Moja mała ratowniczka :-)

Muszę się z wami podzielić pewną refleksją... To będzie dość osobiste, ale postaram się was nie zanudzić
Otóż mojemu kotu zawdzięczam życie. Rok temu zapadłam na depresję. Byłam w strasznym stanie, na lekach, nie było po co żyć. Różne głupie myśli mi się pętały po głowie...
Wtedy moja siostra wymogła na mamie... królika. I ja tym sposobem, idąc za ciosem, wzięłam Inkę. Mama po latach oporu skapitulowała, bo uznała, że kocie mruczando działa uspokajająco, że kot leczy
i że przyda mi się futrzak. Nawet nie wyobrażałam sobie, jak bardzo. Wiele było kryzysów, załamań, rozpaczy, ale było po co żyć - dla mojego tygryska! Nawet, gdy wszystko sie waliło, ona była taka spokojna, przychodziła do mnie, mruczała i układała sie do snu, jakby chciała powiedzieć "no już, spokój, ja naprawdę nie rozumiem o co chodzi. grunt to dobra drzemka". Zabrzmi to może gónolotnie, ale ja naprawdę jestem winna mojej kotce życie. I to ona jest moim najlepszym przyjacielem.


