» Pon paź 25, 2010 21:53
Re: swiat bez mojej Conchitki
Wrocilismy dzis z pracy i zobaczylismy doslownie kocia meke. Od wczoraj nawet nie siusiala. Kot chudy, boki spuchniete. Dala mi sie poglaskac, ale o przytuleniu nie bylo mowy. W oczach rozpacz. Nie wiem, kiedy ostatnio spala, bo od piatku na pewno nie.
Zadzwonilam po syna, zeby sie pozegnal. Zawiezlismy do weta - stwierdzil, ze ma juz zaniki miesni (micun mowil, ze po tluszczu chloniak pozera miesnie).
O tym, co sie dzialo potem, pisac nie bede, bo nie jestem w stanie. Mimo, ze pijemy za nia kocie wino - gato negro, nie dam rady napisac.
Ale powiem wam, ze ten kot byl cudem. Wzielismy ja z tz krotko po slubie, byla naszym wspolnym "dzidziusiem" (inne nasze przychowki ludzkie i kocie byly wniesione).
Stala sie nasza wielka miloscia. Nawet, gdy wspinala sie na wyzyny upierdliwosci. I krzyczalam - Conchita, zejdz z gazety. Zejdz do cholery, bo czytam. Przestan mi wbijac pazurki, jak mnie ugniatasz. Kocie - slinisz sie, przestan! Nie wsadzaj mi nosa do ucha!
Za 5 minut jej szukalam, zeby wracala sie miziac.
Jak wstawalam rano, kot chcial na rece. Robilam sobie kawe z kotem wtulonym w szyje. Jak wracalam z pracy, kot chcial na rece. Musiala mnie obmiziac, obslinic, obciamkac i dopiero moglam cos zrobic.
Od tggodni juz tak nie bylo. Od tygodni cierpiala, cierpiala za bardzo.
Kazda sekunda z nia spedzona byla radoscia.