Znalazłam kotka:)

Znalazłam kotka, a było to tak: trzy poprzednie dni jeździłam na studia i w związku z tym byłam na dworcu autobusowym. Ja nie wiem, ale chyba też jakoś odgórnie zaczynam być ściągana do takich spraw. Bowiem w piątek szłam sobie do autobusu, i skręciłam w zupełnie inną ścieżkę, niż zwykle. I co widzę? Siedzi sobie kotka, z tych dworcowych, które tam dziko żyją i są dokarmiane przez panie z okolicznych budek z jedzeniem. Przyglądnęłam się jej bliżej i zobaczyłam, że ma ogromną dziurę w miejscu stawu barkowego, o średnicy przynajmniej 2,5cm, pokrytą żółtawym strupem z ropy. Całe ramę jest wpuklone, jakby skóra, razem z sierścią i jeszcze częścią mięśni była wygryziona. I pewnie tak było, na pewno ją napadł jakiś pies. W każdym razie postanowiłam jej pomóc i dziś umówiłam się z panią weterynarką, że złapię ją, oczyścimy ta ranę i zastosujemy jakiś antybiotyk.
Dziś pojechałam z kontenerkiem po nią. I tak: ledwo weszłam na dworzec, zobaczyłam już z daleka, że duży, dorosły kacur atakuje jakiegoś kota pod takim murkiem. Skierowałam się od razu w tamtą stronę, podeszłam bliżej i zobaczyłam, że atakowany jest maluteńki koteczek. Sięgnęłam po niego i już go miałam w rękach. Nie zastanawiałam się długo i zapakowałam go do kontenerka. Teraz mi się trochę śmiać chce z całej sytuacji, bo ludzie obserwujący całe zajście musieli być mocno zdumieni: najpierw kocur atakuje kotka, a po chwili przychodzi baba i ładuje kotka do kontenerka. Jak jakieś pogotowie kocie na telefon.
Potem jeszcze chciałam złapać tamtą kotkę z raną, ale niestety, jest zbyt dzika, nie podchodzi do czlowieka bliżej niż na trzy metry, choć długo kusiłam ją jedzeniem, nie zdołałam jej złapać. Trudno, spróbujemy wyleczyć ją antybiotykami podawanymi doustnie w jedzeniu.
Natomiast kociaka od razu zabralam do wetki. Mówię Wam, jeszcze takiego zawszawionego i zapchlonego kota nie widziałam. Po prostu gdziekolwiek rozgarnęłyśmy sierść, to wszów było setki. WyFrontlineowałyśmy go, a potem około dwie godziny wytrzepywałyśmy zabite wszy i pchły z niego. Sypało się to tonami. Poza tym ma katar koci, i to dość mocny, został odrobaczony, słowem, miał zrobione wszystko co możliwe. I wiecie Wy co? To nie był dziki kotek urodzony na dworcu. Musiał być wyrzucony przez jakichś podłych ludzi
. BO jest taki kochany, że to się w głowie nie mieściło. Gdy tylko go wyciągnęłyśmy z kontenerka, zaczął głośno mruczeć, i potem mruczał przez cały czas. My go szarpałyśy przez prawie dwie godziny, a on po prostu mruczał i przytulał się do rąk
. Wzięty na ręce natychmiast "ugniata", obejmuje łapkami za szyję. Coś niesamowitego. Siedzi teraz u mnie w łazience. Dzwoniłam do znajomej, która chciała zawsze kota, ale miał być bardzo biedny i uratowany, więc pomyślałam sobie, że ten jest jak najbardziej biedny i uratowany. Dziś ma mi dać odpowiedź. Żeby ona go szybko wzięła, bo nie chcę się w nim zakochać, a wszystko jest na dobrej drodze do zakochania
. A już piątego kota naprawdę nie mogę mieć.
Swoją drogą jak to jest, że kiedyś (tzn.przed moim zwariowaniem na punkcie kotów) ja nigdy nie znalazłamżadnego biednego kota, a teraz znajduję , albo spotykam cały czas. Widocznie po prostu zmienia się sposób patrzenia na świat, bo inaczej tego nie potrafię wytłumaczyć.
Trzymajcie kciuki za dom dla niego, proszę
Dziś pojechałam z kontenerkiem po nią. I tak: ledwo weszłam na dworzec, zobaczyłam już z daleka, że duży, dorosły kacur atakuje jakiegoś kota pod takim murkiem. Skierowałam się od razu w tamtą stronę, podeszłam bliżej i zobaczyłam, że atakowany jest maluteńki koteczek. Sięgnęłam po niego i już go miałam w rękach. Nie zastanawiałam się długo i zapakowałam go do kontenerka. Teraz mi się trochę śmiać chce z całej sytuacji, bo ludzie obserwujący całe zajście musieli być mocno zdumieni: najpierw kocur atakuje kotka, a po chwili przychodzi baba i ładuje kotka do kontenerka. Jak jakieś pogotowie kocie na telefon.
Potem jeszcze chciałam złapać tamtą kotkę z raną, ale niestety, jest zbyt dzika, nie podchodzi do czlowieka bliżej niż na trzy metry, choć długo kusiłam ją jedzeniem, nie zdołałam jej złapać. Trudno, spróbujemy wyleczyć ją antybiotykami podawanymi doustnie w jedzeniu.
Natomiast kociaka od razu zabralam do wetki. Mówię Wam, jeszcze takiego zawszawionego i zapchlonego kota nie widziałam. Po prostu gdziekolwiek rozgarnęłyśmy sierść, to wszów było setki. WyFrontlineowałyśmy go, a potem około dwie godziny wytrzepywałyśmy zabite wszy i pchły z niego. Sypało się to tonami. Poza tym ma katar koci, i to dość mocny, został odrobaczony, słowem, miał zrobione wszystko co możliwe. I wiecie Wy co? To nie był dziki kotek urodzony na dworcu. Musiał być wyrzucony przez jakichś podłych ludzi



Swoją drogą jak to jest, że kiedyś (tzn.przed moim zwariowaniem na punkcie kotów) ja nigdy nie znalazłamżadnego biednego kota, a teraz znajduję , albo spotykam cały czas. Widocznie po prostu zmienia się sposób patrzenia na świat, bo inaczej tego nie potrafię wytłumaczyć.
Trzymajcie kciuki za dom dla niego, proszę