, że niestety zabrać ich nie możemy, że schronisko itp. Myślałam, że panie z MOPS sprawę załatwią.
Cisza trwała do wczoraj. Bo wczoraj wieczorem do pani-kociary przyszedł wspólny sąsiad po kontenerki - na prośbę owej osoby miał „pozbywać się” kotów. Pani-kociara przerażona losem kotów zadzwoniła do mnie.
W rezultacie od 7mej rano sześć kotów jest u tej pani-kociary - cztery siedzą stłoczone w małej króliczej klatce, dwa w kontenerku. Jadę po nie po pracy, zabieram do Centrum – jak zwykle ratują w beznadziejnej sytuacji, ogromne, ogromne ukłony dla lekarek.
Zostaną tam obejrzane, zbadane, „zalekowane” w razie potrzeby. Podobno mają książeczki zdrowia ze zdjęciami… Nic więcej nie wiem, ani wieku, ani charakteru, ani kolorów.
W Centrum mogą być do jutra, jutro muszą zniknąć. Dt mam dla jednego. Reszta - trafi do schroniska.
Proszę, pomóżcie im….
Jeśli mogłabym coś wymyśleć, coś zrobić - zrobiłabym, wymyśliła..
One naprawdę nie mają czasu…
Wschodnia w Łodzi - nieciekawa ulica, sporo nieciekawych ludzi.
Wśród nich - wyjątkowo nieciekawa karmicielka. Od lat nie pozwala sterylizować kotów na podwórku, bardzo nieelegancko wyrzuca kolejne ekipy łapaczy. Nas też, niedawno, mimo że zgodziła się na łapanie ostatniej kotki z podwórka. Po dwóch dniach zmieniła zdanie. A ostatnio przestała tę kotkę karmić, bo jej się „znudziło”.
Kotów w domu ma 7, i psa. Jak koty się znudzą, są gdzieś wywożone i wywalane, ot po prostu. Dwa kiedyś znalazły drogę do domu, więc zostały wywiezione skuteczniej.
Dlaczego kolejne organizacje nic nie zrobiły? Nawet ta, której owa osoba była (a może jest, nie wiem) członkiem? Bo się nie da, nie da się z tą osobą ani rozmawiać, ani współpracować. A prawnie – wiadomo, jak działa nasze prawo…
Gdzieś w połowie lutego doszły mnie słuchy, że ta osoba od jednej z organizacji zażądała natychmiastowego zabrania swoich 7-miu domowych kotów. Nie mamy ani miejsca, ani pomysłu, więc nie drążyłam tematu.
22 lutego zadzwonili z MOPS (pisałam na forum, str.17) - szukają opieki dla 7-miu kotów swojej podopiecznej na czas jej pobytu w szpitalu, Właśnie tej. Mocno wbrew sobie i ze słabą nadzieją zadzwoniłam do starszej pani-kociary mieszkającej po drugiej stronie ulicy - zgodziła się na tę opiekę, ale po rozmowie z owa osobą (przepraszam za to „osobą”, ale nie jestem w stanie pisać o niej inaczej) okazało się, że nie chodzi o opiekę nad kotami, tylko pozbycie o ich - zaraz-natychmiast i na stale. Rozmawiałam z paniami z MOPS, wyjaśniając, że niestety zabrać ich nie możemy, że schronisko itp. Myślałam, że panie z MOPS sprawę załatwią.
Cisza trwała do wczoraj. Bo wczoraj wieczorem do pani-kociary przyszedł wspólny sąsiad po kontenerki - na prośbę owej osoby miał „pozbywać się” kotów. Pani-kociara przerażona losem kotów zadzwoniła do mnie.
W rezultacie od 7mej rano sześć kotów jest u tej pani-kociary - cztery siedzą stłoczone w małej króliczej klatce, dwa w kontenerku. Jadę po nie po pracy, zabieram do Centrum – jak zwykle ratują w beznadziejnej sytuacji, ogromne, ogromne ukłony dla lekarek.
Zostaną tam obejrzane, zbadane, „zalekowane” w razie potrzeby. Podobno mają książeczki zdrowia ze zdjęciami… Nic więcej nie wiem, ani wieku, ani charakteru, ani kolorów.
W Centrum mogą być do jutra, jutro muszą zniknąć. Dt mam dla jednego. Reszta - trafi do schroniska.
Proszę, pomóżcie im….
Jeśli mogłabym coś wymyśleć, coś zrobić - zrobiłabym, wymyśliła..
One naprawdę nie mają czasu…