
Więc tak:
W październiku ubiegłego roku wzięłam kocurka - miał ok. 3 miesięcy. Nie jest jeszcze wykastrowany, jednak widząc jak go nosi po domu (i gryzie kiedy coś go rozjuszy) zdecydowałam się bo uważam, że w ten sposób mu pomogę, przestanie chodzić po domu smutny albo nakręcony (zdarzają się takie skrajności, humory). Oczywiście przychodzi, łasi się, kładzie obok i mruczy, fruka (czy grucha, ten charakterystyczny odgłos mam na myśli

Pewnego dnia - a było to 6 dni temu - okropnie lało. Od rana słyszałam przeraźliwy płacz kociątka przed domem- ale myślałam że to kocię woła swoją mamę więc nie interweniowałam- miałam nadzieję że mamusia go odnajdzie. Po jakimś czasie przestało miauczeć, a później wyglądałam przez okno i zobaczyłam tę kruszynkę.... aż mi się serce kraja jak teraz o tym wspominam- małe, przerażone kocię, z niebieskimi jeszcze oczkami (ale raczej będą zielone widać od wewnątrz jakby) stało na krawężniku przed moim domem. Chowało się pod samochodami bo okropnie lało i o mało co nie przejechał jej jeden świr, jak zobaczyłam że rusza wybiegłam z domu, wzięłam ją ostrożnie na ręce i przeraziło mnie jaka to chudzina - same kości, mysi ogonek....
Teraz jest już lepiej, nie ma rozwolnienia jak na początku. Troszeczkę przez ten tydzień przybrała

Tylko teraz mam problem - mój kocur i moja kicia. Jak ich pogodzić? Ona szukała u niego mleka, wchodziła mu pod brzuszek czym go strasznie wnerwiła. Obwąchiwali się tak że ja ją miałam na rękach, tylko ona chce się z nim bawić a ja się boję że niechcąco może ją za bardzo przycisnąć i będzie tragedia

Przepraszam za ten mój wywód, ale na prawdę nie mam się kogo poradzić w tej sprawie
