Już nie półdzikie maluchy jeden ma Dom, drugi też :)

Drugiego grudnia na wątku kociaków, który prowadzę Bury z białym młodzik i 1,5 roczna Tri szukają domów Łódź!!! pojawił się następujący wpis:
Pierwszy wielki śnieg, mróz, maluchy na mrozie…
Dalszy ważny szczegół, jaki uzyskałam, to, że rzecz się dzieje na Tatrzańskiej – drugi koniec miasta ode mnie
Co rozbić? Rozpuściłam wici i o dziwo znalazłam odzew. Zgłosił się DT, dzięki Bordo skontaktowałam się z Dorotą (nie znam jej do tej pory osobiście
), która mieszka w okolicy, umie i podejmie się koty wyłapać. Skontaktowałam Walker z Dorotą. Umówiły się, że jak koty się pojawią, to Dorota leci i łapie.
Następnego dnia dostałam info, że koty zniknęły. Cóż, bywa…
Za daleko, bym mogła zająć się sprawą osobiście. Dorota sama podjęła temat w minioną sobotę. Poprosiła mailowo bym jeszcze raz przekazała jej kontakt do Walter, bo zgubiła jej nr telefonu.
Wczoraj, czyli po trzech tygodniach dzwoni Dorota, że łapie te koty. Jest mama absolutnie domowa i oswojona i trójka dzieciaków. Transportu samochodowego nie mają a wiezienie dzikusów przez całe miasto komunikacją miejską w panujących temperaturach to nieporozumienie.
Jest po godzinie 17, ja jestem do 18 w pracy na Radogoszczu, koty na Dąbrowie. Oferowany 3 tyg. wstecz DT oczywiście nieaktualny, niańczy inne bidy. Wykonuję szereg nerwowych telefonów. Pierwszy do Ani Zmienniczki do lecznicy. Ufff przyjmie do świąt rodzinkę. Czyli muszę przewieść koty z Dąbrowy do Tesco do 20,00 – osobiście mam niewielkie szanse wyrobić czasowo.
Znajduję transport – wielkie ukłony dla Catnaperki i jej TŻ
. Czyli wszystko dograne. Oddycham z ulgą, w drodze do domu podjeżdżam jeszcze do lecznicy, żeby omówić szczegóły z Anią.
Dojeżdżam do domu i zaczyna się kosmos.
Dwa kociaki złapane, trzeci nie chce współpracować. Decydujemy, że zostawiamy mamę i ostatniego malucha do następnego dnia. Nie mam pojęcia co dzieje się na miejscu, Walter ma pretensje do Doroty, Dorota do niej. Nagle okazuje się, że jest mąż z samochodem, który koty zawiezie do Tesco – odwołujemy Catnaperkę z autem. Z kilka minut, owszem pan odwiezie koty, ale Dorota ma z nim jechać, niestety nie może, bo ma inne zobowiązania. Sam nie pojedzie. Okazuje się, że kociaki w koszyku nie mogą poczekać 20 min. na Catnaperkę u Walter w domu, bo nie
. Znowu telefon do Catnaperki – przyjedzie do Doroty (Dorota kociaki na piechotę niesie kawałek do domu w koszyku) odbierze i przenocuje. Sytuacja w miarę opanowana.
Tylko, po co tyle nerwów? Czemu tak absolutny brak współpracy ze strony osoby, która zgłosiła obecność kociąt? Odechciewa mi się wszystkiego. Przez ludzi…
Malce zabrałam dziś od Catnaperki do lecznicy. Wyglądają na zdrowe, ociupina ropki w kącikach oczek, ale nosy suche. Bardziej przestraszone niż dzikie. Chłopaki ok. 12 tyg. buraski. Na razie zostały u Ań. Zdjęcia będę robiła jutro.
Potrzebujemy pilnie jakiegoś DT dla nich. W klatce, w hoteliku nie mamy szansy ich oswoić.
Rozpatrywałam możliwość odwiezienia ich do schroniska, ale jakie szanse będa miały tam zwykłe bure dzikuski? Jeszcze mniejsze niż w klatce w hoteliku.
Najnowsze informacje na dzisiejszy wieczór: ostatniego malucha nadal nie udało się złapać. Kolejną próbę Dorota podejmie jutro przed południem, jeśli się uda, to Pisiokot z TŻ-em dowiozą jego i mamę do lecznica, za co ogromnie dziękuję
.
Jedyny plus całej sytuacji jest taki, że koty siedzą we w miarę ciepłej piwnicy, ale dostęp do niej ma każdy. Z opowieści Walter wynika (przynajmniej tak wywnioskowałam z otrzymanego od niej maila), że koty były tam cały czas, bo je karmiła. Przez te trzy tygodnie, które minęly od pierwszej informacji te maluchy byłyby w domach…
Starałam się opisać całą zaistniałą sytuację w sposób wyważony, ale uczciwie powiem, że zeżarła masę moich i Doroty nerwów i szczerzę powiem, że następnym razem dwa razy się zastanowię zanim odpowiem na prośbę o pomoc pochodzącą od zupełnie obcej osoby
walker pisze:witam
Proszę o pomoc i pokierowanie. Mieszkam na osiedlu w bloku. Poprzedniej nocy kocia mama wraz z 2 kociaków (na mój gust jeszcze bardzo małe) poprosiła ludzi o wpuszczenie na klatkę schodową. Dostały jeść. Chyba przetrwały tą noc... Dziś wracając z pracy widziałam mamę i tylko 1 kotka. Wybiegły na dwór. Zaniosłam im jeśc i pić. Typowe "dzikusy" nieufne i chyba to dobrze. Mały nie da chyba rady w takich zaspach i mrozie. W domu mam juz osobistego kota. Czy jest ktoś ( instytucja, osoba prywatna) kto mógłby pomóc, nie mam transportera, koty jak mówiłam nieufne. Kto mógłby choć tego małego zabrać- matka byc może da sobie lepiej radę sama. Nie mogę ich zabrać.
Pierwszy wielki śnieg, mróz, maluchy na mrozie…
Dalszy ważny szczegół, jaki uzyskałam, to, że rzecz się dzieje na Tatrzańskiej – drugi koniec miasta ode mnie
Co rozbić? Rozpuściłam wici i o dziwo znalazłam odzew. Zgłosił się DT, dzięki Bordo skontaktowałam się z Dorotą (nie znam jej do tej pory osobiście

Następnego dnia dostałam info, że koty zniknęły. Cóż, bywa…

Za daleko, bym mogła zająć się sprawą osobiście. Dorota sama podjęła temat w minioną sobotę. Poprosiła mailowo bym jeszcze raz przekazała jej kontakt do Walter, bo zgubiła jej nr telefonu.
Wczoraj, czyli po trzech tygodniach dzwoni Dorota, że łapie te koty. Jest mama absolutnie domowa i oswojona i trójka dzieciaków. Transportu samochodowego nie mają a wiezienie dzikusów przez całe miasto komunikacją miejską w panujących temperaturach to nieporozumienie.
Jest po godzinie 17, ja jestem do 18 w pracy na Radogoszczu, koty na Dąbrowie. Oferowany 3 tyg. wstecz DT oczywiście nieaktualny, niańczy inne bidy. Wykonuję szereg nerwowych telefonów. Pierwszy do Ani Zmienniczki do lecznicy. Ufff przyjmie do świąt rodzinkę. Czyli muszę przewieść koty z Dąbrowy do Tesco do 20,00 – osobiście mam niewielkie szanse wyrobić czasowo.
Znajduję transport – wielkie ukłony dla Catnaperki i jej TŻ

Dojeżdżam do domu i zaczyna się kosmos.


Tylko, po co tyle nerwów? Czemu tak absolutny brak współpracy ze strony osoby, która zgłosiła obecność kociąt? Odechciewa mi się wszystkiego. Przez ludzi…
Malce zabrałam dziś od Catnaperki do lecznicy. Wyglądają na zdrowe, ociupina ropki w kącikach oczek, ale nosy suche. Bardziej przestraszone niż dzikie. Chłopaki ok. 12 tyg. buraski. Na razie zostały u Ań. Zdjęcia będę robiła jutro.
Potrzebujemy pilnie jakiegoś DT dla nich. W klatce, w hoteliku nie mamy szansy ich oswoić.
Rozpatrywałam możliwość odwiezienia ich do schroniska, ale jakie szanse będa miały tam zwykłe bure dzikuski? Jeszcze mniejsze niż w klatce w hoteliku.
Najnowsze informacje na dzisiejszy wieczór: ostatniego malucha nadal nie udało się złapać. Kolejną próbę Dorota podejmie jutro przed południem, jeśli się uda, to Pisiokot z TŻ-em dowiozą jego i mamę do lecznica, za co ogromnie dziękuję

Jedyny plus całej sytuacji jest taki, że koty siedzą we w miarę ciepłej piwnicy, ale dostęp do niej ma każdy. Z opowieści Walter wynika (przynajmniej tak wywnioskowałam z otrzymanego od niej maila), że koty były tam cały czas, bo je karmiła. Przez te trzy tygodnie, które minęly od pierwszej informacji te maluchy byłyby w domach…


Starałam się opisać całą zaistniałą sytuację w sposób wyważony, ale uczciwie powiem, że zeżarła masę moich i Doroty nerwów i szczerzę powiem, że następnym razem dwa razy się zastanowię zanim odpowiem na prośbę o pomoc pochodzącą od zupełnie obcej osoby