PILNE - W-wa - schron lepszy niż śmierć?

Znalazłam kotkę.
Historia jakich wiele - ma ok. 4 lat, pon sterylce, prawdopodobnie po śmierci właściciela nikt nie chciał się nią zaopiekować, więc wyrzucili ją na ulicę. Nieprzystosowana do życia na ulicy (ale czy można w ogóle się do tego "przystosować"???) prosiła na podwórku o jedzenie głośnym płaczem - inaczej nie umie. W domu przecież czekała ciepła miska.
Za ten płacz oczywiście spotkała ją kara - jedni z okna rzucali jedzenie - ktoś rzucił kamień. Ucierpiała tylna łapka, złamana zrosła się krzywo, kicia lekko na nią utyka. Wczoraj w mroźną noc leżała w okienku piwnicznym, było jej już wszystko jedno czy przeżyje, czy zamarznie. Usnęłaby. Zmarznięta wtuliła się i nie chciała zejść.

(zdjęcie poglądowe, nie mam jeszcze jej zdjęcia...)
Obecnie w lecznicy Koterii, do jutra. Nie mogę jej zatrzymać, mamy 3 koty i 4 dorosłe osoby (2 z alergią i astmą), w małym mieszkaniu. Wczoraj przerabiałam atak duszności, mało nie skończyło się tragicznie.
Podwórko? Jeśli wróci na podwórko - zostanie otruta lub zamarznie. Piwnica? Mieszkańcy bloku propagują selekcję "naturalną" w postaci podawania trutek,
jeden już niedawno tak skończył... Schron? jeśli nikt nam nie pomoże, będę musiała ją odwieźć. Wiadomo, że to oznacza śmierć. Ona jest domowa, i do domu powinna wrócić.. Nic jej nie dolega, poza tą łapką, ale po prostu będzie trochę utykać. Chcę jej pomóc, dlatego proszę Was o pomoc.
Nie wiem co zrobić, jestem w kropce, pomóżcie, poradźcie.

Proszę wszystkich, którzy mają ochotę napisać mi (niedawno tak przeczytałam, autentyk) "nadzieja matka głupich, ja już mam pod oknem sopel w kształcie srającego kota"
o darowanie sobie komentarzy, nie o to tu chodzi.
Historia jakich wiele - ma ok. 4 lat, pon sterylce, prawdopodobnie po śmierci właściciela nikt nie chciał się nią zaopiekować, więc wyrzucili ją na ulicę. Nieprzystosowana do życia na ulicy (ale czy można w ogóle się do tego "przystosować"???) prosiła na podwórku o jedzenie głośnym płaczem - inaczej nie umie. W domu przecież czekała ciepła miska.
Za ten płacz oczywiście spotkała ją kara - jedni z okna rzucali jedzenie - ktoś rzucił kamień. Ucierpiała tylna łapka, złamana zrosła się krzywo, kicia lekko na nią utyka. Wczoraj w mroźną noc leżała w okienku piwnicznym, było jej już wszystko jedno czy przeżyje, czy zamarznie. Usnęłaby. Zmarznięta wtuliła się i nie chciała zejść.


(zdjęcie poglądowe, nie mam jeszcze jej zdjęcia...)

Obecnie w lecznicy Koterii, do jutra. Nie mogę jej zatrzymać, mamy 3 koty i 4 dorosłe osoby (2 z alergią i astmą), w małym mieszkaniu. Wczoraj przerabiałam atak duszności, mało nie skończyło się tragicznie.
Podwórko? Jeśli wróci na podwórko - zostanie otruta lub zamarznie. Piwnica? Mieszkańcy bloku propagują selekcję "naturalną" w postaci podawania trutek,

Nie wiem co zrobić, jestem w kropce, pomóżcie, poradźcie.

Proszę wszystkich, którzy mają ochotę napisać mi (niedawno tak przeczytałam, autentyk) "nadzieja matka głupich, ja już mam pod oknem sopel w kształcie srającego kota"
