szukamy kociej niani lub hotelu na tydzień

Chciałabym na wstępie bardzo przeprosić że zawracam głowę forumowiczom którzy zajmują się POWAŻNYMI , TRAGICZNYMI losami kotów. A my mamy taki drobny banalny problem który musimu rozwiązać żeby nasz kot i my mogli normalnie funkcjonować. Chcemy w styczniu wyjechać na tydzień i nie wiemy co zrobić z naszym kotem. Nie mamy koto-lubnych znajomych ani rodziny z któą moglibyśmy go zostawić. Szukaliśmy kociego hotelu w Warszawie i okolicach ale nie znamy się na tym, nie potrafimy po zdjęciach i opisie ocenić który jest dobry a który nie, boimy się że mogą mu tam zrobić krzywdę, a w każdym razie że będzie nieszczęśliwy zamknięty w malutkim pomieszczeniu (naprawdę sparawa kosztów NIE GRA tutaj roli).
Więc po pierwsze gdyby ktoś mógł polecić taką przyjazną bezpieczną instytucję, koci hotel gdzie naprawdę dbają o stworzenia a nie tylko o kase. A jeśli nie? Czy znalazł by się ktoś kto zaopiekowałby się naszym kocurem przez tydzień?
Zanim padną na nas gromy z jasnego nieba że jesteśmy wygodniccy, egoistyczni i w ogóle nie kochamy naszego kota, powiem że kochamy najbardziej jak potrafimy, ale nie jesteśmy w stanie dla niego zrezygnować KOMPLETNIE z naszego normalnego życia. Nie jesteśmy w stanie przeorganizować naszego życia tak by kręciło się wokół kota. Tego nie mozna wymagać od żadnego normalnego człowieka. Gdyby to było nasze dziecko, to spędziłoby tydzień u kochającej babci. Niestety kota babcia nie chce i już.
Jest nam naprawdę trudno bo nie zostaliśmy kocią rodziną z wyboru, a poniekąd zmusiły nas do tego okoliczności. Kot przybłąkał sie do nas na działkę ostatniego dnia wakacji, dorosły, pięknie utrzymany i dobrze odżywiony, ewidentnie domowy , "czyjś". Stał pod tarasem i nie miauczał ale WOŁAŁ w niebo głosy, to była długa żałosna skarga. Albo zgubił się, nie dotarł na czas i letnicy wyjechali bez niego, albo ktoś świadomie go zostawił. Nie, początkowo w ogóle nie zamierzaliśmy go brać. Szukaliśmy właścicieli, nowego domu u kogoś z sąsiadów którzy mieszkaja na stałe, u Warszawskich znajomych. Bez skutku. Staraliśmy się go nie zachęcać licząc że odejdzie i jakoś sobie poradzi, nie wpuszczaliśmy do domu, ale on mimo to nie odchodził, nie dawał za wygraną. Poprostu postanowił z nami być. Z jakichś sobie tylko znanych przyczyn nas wybrał. Oczywiście wiedziałam że w momencie kiedy zacznę kupować karmę decyzja właściwie będzie podjęta... może była podjęta od początku tylko trudno się było z nia pogodzić. 23 września zapakowaliśmy płaczącego żałośnie kota do transporterka i wyruszyliśmy w wielogodzinną podróż do domu.
Swięty Franciszek zesłał nam kota idealnego. Maki jest kastrowanym kocurkiem, weterynarz ocenił go na 4-5 lat, stan zdrowia idealny (dostał oczywiście szczepionke i środek przeciw pchełkom i robakom ale tylko na wszelki wypadek, absolutnie nic nie miał) Trudno o mniej kłopotliwe i łagodniejsze stworzenie (czasami tylko rzuca się w zabawie na nogi przechodzących). Od pierwszego razu wiedział jak posługiwać się kuwetką. Nie zdarzyło mu się nabrudzić ani psocić. Większość dnia przesypia, patrzy przez okno albo "poluje" na swoje maskotki czy "gra w piłkę" kasztanem. Z oczywistych przyczyn jest nieśmiały i raczej powściągliwy. Absolutnie nie jest przytulaszką, sam nie wchodzi na kolana, ani na sofę obok człowieka. Najblizej jak moze być to kładzie się na poduszce pod stołem koło moich nóg. Prawie nie mruczy. Czasem w nocy wskakuje na łóżko i jakiś czas przesypia w nogach, kiedy wie że nie widzimy. Jest z nami. Nie oddamy go za żadne skarby świata. Chcemy tylko prosić byście pomogli nam zorganizować dla niego chwilową opiekę. POMÓŻCIE.
Więc po pierwsze gdyby ktoś mógł polecić taką przyjazną bezpieczną instytucję, koci hotel gdzie naprawdę dbają o stworzenia a nie tylko o kase. A jeśli nie? Czy znalazł by się ktoś kto zaopiekowałby się naszym kocurem przez tydzień?
Zanim padną na nas gromy z jasnego nieba że jesteśmy wygodniccy, egoistyczni i w ogóle nie kochamy naszego kota, powiem że kochamy najbardziej jak potrafimy, ale nie jesteśmy w stanie dla niego zrezygnować KOMPLETNIE z naszego normalnego życia. Nie jesteśmy w stanie przeorganizować naszego życia tak by kręciło się wokół kota. Tego nie mozna wymagać od żadnego normalnego człowieka. Gdyby to było nasze dziecko, to spędziłoby tydzień u kochającej babci. Niestety kota babcia nie chce i już.
Jest nam naprawdę trudno bo nie zostaliśmy kocią rodziną z wyboru, a poniekąd zmusiły nas do tego okoliczności. Kot przybłąkał sie do nas na działkę ostatniego dnia wakacji, dorosły, pięknie utrzymany i dobrze odżywiony, ewidentnie domowy , "czyjś". Stał pod tarasem i nie miauczał ale WOŁAŁ w niebo głosy, to była długa żałosna skarga. Albo zgubił się, nie dotarł na czas i letnicy wyjechali bez niego, albo ktoś świadomie go zostawił. Nie, początkowo w ogóle nie zamierzaliśmy go brać. Szukaliśmy właścicieli, nowego domu u kogoś z sąsiadów którzy mieszkaja na stałe, u Warszawskich znajomych. Bez skutku. Staraliśmy się go nie zachęcać licząc że odejdzie i jakoś sobie poradzi, nie wpuszczaliśmy do domu, ale on mimo to nie odchodził, nie dawał za wygraną. Poprostu postanowił z nami być. Z jakichś sobie tylko znanych przyczyn nas wybrał. Oczywiście wiedziałam że w momencie kiedy zacznę kupować karmę decyzja właściwie będzie podjęta... może była podjęta od początku tylko trudno się było z nia pogodzić. 23 września zapakowaliśmy płaczącego żałośnie kota do transporterka i wyruszyliśmy w wielogodzinną podróż do domu.
Swięty Franciszek zesłał nam kota idealnego. Maki jest kastrowanym kocurkiem, weterynarz ocenił go na 4-5 lat, stan zdrowia idealny (dostał oczywiście szczepionke i środek przeciw pchełkom i robakom ale tylko na wszelki wypadek, absolutnie nic nie miał) Trudno o mniej kłopotliwe i łagodniejsze stworzenie (czasami tylko rzuca się w zabawie na nogi przechodzących). Od pierwszego razu wiedział jak posługiwać się kuwetką. Nie zdarzyło mu się nabrudzić ani psocić. Większość dnia przesypia, patrzy przez okno albo "poluje" na swoje maskotki czy "gra w piłkę" kasztanem. Z oczywistych przyczyn jest nieśmiały i raczej powściągliwy. Absolutnie nie jest przytulaszką, sam nie wchodzi na kolana, ani na sofę obok człowieka. Najblizej jak moze być to kładzie się na poduszce pod stołem koło moich nóg. Prawie nie mruczy. Czasem w nocy wskakuje na łóżko i jakiś czas przesypia w nogach, kiedy wie że nie widzimy. Jest z nami. Nie oddamy go za żadne skarby świata. Chcemy tylko prosić byście pomogli nam zorganizować dla niego chwilową opiekę. POMÓŻCIE.