Witam,
chcę opisać historię śmierci mego ukochanego kocurka Pana Momo, którego musiałam pogrzebać trzy miesiące temu po ciężkiej chorobie. Dożył zaledwie roku i ośmiu miesięcy. Powodem jego utraty był nieuleczalny FIP, choroba mogąca mieć dwie różne postacie, mokrą i suchą, wycieńczająca ciało w różny sposób (przez tworzenie się wody w jamie brzusznej lub przez tworzenie się w różnych częściach organizmu guzków, także w mózgu, co może prowadzić do powolnego obezwładnienia i paraliżu całego ciała). Mój Momo zapadł na tę drugą, wolniej i podobno mniej boleśnie przebiegającą formę. Mimo tego jego sześć tygodni trwająca agonia była obrazem męki i bolesna nie tylko dla niego samego lecz dla nas wszystkich go kochających. Pomimo swych boleści był bardzo dzielny, do ostatnich sił podchodził do drzwi, by się przywitać, nie chciał brudzić, więc robił wszystko, by nie zostawiać mokrych plam, nawet w ostatnie swe dni kiedy nie miał już prawie sił - trudno mi nawet teraz o tym pisać - tak to boli.
FIP nie wzięło się znikąd. Trzeba zaznaczyć iż chorobę tą ma około 80% kotów, przede wszystkim dziko żyjących, ale tylko 4% nosicieli zapada na nieuleczalną formę kliniczną, najczęściej do końca drugiego roku życia. Są to najsłabsze osobniki. Choroba ta jest przenoszona przez odchody i inne wydzieliny a kocięta zarażane są najczęściej przez matkę. W międzyczasie wiem, że [b]w profesjonalnych hodowlach w krajach tzw. rozwiniętych FIP nie ma prawa bytu[/b], hodowca mający koty nosicieli zostałby zdyskwalifikowany. Poza tym hodowcy przy sprzedaży poddają kota teście, tak jak niektórzy u nas na białaczkę czy FIV, tam także na FIP. Niestety takich standardów w naszym kraju jeszcze nie ma lub może nie ma świadomości wśród klientów hodowli, by takich standardów wymagać.
Dlatego też zdecydowałam się napisać o Momo.
Mój Momo urodził się w profesjonalnej warszawskiej hodowli kotów Maine Coon i Rosyjskich Niebieskich, rejestrowanej w organizacjach No Problem i Felis Polonia i wystawiającej swe koty na światowych wystawach. Momo był najmniejszym i najbardziej wątłym z miotu. Poza tym był chory przez pierwsze miesiące (odebrałam go także chorego) kichał i miał zatkane kanaliki oczu, które mu zakraplałam z przerwami przez prawie całe jego krótkie życie. Ponieważ nie miałam dotąd nigdy kota, nie zdawałam sobie sprawy z możliwych następstw, jakie przynoszą ze sobą słabości takiego organizmu. Przy odbiorze była obecna lekarka hodowli, która mnie zapewniła, że lepiej wziąć go chorego do domu, wtedy szybciej wyzdrowieje, niż w hodowli.
Nie chciałabym wspominać o sprawach finansowych, które brzmią w opisie śmierci ukochanego zwierzaka nieetyczne, ale fakt iż z hodowli jeżdżącej po całym świecie na wystawy kotów i chwalącej się profesjonalnością sprzedano mi kotka już chorego za bardzo wysoką cenę z aprobatą lekarza uważam za niemoralne.
Oczywiście można być zdania, że jestem sama sobie winna. Ale czy mój kot jest też sam sobie winien? Na pewno byłam naiwna i też po prostu laikiem w sprawach zakupu zwierzęcia, ale nie usprawiedliwia to postępowanie właścicielki hodowli i wykorzystanie przez nią mojej niewiedzy z tym przyjemnym dla niej efektem ubocznym biznesowym.
Naturalnie można by było twierdzić, że za FIP nie odpowiada hodowca, bo kot mógł się zarazić gdziekolwiek indziej. Momo jednak był kotem niewychodzącym więc prawdopodobieństwo nabawienia się wirusa poza w hodowli nie istnieje. Lekarz, który zlecił test na FIP od razu stwierdził, że niestety ale hodowcy nie dbają o likwidację FIP w swoich hodowlach i że pochodzenie tego wirusa właśnie od matki jest najbardziej prawdopodobne. Lekarz z przychodni na Książęcej (w Warszawie) także potwierdził iż żródłem w tym przypadku może być tylko sama hodowla. Lekarka, anioł śmierci, która przyjechała do domu, by dać Momo ostatni zastrzyk, powiedziała, że nie zna żadnego uczciwego hodowcy i tzw. przekręty, jakich się dopuszczają, są zawsze na niekorzyść zdrowia zwierząt (opisała n.p. prośbę o wyoperowanie kolorowej plamy dyskwalifikującej przynależność do rasy tygodniowemu szczeniakowi lub podrabianie wpisów szczepień w książeczce zdrowia by zaoszczędzić na kosztach.)
Chcę zaznaczyć że takie postępowanie przyczynia się do tworzenia wielkich cierpień zarówno biednego zwierzęcia jak też ich opiekunów, którzy patrzą przez długie tygodnie na tortury, mając nadzieję, że stanie się cud i tracą w bolesny sposób w ciężkiej i długiej chorobie ukochane zwierzę. Nikomu nie życzę towarzyszenia na drodze takiej śmierci swojemu zwierzakowi!!!
Dlatego też apeluję!
Uważajcie dla dobra swego i Waszych kociaków!
Nie kupujcie pochopnie!
Czytajcie o hodowlach!
Nie dajcie się uwieść!
Wymagajcie testów i standardów a nie tylko wyprawki!
Kupujcie w małych hodowlach, gdzie nie ma „produkcji”, gdzie jest rodzinna atmosfera i jeden miot na rok.
Może przy wymagającym społeczeństwie zmienią się też hodowcy....
Pozdrawiam wszystkich i życzę wszystkim lepszych decyzji
Opiekunka Momo
PS.: poniewaz nie jestem internautka, nie moge zagwarantowac, ze bede odpowiadala na Wasze listy, wiec prosze wybaczyc, jesli zostanie to takim listem-apelem.


Czesio 6.04.2015 [*]

