Strona 1 z 1

Prośba do pomoc! Kociaki moje dwa wspamniałe!

PostNapisane: Wto gru 14, 2010 6:50
przez kalinkaa
Moje poprzednie wątki dotyczyły dokocenia (owocującego szokiem rezydenta i znalezieniem domu małej Felci) oraz zaginięcia w/w Diabła zwanego Lucyferem.
Wczoraj Lucek wrócił na swoje włości, jednak zastał lokatora... Ale od początku.
Po zniknięciu Diabła intensywnie szukałam tydzień. Później czekałam. Wróci, albo ktoś go znajdzie. Po prawie dwóch tygodniach orzekłam, że przy obecnej pogodzie, ktoś musiał go przygarnąć i wyjdzie najwcześniej na wiosnę. Można powiedzieć, straciłam nadzieję, ale byłam przekonana, że jeszcze gdzieś mi w życiu namiesza.
Ponad tydzień temu, w pracy, z podwórka, koleżanki przyniosły wyciągniętego z zaspy śnieżnej, przeraźliwe miauczącego dwumiesięcznego szarego kociaka. Debatowały co z nim zrobić, mały był wychudzony do granic możliwości i przerażony. Jak zapadła decyzja, że odwiozą go na Bukowską, do poznańskiego schroniska. Ja zadecydowałam, że skoro i tak nie ma mojego Diabła, to przygarnę bestię, chociaż na trochę. I tak Pchła trafił pod mój dach. (o tym co z nim przeszłam napisze niżej) Zapadła decyzja, że choćby nie wiem co, zostaje u mnie na stałe. Po kilku dniach, wyleczeniu i oswojeniu jest straszliwie wdzięcznym kociakiem.
Wczoraj zadzwoniła do mnie sąsiadka, że ma mojego kota. Poleciałam do niej, faktycznie, Lucek leżał u niej na kanapie i wyciągał się do głaskania. Zabrałam go do domu.... Ma ze trzy kleszcze, ranę na poduszce łapki, ale poza tym nic mu nie jest. Poza tym, że na małego zareagował nieufnie. Syczy i powarkuje, staram się nie popełnić poprzednich błędów, a poza tym widzę, że jakby nieobecność w domu nauczyła kota trochę... pokory? Dla mnie jest OK, raczej nie drapie (raz się zdarzyło, ale chyba go w kleszcza podrapałam), do małego jeszcze nie podszedł, ale nie rzuca się jak go widzi. Tylko syczy, powarkuje, ale to nie jest to co było przy poprzedniej takiej sytuacji. Dzisiaj zostaną same dobrych parę godzin, mam nadzieję, że do rozlewu krwi nie dojdzie... albo przynajmniej, że maluch ucieknie w razie czego... I tak to wygląda. Nie mam żadnej możliwości odizolowania ich, bo ledwo co Pchła nabrał do mnie troszkę zaufania, więc nie chcę go na kilka godzin zamykać w transporterze... W ogóle nie wchodzi w grę.
Oto opis całej sytuacji, teraz przechodzę do sedna. Kiedy Pchła do mnie trafił, był chory. Sama nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo. W czwartek przyniosłam go do domu. Wyprałam (cały ufajdany był fekaliami i innymi „podwórkowymi” brudami), zawinęłam w ręcznik i położyłam spać na kaloryferze. Około północy obudził mnie strasznym miaukiem, nakarmiłam drania i położyłam spać razem ze mną. Całą noc miał rozwolnienie, jadł, ale nie miał siły nawet na fotel się wdrapać. Rano podjęłam decyzję, że nie czekam z wizytą u weta do niedzieli, jak zakładałam na początku, tylko jadę od razu. I dobrze zrobiłam, bo orzeczono, że mały do niedzieli by nie dożył. Był odwodniony, a poza tym stwierdzono wirusowe zapalenie układu pokarmowego. Przeszedł kuracje antybiotykową. Dostał wstępne odrobaczenie, ale był za słaby na pełne. Usłyszałam, że jak maluchowi rozwolnienie przejdzie do niedzieli, to będzie szansa, że przeżyje. Dostałam leki i faktycznie, do niedzieli jakby się poprawiło. Dla odmiany zupełnie go zatkało, ale z dwojga złego to lepsze. W poniedziałek pojechałam do weta na powtórkę antybiotyku i odkryliśmy świerzb w uszkach. Dostał Advocate, ale się nie poprawiło. Poza tym, kiedy był na mrozie to pasożyt siedział w uszach. Teraz, w cieple, maluszek ma łysy prawie cały łepek i uszka, a postępuje draństwo bardzo szybko. Dzisiaj przyjedzie wet, boję się, że Diabeł też się zarazi. Maluch dostaje puszeczki dla kociąt Animonda, zjada taką puszkę dziennie. Cały czas chrupie chrupki Royala. Lucek z kolei je Winstona (o niebo tańsze) i chyba będę zmuszona Pchłę też przestawić na tę karmę (Aniomonda kosztuje prawie 4zł za puszeczkę 200g, taka sama puszką Winston dla kociąt to niecałe 2zł). Wizyty weta wykańczają mój budżet. Wymieniam co następuje: pierwsza wizyta (antybiotyk + zastrzyk na wzmocnienie + płyn na robaki + leki): 70zł; druga wizyta (antybiotyk + Advocate + leki): 50zł. Dzisiaj wet przyjedzie tu, bo nie mam jak dwóch kotów zabrać, więc pewnie będzie lepiej... Karma nie jest jeszcze tak strasznym wydatkiem, poza tym przecież wiedziałam, że koty trzeba karmić. Ale czasy są dla mnie ciężkie, więc zdecydowałam się prosić o pomoc. Nie wiem, czy lepiej zrobić aukcję, czy po prostu zdeklarować drobny podarunek każdemu, kto zdecyduje się udzielić jakiejkolwiek pomocy lub wsparcia. Będzie to (oczywiście do wyboru) biżuteria, pluszaki, mam też troszkę bibelotów (ramki do zdjęć, figurki). Jeśli ktoś ma dla mnie radę co lepsze (taka forma czy zwykła aukcja) bardzo proszę. Każda pomoc będzie dla mnie cenna!
A oto mój mały zwierzyniec (nie jestem najlepsza w robieniu zdjęć, nie mam aparatu, robiłam telefonem):
http://pctr.pl/obrazek/zdjciesis.jpg
http://pctr.pl/obrazek/zdjcie0043.jpg
http://pctr.pl/obrazek/zdjcie0044.jpg
http://pctr.pl/obrazek/zdjciezcz.jpg
http://pctr.pl/obrazek/zdjcieogo.jpg
http://pctr.pl/obrazek/zdjcie0056.jpg

Re: Prośba do pomoc! Kociaki moje dwa wspamniałe!

PostNapisane: Wto gru 14, 2010 8:45
przez Edytka1984
Przeczytałam Twoją historię ze wzruszeniem w oczach.
Teraz masz w domu dwa urocze kociska.
jedyne co mogę Ci zaproponować to zrobienie bazarku z rzeczami ,a fundusze przeznaczysz na swoje koty ( na jedzonko,weta itp)
Powystawiaj rzeczy którymi dysponujesz na kocim bazarku i pewnie coś wówczas uzbierasz na kociaste.
malucha masz pięknego prawdę mówiąc :1luvu: :1luvu: :1luvu: ale dobrze,że Lucek się odnalazł :)

Re: Prośba do pomoc! Kociaki moje dwa wspamniałe!

PostNapisane: Wto gru 14, 2010 15:20
przez Rakea
nie wiem czy jest jakieś ograniczenie (np. ilość postów) ale spróbuj wystawic bazarek
:ok: