Potrzebne wsparcie przy dokoceniu...

Witam:)
Nie było mnie tu jakieś 4 lata, ale lepiej wrócić późno niż wcale.
Mam 6.5-letnią kotkę, przecudną zołzę, która wskoczy na kolana lub da się pogłaskać tylko jak ona na to ma ochotę; wybrzydza nad miską, gryzie jak nie chce być dotykana. Typ na który można patrzeć godzinami ale lepiej nie zaczepiać;) Ale jak już przyjdzie się miziać...cudo:) Od pewnego czasu zaczęła sobie na tle nerwowym (zdaniem weterynarzy - w sumie trzech tak orzekło) wygryzać futerko na biodrze. Do tego napady agresji, niestety względem domowników. Ma w domu naprawdę dobre warunki - spokojny dom, cichy, bez dzieci, bez psów, sama sobie rządziła i...zdaniem weterynarzy w tym właśnie tkwi problem. Że jej się nudzi samej całymi dniami siedzenie w domu i głaskanie/mizianie tylko wieczorem. Faktem jest, że od dłuższego czasu (2 lata?) jak tylko ktoś z nas wróci do domu, to pcha się na kolana i najchętniej nie pozwoliła by wstać do rana. Po długich dyskusjach, wetknięciu Feliway'a ponad rok temu do kontaktu (minimalna poprawa), weterynarz(e) postawili nas przed prostym wyborem: (1) rzucić pracę i siedzieć z kotem, (2) podawać leki uspokajające i (3) zaadoptować kota numer dwa, idealnie kocurka i młodego. Opcja 1 jest niedorzeczna, opcja 2 odpada bo nie chcę mieć wiecznie naćpanego i otępiałego kota, tak więc...opcja 3. I tak oto dziś w domu zjawił się Aston:) Cudny 7-miesięczny kocurek, mieszaniec dachowca z maine coon'em. Kochany, miziasty, lgnie do ludzi. Mieszkał przez 3 tygodnie u mojego faceta, jest do mnie bardzo dobrze przyzwyczajony, ale kiedyś ten wielki dzień musiał nadejść. I teraz, tutaj, zaczynają się schodki. Potrzebuję wsparcia, bo jestem strasznym mięczakiem jeśli chodzi o "opanowanie" lub "zdyscyplinowanie" kotów, a do tego każde fuknięcie, burknięcie i miauknięcie traktuję bardzo poważnie. Przeczytałam i "Zaklinacza kotów" i "Cat vs. Cat", więc niby teorię dokacania znam...ale teoria teorią, a praktyka...
Spodziewałam się po Graffi jednego wielkiego "prccchhh" i burczenia, zwieńczonego atakiem na Astona. Tymczasem burknięcie było (oj było), potem fuczenie, ale nie odważyła się podejść (miałam Astona na rękach). Młody mrauczy do niej szalenie przyjaźnie, mruczy jak wariat na jej widok (był wychowany z rodzeństwem i dwoma starszymi kotami) i najchętniej to pobiegłby do niej w podskokach. Nie bardzo chcę im na razie na to pozwolić; póki co wąchają się intensywnie przez drzwi, Aston do niej woła i miota się entuzjastycznie przed drzwiami, a Graffi...jeśli jest już po drugiej stronie drzwi, to siedzi i słucha, ewentualnie zaburczy...
I teraz do rzeczy: jej zachowanie bardziej mi przypomina strach niż agresję, ale boję się że spierze młodego jak ten się do niej zbliży. Co dalej? Czekać kilka dni aż będzie na niego spokojnie reagować i wtedy pozwolić im się zapoznać (pod moim okiem, ale bez trzymania któregokolwiek na rękach)?
Nie było mnie tu jakieś 4 lata, ale lepiej wrócić późno niż wcale.
Mam 6.5-letnią kotkę, przecudną zołzę, która wskoczy na kolana lub da się pogłaskać tylko jak ona na to ma ochotę; wybrzydza nad miską, gryzie jak nie chce być dotykana. Typ na który można patrzeć godzinami ale lepiej nie zaczepiać;) Ale jak już przyjdzie się miziać...cudo:) Od pewnego czasu zaczęła sobie na tle nerwowym (zdaniem weterynarzy - w sumie trzech tak orzekło) wygryzać futerko na biodrze. Do tego napady agresji, niestety względem domowników. Ma w domu naprawdę dobre warunki - spokojny dom, cichy, bez dzieci, bez psów, sama sobie rządziła i...zdaniem weterynarzy w tym właśnie tkwi problem. Że jej się nudzi samej całymi dniami siedzenie w domu i głaskanie/mizianie tylko wieczorem. Faktem jest, że od dłuższego czasu (2 lata?) jak tylko ktoś z nas wróci do domu, to pcha się na kolana i najchętniej nie pozwoliła by wstać do rana. Po długich dyskusjach, wetknięciu Feliway'a ponad rok temu do kontaktu (minimalna poprawa), weterynarz(e) postawili nas przed prostym wyborem: (1) rzucić pracę i siedzieć z kotem, (2) podawać leki uspokajające i (3) zaadoptować kota numer dwa, idealnie kocurka i młodego. Opcja 1 jest niedorzeczna, opcja 2 odpada bo nie chcę mieć wiecznie naćpanego i otępiałego kota, tak więc...opcja 3. I tak oto dziś w domu zjawił się Aston:) Cudny 7-miesięczny kocurek, mieszaniec dachowca z maine coon'em. Kochany, miziasty, lgnie do ludzi. Mieszkał przez 3 tygodnie u mojego faceta, jest do mnie bardzo dobrze przyzwyczajony, ale kiedyś ten wielki dzień musiał nadejść. I teraz, tutaj, zaczynają się schodki. Potrzebuję wsparcia, bo jestem strasznym mięczakiem jeśli chodzi o "opanowanie" lub "zdyscyplinowanie" kotów, a do tego każde fuknięcie, burknięcie i miauknięcie traktuję bardzo poważnie. Przeczytałam i "Zaklinacza kotów" i "Cat vs. Cat", więc niby teorię dokacania znam...ale teoria teorią, a praktyka...
Spodziewałam się po Graffi jednego wielkiego "prccchhh" i burczenia, zwieńczonego atakiem na Astona. Tymczasem burknięcie było (oj było), potem fuczenie, ale nie odważyła się podejść (miałam Astona na rękach). Młody mrauczy do niej szalenie przyjaźnie, mruczy jak wariat na jej widok (był wychowany z rodzeństwem i dwoma starszymi kotami) i najchętniej to pobiegłby do niej w podskokach. Nie bardzo chcę im na razie na to pozwolić; póki co wąchają się intensywnie przez drzwi, Aston do niej woła i miota się entuzjastycznie przed drzwiami, a Graffi...jeśli jest już po drugiej stronie drzwi, to siedzi i słucha, ewentualnie zaburczy...
I teraz do rzeczy: jej zachowanie bardziej mi przypomina strach niż agresję, ale boję się że spierze młodego jak ten się do niej zbliży. Co dalej? Czekać kilka dni aż będzie na niego spokojnie reagować i wtedy pozwolić im się zapoznać (pod moim okiem, ale bez trzymania któregokolwiek na rękach)?