Malutka Plamka ma dom! :-)

Trudno o gorszy moment na taką wiadomość. Jestem w dramatycznej sytuacji finansowej, zapchana kotami po dach
A tu kolejne nieszczęście, tragedia wisi na włosku.
Prześliczny malutki krówek o zielonych oczkach od jakiegoś czasu błąkał się po naszym osiedlu. Nie wiem, czym żyło to maleństwo, jest wynędzniałe i chudziuteńkie, kosteczki dosłownie widać pod skórą, zapadnięte boczki. Na dodatek biedactwo ma paskudnie pokaleczoną tylną łapkę, na której nie staje. Dowiedziałam się, że zaatakował go beauceron, prowadzony na smyczy przez właścicielkę, niestety bez kagańca. Maleńka kocina, wychowana wśród ludzi prawdopodobnie nie wiedziała, że takim stworzeniom należy schodzić z drogi.
Biedaczyna zabłąkał się do osoby, która niestety jest mi znana. To paniusia, u której przez jakiś czas znajdowała schronienie Tola z dziećmi i Lolek. Niestety, ma ona podejście do zwierząt typowo wiejskie, czyli jeść da - ochłapy ze stołu, postawi miskę mleka i uzna, że jak nie kopnie i nie przegoni - to jest aniołem w ludzkiej skórze. O zabraniu malca do weterynarza nie ma mowy. Przypominam, że Lolka, ze zmasakrowaną po wypadku kością udową i rozwaloną przeponą zabrała do lecznicy, ale gdy usłyszała, że leczenie będzie kosztowało, zabrała kocinę i wypuściła pod blokiem
Teraz nie chce słyszeć o weterynarzu. Malca karmi kiełbasą i mlekiem, efekty widać w kuwecie...
Napisałam o malcu do Vivy, zamieściłam na facebooku, jest też tutaj:
http://www.kundelek.org/szukamy-domu/26 ... uje-pomocy
akurat na tych fotkach nie widać zranionej łapki, zdjęcia robiła bardzo zdenerwowana Pani Danusia, ja w tym czasie usiłowałam przekonać pańcię, żeby choć pokazała kotka lekarzowi, by ten chociaż odkaził ranę...
Szukam mu na gwałt tymczasu, bo na zdjęciach nie bardzo widać, ale kocina jest w potwornie brudnej komórce, z paskudnie ranną łapiną
Pani bez problemu zgadza się go oddać. Coś tam bredziła, że chciałaby go potrzymać jeszcze przez 2 tygodnie, nie wiem po co, chyba żeby go zamęczyć :-/
Załatwiam mu tymczas - bo ja go wziąc nie mogę i nie ukrywam, że bardzo potrzebowałabym finansowego wsparcia leczenia... Zarówno ja, jak i znajoma, która mam nadzieję się nim zajmie - w tej chwili jesteśmy bez grosza, ja jakiekolwiek pieniądze dostanę prawdopodobnie dopiero po 11.11, doszło do tego, że p. Danusia kupuje mi jedzenie dla moich kotów. Na lecznicę jednak nie ma, tym bardziej, że dokarmia ona również nasze osiedlowe wolnożyjące
Jak zwykle, liczy się każda złotówka...

Prześliczny malutki krówek o zielonych oczkach od jakiegoś czasu błąkał się po naszym osiedlu. Nie wiem, czym żyło to maleństwo, jest wynędzniałe i chudziuteńkie, kosteczki dosłownie widać pod skórą, zapadnięte boczki. Na dodatek biedactwo ma paskudnie pokaleczoną tylną łapkę, na której nie staje. Dowiedziałam się, że zaatakował go beauceron, prowadzony na smyczy przez właścicielkę, niestety bez kagańca. Maleńka kocina, wychowana wśród ludzi prawdopodobnie nie wiedziała, że takim stworzeniom należy schodzić z drogi.
Biedaczyna zabłąkał się do osoby, która niestety jest mi znana. To paniusia, u której przez jakiś czas znajdowała schronienie Tola z dziećmi i Lolek. Niestety, ma ona podejście do zwierząt typowo wiejskie, czyli jeść da - ochłapy ze stołu, postawi miskę mleka i uzna, że jak nie kopnie i nie przegoni - to jest aniołem w ludzkiej skórze. O zabraniu malca do weterynarza nie ma mowy. Przypominam, że Lolka, ze zmasakrowaną po wypadku kością udową i rozwaloną przeponą zabrała do lecznicy, ale gdy usłyszała, że leczenie będzie kosztowało, zabrała kocinę i wypuściła pod blokiem

Napisałam o malcu do Vivy, zamieściłam na facebooku, jest też tutaj:
http://www.kundelek.org/szukamy-domu/26 ... uje-pomocy
akurat na tych fotkach nie widać zranionej łapki, zdjęcia robiła bardzo zdenerwowana Pani Danusia, ja w tym czasie usiłowałam przekonać pańcię, żeby choć pokazała kotka lekarzowi, by ten chociaż odkaził ranę...
Szukam mu na gwałt tymczasu, bo na zdjęciach nie bardzo widać, ale kocina jest w potwornie brudnej komórce, z paskudnie ranną łapiną

Załatwiam mu tymczas - bo ja go wziąc nie mogę i nie ukrywam, że bardzo potrzebowałabym finansowego wsparcia leczenia... Zarówno ja, jak i znajoma, która mam nadzieję się nim zajmie - w tej chwili jesteśmy bez grosza, ja jakiekolwiek pieniądze dostanę prawdopodobnie dopiero po 11.11, doszło do tego, że p. Danusia kupuje mi jedzenie dla moich kotów. Na lecznicę jednak nie ma, tym bardziej, że dokarmia ona również nasze osiedlowe wolnożyjące
