Przeprowadziłam się do mojej partnerki, na drugi koniec Polski, z moimi dwoma kotami, Maszą i Borysem. Tam w mieszkaniu już był kot, Iskra, który niegdyś był dzikawy, ale jak przyjeżdżałam, to widziałam, że za każdym razem jest bardziej zsocjalizowany, mruczy, miauczy, pręży się do człowieka, śpi z człowiekiem. Na kolana nie wchodził, ale to się jakoś dało przeżyć. Był wykastrowany w dniu mojego przyjazdu, niemal od razu po pierwszej konfrontacji. Reszta już wykastrowana/wysterylizowana od roku.
Ad meritum.
W momencie, jak koty się spotkały, ze strony Maszy widoczna była ignorancja całej sytuacji, natomiast samce się wąchały, podchodziły z ciekawością do siebie i bum. Walka na śmierć i życie, Iskra zaatakował (chyba w reakcji na te syki, wcześniej nie miał do czynienia z kotami, tylko z psem) bardzo agresywnie, brutalnie, pierwszy raz widziałam taką żądzę mordu u zwierzaka. Futro latało. Udało się jakoś rozdzielić.
Potem spróbowałyśmy jeszcze raz, trzymając Borysa na rękach, bo myślałyśmy, że to z jego strony powstała agresja. Iskra rzucił się na mnie od tyłu, by dopaść Borysa. Efekt? Borysowi ni Iskrze nic się nie stało, natomiast ja miałam niewygojone, głębokie rozcięcie ramienia i kilka pomniejszych przez ponad dwa tygodnie. Na dobitkę, jak kilka godzin później przechodziłam sobie solo przez korytarz Iskra zaczaił się i skoczył na nogę, tworząc takie samo rozcięcie, jak na ramieniu, na udzie poniżej tyłka.
Potem pojechał do kastracji, chyba liczyłyśmy na cud. Kot godzinę po zabiegu, jeszcze praktycznie nieprzytomny, zdołał wyczołgać się w stronę Borysa z łazienki z żądzą mordu. Został odizolowany i ponad tydzień spędził w łazience. Na początku kilka razy próbowałyśmy go wypuścić samopas, ale kończyło się błyskawicznym biegiem w stronę Borysa i walkami. Potem zaczęłyśmy oba koty trzymać na rękach, więc to jakoś dało się pohamować, Borys syczał i próbował uciec, Iskra patrzył przenikliwie, co też ten wyczynia. Od kilku dni kot jest odizolowany w pokoju dziecka, bo cała sytuacja przysparza nas wszystkich o ciężką cholerę.
Pomijam fakt, że kilka dni po ataku na mnie bałam się wejść do łazienki, w której siedział kot. Cała sytuacja przytłacza naszą rodzinę, dzieciaki i moja partnerka Iskrę naprawdę kochają, ja też zdążyłam się do tego kota przyzwyczaić. Nie wiemy co robić. Próbowałyśmy metod behawioralnych typu dawanie przysmaków w bezpiecznych od siebie odległościach, na nic.
Kiedyś jak Iskra próbował wyjść z łazienki do pokoju dziecka, to oberwał od Maszy. Ech.
Ja boję się konfrontować koty, bo mam wrażenie, że na ramieniu się nie skończy, tak samo jak boję się o stan naszej rodziny, moja Partnerka czuje się, jakby straciła ukochanego kota, na dodatek nie dało się korzystać z łazienki swobodnie jakiś czas. Męczy nas wszystkich to, że nie da się spokojnie wstawić głowy do pokoju dziecka, żeby o coś zapytać, tylko trzeba uważać, żeby kot nie zwiał. Boli nas to, że tamten kot stracił wszystko - mógł biegać po mieszkaniu, teraz nie może, nie ma gdzie się powydurniać, na dodatek na jego terenie są dwa obce koty.
Nie chcemy szprycować kotów farmakologicznie, bo psychotropy i koty-roślinki w domu to nie dla nas. Oddanie żadnej strony nie wchodzi w grę. Feliway i inne gadżety są zbyt długoterminową kuracją, chyba, że któraś z Pań mogłaby pomóc na zasadzie Feliway + rozpiska co, gdzie, jak, kiedy dokacać.
Chciałybyśmy mieć nasze trzy, kochane koty. Nie muszą się uwielbiać, wystarczy, żeby się ignorowały i nie walczyły na śmierć i życie. I nie wiemy, co robić.
PS: Pan weterynarz przy okazji kastracji podziwiał charakterek kocura (taki charakterny...) i jego długie kły. W domu doszłyśmy do wniosku, że on naprawdę ma kły, które wystają aż do brody...
