Znalazłam kota -przy trzech awantura, to przybył czwarty :-(

Dzisiaj przed 21:00 na wieczornym spacerze z psami dojrzałam na drzewie kota..... - a w zasadzie kociaka podrostka (nie za bardzo się znam, ale dla mnie to tak ok. 4 miesięcy...) - no wiem, że trzeba się gapić pod nogi, teraz już wiem....
Kociak siedział na sośnie na wysokości ok. 5 metrów - biała plamka na gałęzi - sama sosna była niestety dużo, dużo wyższa...
Wracając ze spaceru nie mogłam ofkors dojść do domu najkrótszą drogą - poszłam tylko zerknąć, z nadzieją gdzieś w głębi duszy, że małe zlazło jakimś cudem i będzie po temacie... ale siedziało oczywiście i wyglądało na sośnie dosyć żałośnie...
No więc niestety akcja - mąż + drabina + transporter i do lasu (jak sobie wyobraziłam miny sąsiadów, którzy nas wieczorną porą zobaczą z takimi podręcznymi akcesoriami spacerowymi udających się na leśną przechadzkę, to chichotałam nerwowo po drodze...) - ale nasza drabina gdzie...! ze dwóch mężów musiałabym ustawić na szczycie...
no więc telefon do Straży Pożarnej - i dyskusja, czy warto przyjechać do kota... - nie będę opisywała dwóch w efekcie rozmów ze Strażą, bo szkoda czasu - wysłali wreszcie samochód, ale zanim przyjechał przechodzący przez las facet wdrapał się na spróchniałą mocno sosnę - w efekcie gdzieś na wys. 8 metrów, bo w międzyczasie kociak zapalał ze strachu w górę - i przy akompaniamencie moich nerwowych okrzyków z pomocą mojego męża zlazł na szczęście z kocięciem w garści na dół - i facet i kot cali!!!!!!
I tak ok. 22:00 wylądowaliśmy w domu z kolejnym footrem... - a nie powinniśmy, bo u nas sodomia z gomorią - rezydentka Majorka zawścieczona dokoceniem tymczaską leje ją i leje też gdzie popadnie, to znaczy sika po meblach i wyposażeniu domu na potęgę... a niewidoma tymczaska Malwinka nie tolerująca innych kotów przeżywa dramat izolacji i sporadycznej wolności znaczonej brutalnymi atakami Majorki
dodatkowy tymczas tylko skomplikuje sytuację.... - aż się boję pomyśleć, co będzie...
na razie znalezisko dostało na tymczasowe imię Mentos (bo na moje kompletnie niefachowe oko to kocurek) i zostało tradycyjnie zakwaterowane w łazience - okazało się, że przyjazne i oswojone, nie prycha na ludzi i nie ucieka, mruczy wzięte na ręce i lubi być głaskane - zero agresji! futerko lekko przybrudzone i poklejone żywicą, oczka i nosek całkowicie czyste, w uszkach trochę brudnawo, ale bez tragedii - odpasiony chłopak nie jest, ale i nie zaniedbany - a już na pewno nie dzikus! troszkę zjadł suchego, w kuwecie był, ale wyszedł bez osiągnięć
jutro pójdziemy do weta sprawdzić płeć, wiek i stan zdrowia kociaka, porobię mu ogłoszenia i rozejrzę się, czy ktoś w okolicy albo na necie szuka takiej zguby - ale obawiam się, że niekoniecznie będzie szukany, bo tutaj większość kotów wychodzących i jak nie wrócą, to po prostu będą następne....
oto kolega Mentos w zdjęciach na szybko:









Kociak siedział na sośnie na wysokości ok. 5 metrów - biała plamka na gałęzi - sama sosna była niestety dużo, dużo wyższa...

Wracając ze spaceru nie mogłam ofkors dojść do domu najkrótszą drogą - poszłam tylko zerknąć, z nadzieją gdzieś w głębi duszy, że małe zlazło jakimś cudem i będzie po temacie... ale siedziało oczywiście i wyglądało na sośnie dosyć żałośnie...

No więc niestety akcja - mąż + drabina + transporter i do lasu (jak sobie wyobraziłam miny sąsiadów, którzy nas wieczorną porą zobaczą z takimi podręcznymi akcesoriami spacerowymi udających się na leśną przechadzkę, to chichotałam nerwowo po drodze...) - ale nasza drabina gdzie...! ze dwóch mężów musiałabym ustawić na szczycie...

no więc telefon do Straży Pożarnej - i dyskusja, czy warto przyjechać do kota... - nie będę opisywała dwóch w efekcie rozmów ze Strażą, bo szkoda czasu - wysłali wreszcie samochód, ale zanim przyjechał przechodzący przez las facet wdrapał się na spróchniałą mocno sosnę - w efekcie gdzieś na wys. 8 metrów, bo w międzyczasie kociak zapalał ze strachu w górę - i przy akompaniamencie moich nerwowych okrzyków z pomocą mojego męża zlazł na szczęście z kocięciem w garści na dół - i facet i kot cali!!!!!!

I tak ok. 22:00 wylądowaliśmy w domu z kolejnym footrem... - a nie powinniśmy, bo u nas sodomia z gomorią - rezydentka Majorka zawścieczona dokoceniem tymczaską leje ją i leje też gdzie popadnie, to znaczy sika po meblach i wyposażeniu domu na potęgę... a niewidoma tymczaska Malwinka nie tolerująca innych kotów przeżywa dramat izolacji i sporadycznej wolności znaczonej brutalnymi atakami Majorki


dodatkowy tymczas tylko skomplikuje sytuację.... - aż się boję pomyśleć, co będzie...
na razie znalezisko dostało na tymczasowe imię Mentos (bo na moje kompletnie niefachowe oko to kocurek) i zostało tradycyjnie zakwaterowane w łazience - okazało się, że przyjazne i oswojone, nie prycha na ludzi i nie ucieka, mruczy wzięte na ręce i lubi być głaskane - zero agresji! futerko lekko przybrudzone i poklejone żywicą, oczka i nosek całkowicie czyste, w uszkach trochę brudnawo, ale bez tragedii - odpasiony chłopak nie jest, ale i nie zaniedbany - a już na pewno nie dzikus! troszkę zjadł suchego, w kuwecie był, ale wyszedł bez osiągnięć
jutro pójdziemy do weta sprawdzić płeć, wiek i stan zdrowia kociaka, porobię mu ogłoszenia i rozejrzę się, czy ktoś w okolicy albo na necie szuka takiej zguby - ale obawiam się, że niekoniecznie będzie szukany, bo tutaj większość kotów wychodzących i jak nie wrócą, to po prostu będą następne....

oto kolega Mentos w zdjęciach na szybko:






