Wszystkie kociaki już w swoich nowych domkach :)

Witajcie
W końcu zebrałam się do założenia wątku moim maleńtaskom, którym mamusia sama wybrała dom tymczasowy.
Zacznę może od początku. Miesiąc temu rano wypuszczam moje psy - jak zwykle - na podwórko. Pobiegły, szczekały pod iglakami, ale to dla mnie nie nowość - one często uwielbiają szczekać nawet na ślimaka. Po jakimś czasie zawołałam je do domu, poszłam spokojnie do pracy. Godzina 14 sta dostaję sms od teściowej - mamy na podwórku kocią rodzinkę.
Po 5 minutach - kolejny sms - kocica mamusia chyba nie żyje.
Nie mogłam doczekać się końca pracy - to była najdłuższa godzina w tym dniu...
W końcu wracam pędem do domu. Rzuciłam wszystko i wczołgałam się pod sosnę - kocica leżała w piachu już sztywna
Krew z nosa, pyszczka i odbytu
:(:( wiedziałam już co się mogło stać (w naszej okolicy ktoś podtruwa koty - może świadomie, może nieświadomie wyrzucając trutkę na myszy, szczury)...
Zaraz patrzę jeden maluszek - zaropiałe oczka, kicha... dwa kolejne w troszkę lepszym stanie...
Zaczęłyśmy z teściową łapankę.
Kocica zawinięta w ręcznik trafiła do kartonika, natomiast dzikie maluszki w końcu udało się złapać.
Ostatni kociak wskoczył na kartonik gdzie leżała mamusia i zaczął głośno płakać - boszzzzzzzze jakie to było smutne
:(:(
Chwila na ogarnięcie i jedziemy do weta z całą rodzinką.
Wet potwierdził - kocica otruta.
Maluszki przebadane, obrobaczone, dostały też antybiotyk.
Wet ocenił je na ok 1 - 1,5 miesiąca.
Po powrocie do domu kociakom zrobiłam lokum w łazience, dostały papu - uf... umiały już same jeść, choć umoczyły sobie noski na dzień dobry w kaszce, którą im ugotowałam i musiałam wycierać i wysysać z noska zalegającą tam kaszkę
Kuweta, koszyczek, kocyki - by było miękko - wszystko naszykowałam.
Po kilku godzinach zaczęły wszystkie srrrrr... robalami.
Poszłam do sklepu kupić kocie jedzenie, kocie mleko...
I tak zaczęła się nasza wspólna przygoda.
Kociaki z dnia na dzień czuły się coraz lepiej, koci katar wyleczony został w przeciągu 2 tygodni.
Maluszki nabierały sił, uczyły się załatwiać swoje potrzeby w kuwecie (choć kabina prysznicowa też się wg nich do tego super nadawała - szczególnie jak biegunka była przez pierwsze kilka dni
).
W końcu po 3 tygodniach kociaki ogłosiłam w naszej lokalnej gazecie.
Jeden kocurek - największy i najsmutniejszy poszedł do DS.
Został jeszcze chłopak i dziewuszka
Przyznam się szczerze, że troszkę się dziwiłam, że kicia przyniosła kociaki akurat na nasze podwórko, gdzie często moje koty ją przeganiały, gdzie na nią szczekały...
Jednak chyba wyczuła, że tu właśnie znajdzie dla nich bezpieczny azyl.
Kontakt w sprawie adopcji:
Agnieszka (Akrum): ap12-83@o2.pl lub 513-059-824
W końcu zebrałam się do założenia wątku moim maleńtaskom, którym mamusia sama wybrała dom tymczasowy.
Zacznę może od początku. Miesiąc temu rano wypuszczam moje psy - jak zwykle - na podwórko. Pobiegły, szczekały pod iglakami, ale to dla mnie nie nowość - one często uwielbiają szczekać nawet na ślimaka. Po jakimś czasie zawołałam je do domu, poszłam spokojnie do pracy. Godzina 14 sta dostaję sms od teściowej - mamy na podwórku kocią rodzinkę.
Po 5 minutach - kolejny sms - kocica mamusia chyba nie żyje.
Nie mogłam doczekać się końca pracy - to była najdłuższa godzina w tym dniu...
W końcu wracam pędem do domu. Rzuciłam wszystko i wczołgałam się pod sosnę - kocica leżała w piachu już sztywna


Zaraz patrzę jeden maluszek - zaropiałe oczka, kicha... dwa kolejne w troszkę lepszym stanie...
Zaczęłyśmy z teściową łapankę.
Kocica zawinięta w ręcznik trafiła do kartonika, natomiast dzikie maluszki w końcu udało się złapać.
Ostatni kociak wskoczył na kartonik gdzie leżała mamusia i zaczął głośno płakać - boszzzzzzzze jakie to było smutne

Chwila na ogarnięcie i jedziemy do weta z całą rodzinką.
Wet potwierdził - kocica otruta.
Maluszki przebadane, obrobaczone, dostały też antybiotyk.
Wet ocenił je na ok 1 - 1,5 miesiąca.
Po powrocie do domu kociakom zrobiłam lokum w łazience, dostały papu - uf... umiały już same jeść, choć umoczyły sobie noski na dzień dobry w kaszce, którą im ugotowałam i musiałam wycierać i wysysać z noska zalegającą tam kaszkę

Kuweta, koszyczek, kocyki - by było miękko - wszystko naszykowałam.
Po kilku godzinach zaczęły wszystkie srrrrr... robalami.
Poszłam do sklepu kupić kocie jedzenie, kocie mleko...
I tak zaczęła się nasza wspólna przygoda.
Kociaki z dnia na dzień czuły się coraz lepiej, koci katar wyleczony został w przeciągu 2 tygodni.
Maluszki nabierały sił, uczyły się załatwiać swoje potrzeby w kuwecie (choć kabina prysznicowa też się wg nich do tego super nadawała - szczególnie jak biegunka była przez pierwsze kilka dni

W końcu po 3 tygodniach kociaki ogłosiłam w naszej lokalnej gazecie.
Jeden kocurek - największy i najsmutniejszy poszedł do DS.
Został jeszcze chłopak i dziewuszka

Przyznam się szczerze, że troszkę się dziwiłam, że kicia przyniosła kociaki akurat na nasze podwórko, gdzie często moje koty ją przeganiały, gdzie na nią szczekały...
Jednak chyba wyczuła, że tu właśnie znajdzie dla nich bezpieczny azyl.
Kontakt w sprawie adopcji:
Agnieszka (Akrum): ap12-83@o2.pl lub 513-059-824