Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie... (paraliż?)

Witam,
Piszę ten post w nadziei, że zawarte w nim informacje komuś się przydadzą (choć nikomu nie życzę tego, co przytrafiło się mi i Emi).
Jakiś czas temu umieściłam na miau ogłoszenie, że oddam kotkę. Jakoś tak niespecjalnie chciałam ją oddawać, dlatego też ogłoszenie nie było porywające. Narzeczony naciskał, ja odwlekałam, w końcu miałam się na poważnie zabrać za szukanie domu małej. Jednak nie było mi dane znaleźć jej dobry dom. Do rzeczy.
Mała była okazem zdrowia (4 m-ce), nawet katar jej nie męczył no kompletnie nic. Aż zdarzyło się to, co chcę opisać. Mój pies jest niegroźny, ogólnie toleruje koty, ale nie da sobie wejść na głowę. Mała zbliżyła się do jego pustej miski (mały żarłok), on na nią szczeknął i stało się coś, czego do tej pory nie rozumiem. Mała zaczęła wić się w konwulsjach, kiedy ustały przestała oddychać. Narzeczony jakoś ją przywołał do żywych. Oprócz lekko chwiejnego kroku nic jej nie było. Po trzech dniach kot znowu był jak wcześniej, biegała, psociła.
Ale zdarzył się następny atak, okoliczności jak poprzednio. Z tym, że ten był cięższy. Mała w ogóle nie chciała wrócić do żywych, musiałam reanimować ją metodą usta-usta. Udało się. Ale kot w ogóle nie reagował na nic. Leżała, śliniła się, była cała sparaliżowana.
Nie było poprawy po jednym, dwóch, trzech dniach, więc poszłam do jedynego weta, który uważałam, że mógł jej pomóc.
Pytacie pewnie, czemu dopiero po trzech dniach: otóż nie miałam funduszy na jej leczenie. Jak tylko udało mi się je zorganizować poleciałam biegiem do lekarza.
Pani Doktor obejrzała ją, rokowania niepewne do złych, kazała przyjeżdzać na zastrzyki.
Walczymy od tamtego czwartku. Mała dostaje leki doustne i zastrzyki.
Próbuje się podnosić, dopomina o jedzenie, sama gryzie, według Pani Doktor jest lepiej. Ja też widzę poprawę. Nadal nie wiemy co to mogło być. Mam nadzieję, że komuś pomoże mój post.
Chociażby będzie wiedział, że taka przypadłość może zdarzyć się u jego pupila i że warto walczyć
Jeśli mała wyzdrowieje oczywiście zostaje ze mną.
Piszę ten post w nadziei, że zawarte w nim informacje komuś się przydadzą (choć nikomu nie życzę tego, co przytrafiło się mi i Emi).
Jakiś czas temu umieściłam na miau ogłoszenie, że oddam kotkę. Jakoś tak niespecjalnie chciałam ją oddawać, dlatego też ogłoszenie nie było porywające. Narzeczony naciskał, ja odwlekałam, w końcu miałam się na poważnie zabrać za szukanie domu małej. Jednak nie było mi dane znaleźć jej dobry dom. Do rzeczy.
Mała była okazem zdrowia (4 m-ce), nawet katar jej nie męczył no kompletnie nic. Aż zdarzyło się to, co chcę opisać. Mój pies jest niegroźny, ogólnie toleruje koty, ale nie da sobie wejść na głowę. Mała zbliżyła się do jego pustej miski (mały żarłok), on na nią szczeknął i stało się coś, czego do tej pory nie rozumiem. Mała zaczęła wić się w konwulsjach, kiedy ustały przestała oddychać. Narzeczony jakoś ją przywołał do żywych. Oprócz lekko chwiejnego kroku nic jej nie było. Po trzech dniach kot znowu był jak wcześniej, biegała, psociła.
Ale zdarzył się następny atak, okoliczności jak poprzednio. Z tym, że ten był cięższy. Mała w ogóle nie chciała wrócić do żywych, musiałam reanimować ją metodą usta-usta. Udało się. Ale kot w ogóle nie reagował na nic. Leżała, śliniła się, była cała sparaliżowana.
Nie było poprawy po jednym, dwóch, trzech dniach, więc poszłam do jedynego weta, który uważałam, że mógł jej pomóc.
Pytacie pewnie, czemu dopiero po trzech dniach: otóż nie miałam funduszy na jej leczenie. Jak tylko udało mi się je zorganizować poleciałam biegiem do lekarza.
Pani Doktor obejrzała ją, rokowania niepewne do złych, kazała przyjeżdzać na zastrzyki.
Walczymy od tamtego czwartku. Mała dostaje leki doustne i zastrzyki.
Próbuje się podnosić, dopomina o jedzenie, sama gryzie, według Pani Doktor jest lepiej. Ja też widzę poprawę. Nadal nie wiemy co to mogło być. Mam nadzieję, że komuś pomoże mój post.
Chociażby będzie wiedział, że taka przypadłość może zdarzyć się u jego pupila i że warto walczyć
Jeśli mała wyzdrowieje oczywiście zostaje ze mną.