3 tygodnie po operacji :) Jestem prawie zdrów!!

Witam wszystkich forumowiczy!!
Nie będę ukrywać liczę na wasze wsparcie psychiczne i może jakieś dobre rady
Od tygodnia walczymy z TŻ-etem z chorobą naszego kochanego Toffika. Przez kilka dni u weta czułam się jakbyśmy kręcili zwierzęcą wersję Doktora Hausa. I na szczęście nie mam tu na myśli charakteru weta
tylko cały proces diagnostyczny.
Ale może od początku:
W środę (03.03) nasz kochany kot zaraz po kolacji zwymiotował troszeczkę, tak jakby za szybko zjadł i tyle. Wtedy nawet dobrze się nie zastanowiłam nad tym dopiero później okazało się to początkiem choroby.
W czwartek(04.03) po śniadanku nic złego się nie działo i wszystko było dobrze do samego wieczora. Dwie godzinki po kolacji kociak zwymiotował a dokładniej puścił wielką fontannę!!
(wykluczam w tym momencie łakome łykanie jak przyczynę, gdyż zbyt wiele czasu upłynęło od kolacji) Wtedy podjęliśmy decyzję o pójściu do weta i dokładniejszej obserwacji naszego kociny. Objawy te były dla nas tym bardziej dziwne, że łobuziak kupkował w tym czasie regularnie i zdrowo, sisi też było regularne. A najdziwniejsze było to, że nasz Tofful zawsze był okazem zdrowia, to nasz drugi futrzak należał do tego grona kotów, którzy systematycznie witają się z wetem z powracającą chorobą....
Wiem, że to strasznie długie opowieści i może nie każdy dotrwa do końca ale wydaje mi się, że wszystko jest ważne.
Kontynuując:
W piątek (05.04) pojechaliśmy do popołudniu do naszej kliniki. Nie było akurat naszego ulubionego i sprawdzonego wielokrotnie weta, nie wiem czy miało to jakiś wpływ na dalsze diagnozowanie.
Wywiad był dość dociekliwy badanie pierwsze dosyć podstawowe: oglądanie oczek, pyszczka, wąchanie pyszczka, sprawdzanie tkliwości gardła, brzucha, osłuchanie, temperatura... Wynik badania: tkliwe gardło (wokalizowanie przy dotyku), brak tkliwości brzucha, temperatura w normie, żadnych innych objawów Leczenie: Zastrzyk przeciwwymiotny, przeciwzapalny i jeszcze jakieś dwa ale nie pamiętam dokładnie na co oraz zaproszenie na jutrzejszy dzień na powtórkę leków z informacją, że jeśli nie będzie poprawy to będziemy badać krew w celu sprawdzenia czy przyczyną nie są chore nerki. Po powrocie delikatna kolacja w małej ilości, rano śniadanko. Tofful zaczynał czuć się lepiej, brak wymiotów, ogólnie zabawowy jak zawsze ale brak wizyt w kuwecie ani na siusiu ani na kupkę
W sobotę (06.03) Pojechaliśmy na wizytę do naszego weta,który dzisiaj już był. Badanie nie wykazało tkliwości gardła (podejrzenie, że wczorajsza tkliwość była związana z podrażnieniem gardła przy intensywnych wymiotach) ale tym razem w okolicach podbrzusza wielka tkliwość (krzyk okrutny) po namacaniu podejrzenie przepełnienia pęcherza. Diagnozowanie: USG jamy brzusznej wykazujące 4cm pęcherz (ponoć za duży- nie znam się), cewnikowanie w celu pobrania próbki moczu i opróżnienia przepełnionego pęcherza. Próbka moczu:kolor właściwy, zapach też, kwasowość też, stan zapalny dość mocny Diagnoza: zapalenie pęcherza Leczenie: ponowienie wczorajszych leków oprócz przeciwwymiotnego.
Po powrocie do domku Toffik z wielką chęcią popędził do michy napił się najadł ale nie tak super już chętnie. Noc przebiegła dość dobrze kotek odwiedził kuwetkę jednak bez kupala.
W niedzielę (07.03) kot wydawał się super zdrowy tylko brak kupala. Badanie nie wykazało tkliwości brzucha i ogólnie nie było niczego niepokojącego jednak brak kupala i mały apetyt w sobotę wieczorem i w niedzielę rano nie dawał spokoju... co jeszcze nie tak ?? Może zjadł za dużo kłaczków? Dostał pierwszą kroplówkę z glukozy, kontunuację zastrzyków (z założeniem, że parafinka pomoże i będzie kupal-czyli koniec leczenia) i polecenie podania parafiny 3xdziennie jeśli nadal nie będzie kupala. Po powrocie do domku kociak nie wykazywał żadnych objawów chorobowych, jadł, pił, bawił się i odwiedził kuwetkę w obydwu celach (kupal duży bardzo duży i zdrowy) Cieszyliśmy się, że kociak zdrowy, że nie było tak źle pomimo tak trudnego diagnozowania. Jednak nie należało się jeszcze cieszyć
W poniedziałek (08.03) Od rana po śniadanku powróciły wymioty ale kot nie wykazywał złego samopoczucia. Nie zastanawialiśmy się wiele i wybraliśmy się do weta... Badanie nie wykazało nigdzie bolesności ale temperatura pierwszy raz w tej chorobie była podwyższona powyżej 39,5. Wet podjął decyzję o podaniu kontrastu w celu zrobienia zdjęcia RTG następnego dnia i pobrał krew. Podał jeszcze raz zestaw 4 zastrzyków (tych samych z pierwszego dnia), kroplówkę z glukozy i zaprosił na jutrzejsze RTG i wynik badania krwi. W domu tym razem głodówka z założenia, dostęp do wody i kuwety. Po dwóch godzinach od odania kontrastu konkretne wymioty już w zasadzie samym płynem. Zachowanie kota w poniedziałkowy wieczór było lekko niepokojące ale ogólnie na upartego to niby nic mu nie było.
We wtorek (09.03)Poznaliśmy wyniki krwi (wszystko w normie tylko jeden wątrobowy odczynnik ciut powyżej normy ale nic strasznego), zdjęcie RTG wykazało, że kontrast pozostał w dużej mierze w żołądku i troszkę widać było jakby jakieś podłużne kluskowate coś w jelitach zaraz za żołądkiem i nadal wysoka temperatura bliska 40. Jednak nie wskazywało to na żadne ciało obce tylko ewentualnie kula kłakowa... Leczenie: kroplówka, kontynuacja części zastrzyków plus nowy antybiotyk i jakiś na wzmocnienie perystaltyki jelit oraz decyzja o powtórce RTG następnego dnia... W domku zachowanie kotka wieczorkiem było bez większych problemów, sporo spał ale nie więcej niż zwykle... Natomiast w nocy jak spaliśmy musiało się pogorszyć gdyż rano jak wstaliśmy kotek był bardzo osowiały chował się po kątach i widać było że jest gorzej.
W środę (10.03) Pojechaliśmy wcześniej około południa gdyż zachowanie kotka nas przeraziło. Badanie ogólne nieznaczna bolesność brzucha, jeszcze wyższa temperatura 40,5. 2 zdjęcie wykazało, że nic się nie zmieniło przez kolejną dobę. Podano łobuziakowi kroplówkę oraz zaproponowano Laparotomię zwiadowczą w celu znalezienia przyczyny zastoju kontrastu. Podejrzenia były różne od najbardziej błahych po skomplikowane neurologiczne problemy z końcówkami nerwów...
Kotek został u weta na całe popołudnie gdyż istniało prawdopodobieństwo, że ktoś nie przyjdzie na umówiony zabieg i kotek zostanie rozcięty troszkę szybciej...Niestety jak na złość wszyscy byli na czas
i mój malutki czekał na zabieg od 12 do 18. W okolicach 18 ostatnia rozmowa z chirurgiem żeby mieć pewność, że należy kociura otwierać....
Najdłuższe 1,5 godziny w moim życiu....
I potem straszna informacja, że kotek miał wrzoda na dwunastnicy, który zdążył pęknąć powodując perforację jelita, pełno treści pokarmowej wewnątrz ciałka kota plus i nieszczęsne zapalenie otrzewnej....Nie wiedziałam co mam powiedzieć na taką informację...zatkało mnie.... A wtedy najgorsze słowa, że rokowania są ostrożne, ,że udała się operacja i kot żyje ale... nie ma pewności czy przeżyje....
Maleństwo nasze aktualnie jest z nami w domku i mam nadzieję, że nie zapeszę mówiąc że chyba powoli zdrowieje.
Leży sobie grzecznie i śpi w klateczce zawinięty opatrunkiem pooperacyjnym z podpaską w środku, która ma wchłaniać płyny wyciekające z drenu, który jest na jego brzuszku.
Dzisiaj rano był na kroplóweczce i zastrzyku przeciwzapalnym i przecibólowym.Oprócz zastrzyków dostaje dwa razy dziennie Metronidazol i osłonowo Trilac oraz rano Controloc. Lekarz szczerze powiedział, że nie miał pewności czy przeżyje noc
Ponoć najgorsze już za nim...ponoć ale pewności niestety nadal nie ma czy będzie żył...
Aż łzy same się cisną do oczu pisząc takie słowa....
Nie wiem czy ktoś dotrwał do końca tego postu??!!! Jest ktoś może kto ma podobne przejścia z kociakiem za sobą??
Z jakiegoś "głupiego" artykułu z netu wyczytałam, że przeżywalność kotów w takich przypadkach jest 14% Brzmi tak strasznie mało!!!!
A może dużo? Sama nie wiem..
Strasznie się boję o moją kocinę
Boje się zostawić ją chociażby na chwilkę samą ....Od wczoraj rana zmrużyłam oczka tyko na kilka minutek leżąc przy jego klateczce
Malusi całą noc płakał po narkozie
PORADŹCIE COŚ PROSZĘ bo chyba zwariuję z tego zmartwienia!!!!!
Nie będę ukrywać liczę na wasze wsparcie psychiczne i może jakieś dobre rady
Od tygodnia walczymy z TŻ-etem z chorobą naszego kochanego Toffika. Przez kilka dni u weta czułam się jakbyśmy kręcili zwierzęcą wersję Doktora Hausa. I na szczęście nie mam tu na myśli charakteru weta

Ale może od początku:
W środę (03.03) nasz kochany kot zaraz po kolacji zwymiotował troszeczkę, tak jakby za szybko zjadł i tyle. Wtedy nawet dobrze się nie zastanowiłam nad tym dopiero później okazało się to początkiem choroby.
W czwartek(04.03) po śniadanku nic złego się nie działo i wszystko było dobrze do samego wieczora. Dwie godzinki po kolacji kociak zwymiotował a dokładniej puścił wielką fontannę!!

Wiem, że to strasznie długie opowieści i może nie każdy dotrwa do końca ale wydaje mi się, że wszystko jest ważne.
Kontynuując:
W piątek (05.04) pojechaliśmy do popołudniu do naszej kliniki. Nie było akurat naszego ulubionego i sprawdzonego wielokrotnie weta, nie wiem czy miało to jakiś wpływ na dalsze diagnozowanie.
Wywiad był dość dociekliwy badanie pierwsze dosyć podstawowe: oglądanie oczek, pyszczka, wąchanie pyszczka, sprawdzanie tkliwości gardła, brzucha, osłuchanie, temperatura... Wynik badania: tkliwe gardło (wokalizowanie przy dotyku), brak tkliwości brzucha, temperatura w normie, żadnych innych objawów Leczenie: Zastrzyk przeciwwymiotny, przeciwzapalny i jeszcze jakieś dwa ale nie pamiętam dokładnie na co oraz zaproszenie na jutrzejszy dzień na powtórkę leków z informacją, że jeśli nie będzie poprawy to będziemy badać krew w celu sprawdzenia czy przyczyną nie są chore nerki. Po powrocie delikatna kolacja w małej ilości, rano śniadanko. Tofful zaczynał czuć się lepiej, brak wymiotów, ogólnie zabawowy jak zawsze ale brak wizyt w kuwecie ani na siusiu ani na kupkę

W sobotę (06.03) Pojechaliśmy na wizytę do naszego weta,który dzisiaj już był. Badanie nie wykazało tkliwości gardła (podejrzenie, że wczorajsza tkliwość była związana z podrażnieniem gardła przy intensywnych wymiotach) ale tym razem w okolicach podbrzusza wielka tkliwość (krzyk okrutny) po namacaniu podejrzenie przepełnienia pęcherza. Diagnozowanie: USG jamy brzusznej wykazujące 4cm pęcherz (ponoć za duży- nie znam się), cewnikowanie w celu pobrania próbki moczu i opróżnienia przepełnionego pęcherza. Próbka moczu:kolor właściwy, zapach też, kwasowość też, stan zapalny dość mocny Diagnoza: zapalenie pęcherza Leczenie: ponowienie wczorajszych leków oprócz przeciwwymiotnego.
Po powrocie do domku Toffik z wielką chęcią popędził do michy napił się najadł ale nie tak super już chętnie. Noc przebiegła dość dobrze kotek odwiedził kuwetkę jednak bez kupala.
W niedzielę (07.03) kot wydawał się super zdrowy tylko brak kupala. Badanie nie wykazało tkliwości brzucha i ogólnie nie było niczego niepokojącego jednak brak kupala i mały apetyt w sobotę wieczorem i w niedzielę rano nie dawał spokoju... co jeszcze nie tak ?? Może zjadł za dużo kłaczków? Dostał pierwszą kroplówkę z glukozy, kontunuację zastrzyków (z założeniem, że parafinka pomoże i będzie kupal-czyli koniec leczenia) i polecenie podania parafiny 3xdziennie jeśli nadal nie będzie kupala. Po powrocie do domku kociak nie wykazywał żadnych objawów chorobowych, jadł, pił, bawił się i odwiedził kuwetkę w obydwu celach (kupal duży bardzo duży i zdrowy) Cieszyliśmy się, że kociak zdrowy, że nie było tak źle pomimo tak trudnego diagnozowania. Jednak nie należało się jeszcze cieszyć

W poniedziałek (08.03) Od rana po śniadanku powróciły wymioty ale kot nie wykazywał złego samopoczucia. Nie zastanawialiśmy się wiele i wybraliśmy się do weta... Badanie nie wykazało nigdzie bolesności ale temperatura pierwszy raz w tej chorobie była podwyższona powyżej 39,5. Wet podjął decyzję o podaniu kontrastu w celu zrobienia zdjęcia RTG następnego dnia i pobrał krew. Podał jeszcze raz zestaw 4 zastrzyków (tych samych z pierwszego dnia), kroplówkę z glukozy i zaprosił na jutrzejsze RTG i wynik badania krwi. W domu tym razem głodówka z założenia, dostęp do wody i kuwety. Po dwóch godzinach od odania kontrastu konkretne wymioty już w zasadzie samym płynem. Zachowanie kota w poniedziałkowy wieczór było lekko niepokojące ale ogólnie na upartego to niby nic mu nie było.
We wtorek (09.03)Poznaliśmy wyniki krwi (wszystko w normie tylko jeden wątrobowy odczynnik ciut powyżej normy ale nic strasznego), zdjęcie RTG wykazało, że kontrast pozostał w dużej mierze w żołądku i troszkę widać było jakby jakieś podłużne kluskowate coś w jelitach zaraz za żołądkiem i nadal wysoka temperatura bliska 40. Jednak nie wskazywało to na żadne ciało obce tylko ewentualnie kula kłakowa... Leczenie: kroplówka, kontynuacja części zastrzyków plus nowy antybiotyk i jakiś na wzmocnienie perystaltyki jelit oraz decyzja o powtórce RTG następnego dnia... W domku zachowanie kotka wieczorkiem było bez większych problemów, sporo spał ale nie więcej niż zwykle... Natomiast w nocy jak spaliśmy musiało się pogorszyć gdyż rano jak wstaliśmy kotek był bardzo osowiały chował się po kątach i widać było że jest gorzej.
W środę (10.03) Pojechaliśmy wcześniej około południa gdyż zachowanie kotka nas przeraziło. Badanie ogólne nieznaczna bolesność brzucha, jeszcze wyższa temperatura 40,5. 2 zdjęcie wykazało, że nic się nie zmieniło przez kolejną dobę. Podano łobuziakowi kroplówkę oraz zaproponowano Laparotomię zwiadowczą w celu znalezienia przyczyny zastoju kontrastu. Podejrzenia były różne od najbardziej błahych po skomplikowane neurologiczne problemy z końcówkami nerwów...
Kotek został u weta na całe popołudnie gdyż istniało prawdopodobieństwo, że ktoś nie przyjdzie na umówiony zabieg i kotek zostanie rozcięty troszkę szybciej...Niestety jak na złość wszyscy byli na czas

Najdłuższe 1,5 godziny w moim życiu....
I potem straszna informacja, że kotek miał wrzoda na dwunastnicy, który zdążył pęknąć powodując perforację jelita, pełno treści pokarmowej wewnątrz ciałka kota plus i nieszczęsne zapalenie otrzewnej....Nie wiedziałam co mam powiedzieć na taką informację...zatkało mnie.... A wtedy najgorsze słowa, że rokowania są ostrożne, ,że udała się operacja i kot żyje ale... nie ma pewności czy przeżyje....


Maleństwo nasze aktualnie jest z nami w domku i mam nadzieję, że nie zapeszę mówiąc że chyba powoli zdrowieje.
Leży sobie grzecznie i śpi w klateczce zawinięty opatrunkiem pooperacyjnym z podpaską w środku, która ma wchłaniać płyny wyciekające z drenu, który jest na jego brzuszku.
Dzisiaj rano był na kroplóweczce i zastrzyku przeciwzapalnym i przecibólowym.Oprócz zastrzyków dostaje dwa razy dziennie Metronidazol i osłonowo Trilac oraz rano Controloc. Lekarz szczerze powiedział, że nie miał pewności czy przeżyje noc

Aż łzy same się cisną do oczu pisząc takie słowa....
Nie wiem czy ktoś dotrwał do końca tego postu??!!! Jest ktoś może kto ma podobne przejścia z kociakiem za sobą??
Z jakiegoś "głupiego" artykułu z netu wyczytałam, że przeżywalność kotów w takich przypadkach jest 14% Brzmi tak strasznie mało!!!!

Strasznie się boję o moją kocinę



PORADŹCIE COŚ PROSZĘ bo chyba zwariuję z tego zmartwienia!!!!!