Strona 1 z 1

Lunkowe potyczki z wetami (dluuugie!)

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 18:44
przez nan
Wczesniej, kiedy Lunek bardzo zle sie czul, myslalam tylko o nim, jego zdrowiu, zyciu... Nie mialam glowy do dzielenia sie doswiadczeniami i opowiadania "wetowej" historii, tylko costam przy okazji, miedzy wierszami. Jednak teraz sobie nie daruje- niektorzy lekarze zdecydowanie mineli sie z powoloniem! Omijac szerokim lukiem :!: :!:
No wiec tak: Poszlismy do weta, gdyz wyczulam u kotka guzek pod skora, co bardzo mnie zaniepokoilo. Poza tym od jakiegos czasu Lunek zachowywal sie dziwnie: z zarlocznego, duzego kocurka zrobil sie wybredny chudzik bez apetytu.... I spal wiecej niz dawniej, i nieraz tak nieprzytomnie patrzyl w przestrzen.... Wprawdzie o to juz pytalam naszego weta wczesniej, jednak uslyszalam, ze u siedmiolatka to calkowicie normalne :evil:

Guzek podobno nie wydawal sie grozny, ale "moznaby go wyciac przy okazji usuwania tego smierdzacego kamienia nazebnego"- radosnie zdecydowal lekarz. Jednak Lunek wydawal mi sie bardzo oslabiony, schudl, a z ostatniej narkozy ledwie sie wybudzil i dochodzil do siebie 4 miesiace ( w sumie byl operowany 3 razy).
Nie zgodzilam sie na zabieg niemalze "od reki", postanowilismy zrobic badania. Lekarz zlecil "podstawowe" czyt. mocznik i kreatynina.
Pare dni pozniej szok- mocznik ponad 100, kreatynina 2,5! Lunek ma CRF!!! Wtedy niewiele wiedzialam, wet stwierdzil, ze tydzien antybiotyku co 2 dni i podane z nim 3 kroplowki zalatwia sprawe. Kota mozna znieczulac, nastepne badanie krwi za miesiac (nie sprawdzil czy te 3 porcje antybiotyku przyniosly jakis skutek). wspomnial cos o diecie, dal Trovet, na ktory Lunek patrzyc nie chcial, wiec kazal sobie diete darowac. Niech dalej je WHISKAS :evil: :evil: :evil:

Diete w koncu znalezlismy- nie bez bolu Lunek zaczal jesc WALTHAMA. To dlatego, ze zaczelam szukac info o CRF i m.in trafilam na forum :wink:
Wet o chorobie nie powiedzial mi prawie nic.

Przed uplywem miesiaca Lunek poczul sie zle. Nie chcial jesc, byl ospaly i polprzytomny, zaczely sie wymioty. Byla niedziela wieczorem, pojechalismy do calodobowki w Al. Niepodleglosci. (ELVET)

Po odczekaniu godziny przyjal nas lekarz, ktory zaczal od wyzwisk (autentycznych!) , ze kot nie ma aktualnych wynikow krwi i moczu. Ze kot jest wychudzony, w strasznym stanie i nagle przypomnialo sie, ze mam kota i teraz to on ma niby cos zrobic. Przy czym ten etap odbyl sie, zanim obejrzal Lunka ( kotek byl opatulony w kocyk na rekach).
Calosc badania polegala na obmacaniu kotkowi brzuszka, zajrzeniu do pyszczka (jaki straszny kamien :? ) i uzmyslawianiu mi przez caly czas, ze to choroba smiertelna, zawsze konczy sie zgonem kota i ma do mnie dotrzec, ze kot nie wyjdzie z tego. Zadawal jakies pytania i za kazdym razem stwierdzal, ze rokowania sa zle, rokowania sa zle, zle, zle....
Stalam tam i ryczalam a on szarpal niemal kota (probowal zalozyc mu weflon ale Lunek ma zyly ze zrostami) i bardziej zajmowal sie przekazywaniem mi kolejnych zlych wiadomosci!
Po skluciu obu lapek (potezne krwiaki...mamy maloplytkowosc) i nieudanym podlaczeniu dozylnej kroplowki stwierdzil, ze kota najprawdopodobniej uratowac sie nie da, zapewne ma bardzo zle wyniki i w ogole to nie ma sensu. Leczenie tej choroby to w.g niego meczenie zwierzaka i strata czasu, a moj pewnie i tak nie przezyje juz dlugo.

Bylam bliska histerii ale wyczuwalam tego lekarza- stwierdzilam ze badan krwi przeciez nie mamy a kroplowke niech dostanie podskornie. Dostal.
Wyszlam stamtad roztrzesiona, choc na szczescie nie dowierzalam w kompetencje weta.

Niestety- poniedzialek rano, wyniki kiepskie, kreatynina ponad 3....
Konsultacja telefoniczna z madrala z Elvetu- mozna probowac, to tamto.... ale najlepiej to uspic! Wizyta u naszego weta- rzut oka na pieczatke madrali- fakt, kreatynina skoczyla w ciagu niespelna miesiaca, rokowanie zle, uspic!!!!! Niemal wyrwalam Lunka z lap lekarzy.

Tu konczy sie koszmarna historia. Czesc dalsza jest o kochanej Anji, ktora dzwonila do mnie kilka razy w ciagu jednego popoludnia, uspokajala, pocieszala.... I przede wszystkim poprowadzila dalej.
O wspanialej wetce z Kliniki Malych Zwierzat, dr Ani Czubek, ktora trzymala mnie za reke i tlumaczyla wszystko z anielska cierpliwoscia. Ze jest dosyc zle, ale naprawde nie beznadziejnie, ze Lunek wyglada ladnie,ze....
I wreszcie o p. Uli, ktora nie pytajac o nic zajela sie moim kotkiem ( a byl w jeszcze gorszym stanie; antybiotyk ktory dostawal przez tydzien okazal sie nieskuteczny, przyplatala sie infekcja nerek, Lunek dlugo juz nie jadl....). I pod jej troskliwa opieka, codziennych kroplowkach, zastrzykach powolutku zaczelo sie polepszac. Zdarzyly sie jeszcze ciezkie dni, bo Lunek byl juz bardzo oslabiony, ale kolejne juz badania krwi byly naprawde lepsze :D Kizia zaczela jesc i mimo, ze wciaz intensywnie leczona, wraca do formy :D :D :D

Gdzies po drodze byl jeszcze wet, ktory wspominal cos o uspieniu, bo podejrzewal (nieslusznie) zatrzymanie moczu.
Zdarzaly sie takie komentarze ludzi w poczekalniach. To juz jednak nie bylo takie wazne, bo byli cudowni ludzie po naszej stronie.
Najgorsze jest to, ze nie udalo mi sie przekonac najblizszych ze pomoc Lunkowi ma sens; niestety uwiezyli tamtym wetom :(
Skutek taki, ze postepuje wbrew rodzince i ciezko mi finansowo sie wyrobic :( ale najwazniejsze ze Luneczek Moje Mruczace Cudo Kochane jest wciaz ze mna.

Straaasznie dlugi mi ten post wyszedl i nieco lzawy :oops: ale to dla mnie bylo wazne. Nigdy wiecej do ELWETU! Troche kompetencji, milosci do zwierzat i dobrej woli to dla tamtejszych lekarzy zbyt wiele.
Przykre to.....

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 18:52
przez eve69
nan
janwazniejsze ze kocio ma sie lepiej- i ze ma Ciebie. Mysle, ze kochasz go tak bardzo ze dlugo jeszcze bedziecie razem

pozdrawiamy cieplo

e.

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 19:18
przez Janka
nan, trzymaj się i spotykaj na swej drodze tylko dobrych ludzi!

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 19:26
przez Anka
Nan, wielu jeszcze pięknych lat przeżytych z ukochanym kotkiem :D

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 19:30
przez PumaIM
:strach: :strach: :!:

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 20:11
przez RyuChanek i Betix
Podpisuje sie pod wszystkimi postami i zyczę abyscie cieszyli sie soba jak najdłużej a dla Anji, ze była na miejscu :1luvu:

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 20:13
przez Kiara
Nan... wspolczuje takich przezyc :strach: Na szczescie nigdy na takich wetow nie trafilam :strach: ale je nie mam tez takich problemow... :( Zycze duzo zdrowia dla koteczka i wielu wspolnie przezytych chwil dla was... :ok:

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 20:19
przez Sasannka
nan, to wspaniale, że udało Ci się trafić na ludzi, którzy Ci pomogli! Trzymam kciuki za Twoje futrzaste kochanie, oby czuł się dobrze. :ok:

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 21:56
przez Beata
Nan, wiele szczesliwych lat z ukochanym Mruczancem Cie czeka :D I to bedzie nagroda za Twoje starania :D :ok:

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 21:58
przez ani
Włosy stają dęba!
Dobrze, że w końcu trafiliście na ludzi, którzy pomogli kiciowi!
Dużo zdrówka dla koteczka!

PostNapisane: Sob gru 27, 2003 22:04
przez Anja
Ja nic nie zrobilam :oops: , to Tobie nan Lunek zawdziecza zycie i zdrowie. Moglabym gadac do upadlego, gdybys postanowila inaczej tak by bylo i juz. Jestes bardzo dzielna osoba, mimo, ze czasem sama w to nie wierzysz, ale to prawda. Gratuluje Lunkowi takiej opiekunki jak Ty :lol: :lol: :lol:
No dodam cicho, lecz zdecydowanie - precz z wetami, ktorzy mineli sie z powolaniem na rzeznika :?

PostNapisane: Nie gru 28, 2003 17:13
przez Batka
oby teraz było tylko lepiej :ok: Lunku dochodź szybciutko do siebie i tulaj nan. Jestescie oboje bardzo dzielni