Wstrząsnęło mną to forum

Muszę to w końcu napisać. Chylę czoła przed wszystkimi ludźmi którzy z takim poświęceniem służą Braciom Mniejszym.
Kiedy pierwszy raz weszłam na to forum doznałam SZOKU. Spodziewałam się fachowych dyskusji o żywieniu i pielęgnacji, garści rad i opinii, wesołych anegdotek i "słitaśnych foci"- a zastałam OGROM STRASZLIWEGO NIESZCZĘŚCIA, te nieszczęsne kociny bez oczek, bez łapek, połamamane, łyse, biedne, płakałam cały dzień i płaczę teraz pisząc te słowa. To mi się w głowie nie mieści. I naprzeciw tego wszystkiego ludzie którzy z tak zadziwiającym poświęceniem ratują te stworzenia. Łatwo jest kochać kota kiedy jest ślicznym puszystym grubaśniczkiem który śpi właśnie brzuszkiem do góry na poduszce. łatwo jest kochać kiedy jest zdrowy, wdzięczny i niekłopotliwy. Ale poświęcić się KOMPLETNIE gromadce nieszczęśliwych chorych kotów, ratować nie szczędząc sił i środków a potem oddać w obce ręce? Jak to robicie? Kiedy znajdujecie na to czas? Jak to jest kiedy kot nie jest tylko miłym dodatkiem do życia, uroczym towarzyszem wnoszącym do domu mnóstwo pozytywnej energii , a staje się sensem i powołaniem? Próbuję zrozumieć tę miłość i nieustannie mnie ona zdumiewa. Tak jak zdumiewa mnie miłość ludzi którzy adoptują chore dzieci, takie które nigdy nie będą chodzić, mówić, widzieć, które po ludzku patrząc "nie rokują". Ale może jest tak że każdy dostaje to co zdoła udźwignąć, więc może poprostu jesteście tak bardzo bardzo silni...
Kiedy pierwszy raz weszłam na to forum doznałam SZOKU. Spodziewałam się fachowych dyskusji o żywieniu i pielęgnacji, garści rad i opinii, wesołych anegdotek i "słitaśnych foci"- a zastałam OGROM STRASZLIWEGO NIESZCZĘŚCIA, te nieszczęsne kociny bez oczek, bez łapek, połamamane, łyse, biedne, płakałam cały dzień i płaczę teraz pisząc te słowa. To mi się w głowie nie mieści. I naprzeciw tego wszystkiego ludzie którzy z tak zadziwiającym poświęceniem ratują te stworzenia. Łatwo jest kochać kota kiedy jest ślicznym puszystym grubaśniczkiem który śpi właśnie brzuszkiem do góry na poduszce. łatwo jest kochać kiedy jest zdrowy, wdzięczny i niekłopotliwy. Ale poświęcić się KOMPLETNIE gromadce nieszczęśliwych chorych kotów, ratować nie szczędząc sił i środków a potem oddać w obce ręce? Jak to robicie? Kiedy znajdujecie na to czas? Jak to jest kiedy kot nie jest tylko miłym dodatkiem do życia, uroczym towarzyszem wnoszącym do domu mnóstwo pozytywnej energii , a staje się sensem i powołaniem? Próbuję zrozumieć tę miłość i nieustannie mnie ona zdumiewa. Tak jak zdumiewa mnie miłość ludzi którzy adoptują chore dzieci, takie które nigdy nie będą chodzić, mówić, widzieć, które po ludzku patrząc "nie rokują". Ale może jest tak że każdy dostaje to co zdoła udźwignąć, więc może poprostu jesteście tak bardzo bardzo silni...