Dymek zjadł sniadanie i bawił się z Cyganem biegając po nas jeszcze śpiących...później zaszył się w szafie...nie chciał jeść...nie pił wody...a w nocy wymiotował pienistą wydzieliną przeraźliwie przy tym miaucząc...w niedziele rano bylismy u pierwszego weta który powiedział że jest to zatrucie heheheeh

Po powrocie do domq dymek znów wlazł do szafy i dalej nic nie pił ani nie jadł...wymioty powtórzyły sie o 16 a później o 19 w niedzielę...poszlismy znów do weta ale trafił sie nam inny...ten z kolei tez stwierdził niestrawność i bolącą wątrobę i dał Dymkowi jakis lek po którym kocurek wyglądał na naćpanego....

W końcu dzisiaj, w poniedziałek, trafiliśmy na fantastycznego lekarza panią dr. Beatę Soszyńską...która od razu zdiagnozowała panleukopenie...nawodniła kotka...dała witaminy...antybiotyk....stan nie ulegał zmianie, więc po kilku godzinach wybralismy sie znów do Niej...i znów podała te same leki przy czym dodała, że wzmocniłaby go surowica której jednak nie produkuje się ani w Polsce ani na świecie

Zaznaczyła, że można ją wytrącić z kociej, zdrowej krwi...zadzwoniłam do kolezanki z pracy - zakoconej jak ja- z prośbą o pomoc...była akurat z kotami u swej wetki...która z kolei podała mi numer telefonu do Weterynaryjengo Banku Krwi...a tam...hura jest 50 ml. świeżej kociej krwi...i w ciągu 20 min. mogą ja dostarczyć...zadzwoniłam do naszej wetki prosząc o pomoc...zgodziła sie i kazała szybko przyjeżdżać....a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie...krew....wzmocnienie kotka...1,5 godziny transfuzji...i wielka radość jak kocio podniósł łepek i zamiauczał....rozpłakałam się....
Teraz lezy w transporterku przy kaloryferze i spi...a jutro o 15-stej idziemy do kochanej wetki na kontrolę....
Choć czeka mnie ciężka noc...warto robic wszystko co w ludzkiej mocy by ratowac małe kocie życie...małe kocie kochanie...prawda?