O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Czw gru 16, 2004 1:06

bosh :strach: skonczylam na Pacanku :lol:
8 kocich ogonów i spółka (z.b.o.o.)

eve69

 
Posty: 16818
Od: Pt sie 23, 2002 15:09
Lokalizacja: gdansk

Post » Czw gru 16, 2004 8:18

Opowieść przydługą :pisanie: zapewne przeniosłam z wątku - Poznajmy się - też fajny temat. Serdecznie pozdrawiamy wszystkie koty małe i duże, każdej płci i ich ludzi - takze małych i dużych, każdej płci.
Na imię mam Ewa, jestem mamą 15 letniego Kubusia - to tyle jeśli chodzi o wiek . Jestesmy przygarnięci przez:
wielkiej mądrości i wagi czarnego kocura Marmura :lol: ,
wschodnę księżniczkę Opal :D ,
i niezwykłej inteligencji Kasię : :) .
Marmur przygarnął nas w górach - padał śnieg, a On wytłumaczył nam, że jest głodny i zmarznięty, i czas go zabrać do ciepłego samochodu i pojechac w końcu do domu do Wrocławia. Po przyjeździe naiwnie nieznając się jeszcze wtedy na płciach tygrysich :oops: nadałam ogłoszenie do GW, że w Polanicy została znaleziona czarna kotka i szuka "starego" lub nowego domku. Dwa dni później dwoniłam do gazety i prostowałam - nie kotka, ale dorodny kocurek i szuka już tylko ewentualnie starych właścicieli, o ile tacy byli.
9 mieś. później w naszym domu pojawiła się Opal - znaleziona przez Marmura ( dosłownie - na spacerze ze mną - Marmur chodzi przy nodze jak piesek ). Była malutka, śmierdziała jak skunksik i była tak brudna i brzydka, że mogła otwierać czołówki horrorów :twisted: . Po przyniesieniu do domu została dokładnie wylizana przez Marmura i tak zaczęło się wychowywanie kotki przez kocurka. Przez miesiąc miała potworną biegunkę, ale nawet to nie zmieniło miłości od pierwszego wejrzenia :1luvu: . A po miesiącu - nad jeziorami kotka została zaatakowana przez 2 wilczuty i żyje tylko dzięki Marmurowi, który jako olbrzyki kocur- wojownik psów sie nie boi i wywalczył jej życie :flowerkitty: .
Idylla kwitła do maja tego roku, kiedy wraz z 4 pozostałego chorego rodzeństwa do domu przytargałam Kasię . I Opal - goniąca przecież dotąd wszystkie małe kotki, które zbierałam z ulic i wyprawiałam do nowych domków - oszalała :balony: . Zaczęła Kasię karmić osobistym mlekiem, cały czas sprawdzała stan czystości uszu i pupci, była przy niej przez cały czas. I jak to w małżeństwie Marmur poczuł się zaniedbywany . Robiliśmy mu więc z synem sesje psychoteraopełtyczne - mówiąc, jaki jest cudowny i kochany :piwa: . Opal zaś karmiła Kasię do 7 mieś. I Kasia - niestety ślepa na jedno oczko, została. Kiedy zaczęła 6 mieś. do domu wzięłam jej prawdziwą piwniczną mamę, żeby wysterylizować i znaleźć dom - wraz z jej nowymi dziećmi i kiedy one poszły do domków, a Micia miała jeszcze pokarm, chciała ją karmić - i co - i liczyła się już tylko Opal i najlepsze było jej mleczko. Kasia fuczała na prawdziwą mamę i kochała tylko Opal, Marmura i nas.
I my kochamy je wszystkie :love: .
Rozgadana Ewa

mamucik

 
Posty: 2942
Od: Wto kwi 20, 2004 12:27
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw gru 16, 2004 9:19

Od zawsze byłam psiarą i nigdy mi przez myśl nie przeszło, aby mieć kota, a na dodatek zawsze myślałam, ze koty to nie są zwierzęta „do kochania”.
I właśnie to ja stałam się niespodziewaną posiadaczką małego kota. Wszystkim wokoło mówię, że kota znalazłam, ale prawda jest zupełnie inna a nie mówię jej, bo wstydzę się za ludzi i ich głupotę i okrucieństwo.
Otóż znajomy z pracy pojechał do swego kolegi i zobaczył tam piękna kotkę. Kotka tak mu się bardzo spodobała, ze zamówił sobie jej kociaka. Właściciel kotki natychmiast „doprowadził” do szybkiego rozmnożenia wynikiem, którego urodziła się dwójka kociąt. Znajomy z pracy pojechał po wybrane kocie i zapakował je do samochodu. Ale już po drodze doszedł do wniosku, ze jednak on to kota nie chce a na dodatek w domu okazało się, ze żona na 100% kota nie chce widzieć. No i uradzili, ze jak się nie znajdzie chętny na kota, to kota wypuszczą na wolność, bo sobie pewnie poradzi – ma przecież już 7 tygodni…
Jak to usłyszałam to mało mnie szlag nie trafił i natychmiast postanowiłam kota zabrać od tych „mądrych i odpowiedzialnych” ludzi. Przyniosłam kotkę (bo okazało się, ze to kotka) do domu i ponieważ nie znalazłam nikogo chętnego, mimo protestów TZ, postanowiłam ja zatrzymać.
Imię pomogliście mi wybrać na forum - podawaliście propozycje i jedna z nich tak bardzo spodobała się mojej córce, ze kicia została Kitką.
Od pierwszej chwili okazało się, ze Kitka to baaardzo charakterne stworzenie. Otóż zawsze myślałam, ze koci język ogranicza się do ‘miau” a tu niespodzianka! Kitka oprócz tego standardu, wydaje mnóstwo innych dźwięków. Potrafi baaardzo głośno i stanowczo przypominać o swoim istnieniu. Nawet jak ją głaszczemy, to nie tylko mruczy, ale także bardzo głośno miauczy, oczywiście, z zadowolenia. Zaskoczyła mnie też tym, jej zabawa polegała głównie na przyczajaniu się gdzieś za rogiem, rzucaniu się na nasze nogi i bolesnym ich gryzieniem. To samo robiła jak się ją głaskało- gryzła potwornie po rękach. Albo czaiła się na łóżku i ni z tego ni z owego rzucała się na nasze ręce i oczywiście gryzła. Potrafiła też być bardzo miła i przytulasta ale nigdy nie wiadomo było kiedy jej znów "odbije" Pogryzła całą naszą rodzinę, a najbardziej gryzła nasze 3 letnie dziecko, ale może to dlatego, ze córka na wiele jej pozwala. Pogryzła zabawki córki, kredki, róg kanapy i …. gryzła dalej (co ciekawe drapaka też wolała gryźć niż drapać). Drapała zresztą też całkiem nieźle i zdarzyło się juz, ze drapneła po twarzy. Najgorzej było w nocy, bo już nieraz zostalismy obudzeni przez dotkliwe ugryzienie a zamykanie jej w innym pomieszczeniu nie pomagało, bo kotka wtedy płakała aby ja do nas wpuścić. Nie pomagały żadne metody aby ją tego oduczyc (przeczytałam np. że koty nie lubią szeleszczących przedmiotów i postraszyłam ją reklamówką - efekt był taki, ze zaczeła się tą torbą bawic…) dopiero zgodnie z waszymi radami zastosowaliśmy dmuchanie w pyszczek i pomogło. Niestety na jakiś czas i tylko w stosunku do dorosłych. Kotka przestała atakować nas a całą swoją agresję skierowała na naszą trzyletnią córkę i nie pomaga dmuchanie i polewanie wodą. Rzucała się na małą z pazurami, ale najgorsze było to, że zawsze atakowała twarz i to ten sam policzek. Mała ciągle chodziła podrapana i nie musze chyba pisać, co o tym sądził mój TZ, który od początku nie był zachwycony przygarnięciem kotki….
Za Waszą radą postanowiliśmy bardziej uważać na dziecko i w razie, czego mocno interweniować. Kitka parę razy po ataku na córkę została „wytargana za kark” i chyba wreszcie dotarło do niej, ze nie jest najważniejsza. I jak na razie jest spokój (odpukać…). Kitka trochę przystopowała i teraz zachowuje się może nie jak aniołek, ale już nie jak diabełek. Może zaczyna z tego „złego” wyrastać?.
A tak poza tym teraz jest bardzo kochanym stworzeniem, który na dzień dobry wita nas głośnym „miau”, przytula się i strzela baranki. Jak pracuje przy komputerze lub czytam to kładzie się na moich kolanach i słodko mruczy. Poza tym pcha się nagminnie do łóżka i to szczególnie do mojej małej córki i oczywiście głośno i żałośnie oznajmia swoją dezaprobatę, gdy zostaje z niego wyrzucona. Już nawet TZ, jak myśli, ze nikt go nie widzi, to przytula i głaszcze kotke oraz czule z nia „rozmawia”. Znaczy się idzie ku lepszemu….

Ania73

 
Posty: 172
Od: Nie wrz 05, 2004 13:30
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 16, 2004 12:39

To jest bardzo dluga historia i moglabym pisac jeszcze dluzej, ale postanowilam sie opanowac :oops: 8)
Najpierw byl sp. Kot zwany Kotem, ale to bardzo dluga historia, wiec narazie zachowam ja dla siebie.
Po smierci Kota, wpadalam w rozpacz i powiedzialam mojemu TZ-towi, ze to juz koniec ze zwierzetami w moim zyciu, bo one cierpia i umieraja, a ja czuje jakbym umierala wraz z nimi. Zwiazek moj i Kota nalezal do wyjatkowo silnych wiezi, wiec przezylam strasznie jego odejscie, tym bardziej, ze musialam go uspic z powodu nerek, ktore przestaly pracowac, a kot cierpial. To bylo duze obciazenie dla mnie :( .

Ustalilam - koniec ze zwierzetami i probowalam z tym zyc :roll: , jednak z miesiaca na miesiac zaczelo mi sie pogarszac. Wracalam po pracy z placzem, albo wpadalam w apatie, albo robilam awantury, no i gadalam do siebie :twisted: , jednym slowem byla urocza, ze hej. TZ patrzyl na mnie myslal.
Po 4 m-cach powiedzial: wiesz co Ty jednak musisz miec kota, bo zwariujesz 8) " i zrozumialam ze ma racje. Byla jeszcze krotka chwila wahania...a moze pies, ale nie jednak kot, a dokladniej dwa. Pamietalam jak mocno tesknil i czekal na nas jeden Kot, wiec postanowilismy adoptowac od razu dwa; na dodatek mialy byc to kocie biedy, zeby przy okazji zrobic cos dobrego nie tylko dla siebie.
Chwile czekalismy na wiesci, az dostalismy cynk, ze sa do odebrania kocie maluchy, ktore urodzily sie na bazarze w koncu pazdziernika. Zimy by nie przezyly. Umowilismy ze pierwsze dwa zlapane bierzemy do domu, bez wzgledu na plec i kolor (nie wiedzielismy jakie beda). Jednak kotki lapala pewna "Pani" z bazaru, ktora okazala sie osoba bardzo nieodpowiedzialna. Przez tydzien zwlekala z oddaniem nam maluchow, pod roznymi pretekstami, ukrywajac przed nami, ze obydwa sa ciezko chore. TZ (Senser) chcial juz zrezygnowac, bo mielismy inne kotki do wyboru, ale sie upralam, ze z ta pania jest cos nie tak i musimy te koty wyrwac od niej. Udalo sie dzieki interwencji p. Krystyny Skarbek (Canis).
Brucek i Hrupka (rodzenstwo) przyjechaly do naszego domu, zarzygane i wymazane w kupie (ze stresu tak sie urzadzily), poza tym cale czarne, chude i kompletnie dzikie. Przez co nie mielismy okazji zauwazyc zaropialych metnych oczu i wygryzionego futra na lapach do zywej skory (maluchy ciagle myly oczy nie mogly doczyscic lapek). "Pani" nam wepchnela jakies kropelki mowiac ze cos tam z oczkami jest nie tak, ale poza tym ok i znikla jak zly sen. Oswajanaie maluchow trwalo kilka dni, ale bardzo nas pokochaly.
Teraz bedzie duzy skrot. Rodzenstwo chorowalo na koci katar i herpes virusa (atakuje oczy i drogi oddechowe) przez 5 m-cy, mialy nie widziec i nie miec wechu, poza tym ciagle pojawialy sie glisty mimo regularnych odrobaczan (byly strasznie zarobaczone). Hrupka po drodze przeszla przyoskerzlowe zapalenie pluc i przez jakis czas przestala rosnac. Byly chwile, ze sadzilismy ze odejdzie od nas. Wymitowala od malego, wiec karmilismy ja trzymajac na rekach w pozycji pionowej :roll: .
Brucek wyzdrowowial szybciej, wyrosl na dzielnego milego, kochajacego kota. Zas Hrupka wyglada i zachowywala sie przy nim jak odmieniec. Mala chuda, wrzaskliwa :lol: i chorowita. Prze ukonczeniem roku dostala paralizu tylnych lapek i po badaniach krwi i leczeniu okazalo sie ze ta prawie roczna kotka, ma uszkodzone nerki i wtornie uszkodzona watrabe. Lapki wrocily szybko do normy, a mala jest ciagle leczona, bo nerki sienie regeruja. Rok temu na USG wyszlo jej jeszcze, ze ma zaburzenie prestaltyki ukl. pokarmowego (przewod pok. i zoladek slabo pracuja) i to wyjasnia, czemu ten maly potwor wymiotuje nam 3 razy na tydzien :roll: . Mala to mutancik, ale jest kochana i ma w sobie ogromna wole zycia. Zreszta ja soebie sama wyprosilam kocie biedy, Hrupka wykonuje nam niezla norme :lol: .

Maly Rysio pojawil sie kiedy rodzenstwo mialo ponad 9 m-cy (chwile pozniej przyszlo rozpoznanie nerek Hrupki). Znajomi, znajomej znalezli pudlo z malenkimi kociakami w Lomiankach w czerwcu. Szosty maluch, najslabszy umarl :( . Pozostale 5 wzieli do swojej 18 m kawalerki i zaczeli im szukac domow. Jako tym uslyszlalam, pomyslalam, ze nie mozna im odmowic pomocy i ze trzeci kot dla nas to ideal :wink: . Brucek mialby sie kim bawic, bo Hrupka jak to baba nie znala sie meskim boksie i Bruckowi brakowalo kumpla. Przekonywanie TZ trawlao 30 minut przez telefon. Byl przeciwny, ale bylam tak upierdliwa, stanowcza i szalenie mila, ze w koncu sie zgodzil i to z radoscia 8) . Poszlismy do nich po malucha i wtedy okazlo sie zostaly im dwa piraty. Tym bardziej szalonym byl Rysio i to on wrocil z nami do domu. Rysio ku naszemu zaskoczeniu okazal sie rowniez czarny :roll: . Brucek mu ojcowal, bo Hrupka nie miala zadnych instynktow, wrecz Rysia nie lubila. Tutaj jest opowiadanie jak Rysio przybyl do domu: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=60 ... &start=345
I w ten sposob w naszym domu jest Czarne Pirackie Trio :lol: i zyja dlugo i szczesliwe wraz z Anja i Senserem :wink:
Obrazek
Pirackie Trio [']:
Brucek 20.10.2001-09.04.2015 / Hrupka 20.10.2001-23.07.2016 / Rysio 20.05.2002-23.06.2018
oraz Wiórka 20.04.2016-26.11.2018

PiNeski: Pirat Lotka i Neska

Anja

Avatar użytkownika
 
Posty: 25600
Od: Śro lis 06, 2002 9:01
Lokalizacja: Warszawa Dolny MoKOTów

Post » Czw gru 16, 2004 12:54

O Sabince Czarnej napisalam dawno temu. Teraz o Sabince Białej zwanej Białleństwem.
Jak to wygladalo juz u nas w domu jest tu:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=196&start=0

A zaczelo sie od tego, ze Sabina i Ofelia odlowily ja ze stajni na sterylke. Bronila sie jak prawdziwy dziki kot, w domu jednak sie okazalo, ze brzuszek do glaskania wystawia i w ogole jakos dzika nie jest... Szukaly jej domu, daly na imie Sabina (co juz sprawilo, ze cos we mnie drgenlo) i pokazywafy fotki i.. nikt jej nie chcial, choc mordeczke ma przeciez najpiekniejsza w swiecie ;-) I ciekawa. Chodzila ona za mna, interesowalam sie jej losem i strasznie mi bylo przykro, ze nie ma szczescia trafic na swoich ludzi. No i tak o tym w domu gledzilam, marudzilam, az TZ powiedzial - "No to niech ja pzrywioza". I przywiozly :D I jest :lol:
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=213932
***** ***

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 84883
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Nowodwory

Post » Sob lip 09, 2005 9:19

no to w takim razie o mojej godzilli :)
dowiedziałam się, że kotka wujka mojego chłopaka będzie miała male kocięta,a wujek nie moze sobie pozwolic na koty i nie wiadomo co by z nimi zrobil, wiec postanowilam uratowac chociaz jednego malego kociaka od smierci.
Poczatkowo myslalam, ze to chlopczyk, wiec nazwalam go Eustachy (imie nie majace zadnego zrodla-ot, tak przyszlo mi do glowy)
ale u weterynarza okazalo sie, ze mam kociczke :lol:

no i trzeba bylo wymyslic jakies imie (oficjalne, bo tak normalnie to kociak reaguje na imie "siersciuch" ;) )

no i kiedys podczas zabawy, kicia stanela na tylnich lapkah i zaczela wymachiwac przednimi, probując zlapac moja reke. no i tak przyszlo mi do glowy, ze jest wypisz-wymaluj jak godzilla no i tak oto powstalo oficjalne imie kota :)

a nieoficjalne wzielo sie stad, że kiedys siedzialam z mama w pokoju i mama rzekła:
-kurcze, zawsze chcialam miec persa a ty mi przynioslas do domu takiego siersciucha

dzieki temu moj "wsiowy" kot jest szlachetny bo ma dwa imiona: Godzilla Siersciuch

;)

Zecia

 
Posty: 221
Od: Pt lip 08, 2005 20:28
Lokalizacja: Kraków

Post » Sob lip 09, 2005 10:59

Cudowny temat, ale dziwie sie ze tak malo tu kocich opowiesci w porownaniu z iloscia forumowiczow. Przeczytalam wszystko i chce wiecej 8)


Do mnie Maja trafila prosto z ulicy,znalazla ja moja kolezanka 30 listopada na terenie przedszkola.Po smierci pierwszego kota chcialam kolejnego a ze wtedy stan mojego zwierzynca ograniczal sie jedynie do psa i myszki rodzice bez oporow zgodzili sie.W planach mielismy kota ze schroniska,wizyte zaplanowalismy na weekend a Maje zobaczylam w piatek po szkole. Siedziala na plocie i patrzyla na mnie swoimi pieknymi zielonymi oczetami,ktore do dzis mnie paralizuja ;) Jej gesta,biala siersc byla zniszczona i szara a pchly widac bylo z daleka. Bez zastanowienia wzielam ja pod pache i zanioslam do nowego domu. Dzieki tragicznej smierci pierwszego kota bardzo mocno zwiazalam sie z Maja, kocham ja przeogromnie,najbardziej w swiecie, jeszcze nigdy nie doswiadczylam tak mocnego uczucia. Dzisiaj Maja ma ponad 5 lat i jest kotem niemalze idealnym,nie skacze po meblach,wiekcznie mruczy a przede wszystkim na kazdym kroku pokazuje jak bardzo mnie kocha.

Zawsze bylam dumna ze mam psa i kota, nikt inny nie mial 8) , o kolejnych zwierzakach nawet nie marzylam,rodzice wybijali mi to z glowy.
Tak bylo az do pamietnych wakacji,2 lata temu.
Wracalam od babci przez osiedle domkow jednorodzinnych,jechalam na rowerze,katem oka przy jednym z smietnikow zobaczylam czarnego kociaka. Juz przejechalam dalej kiedy nagle gwaltownie zatrzymalam sie bo stwierdzilam ze chce poglaskac 8) Podeszlam i.... zamurowalo mnie.
Tak okropnego kota w zyciu nie widzialam. Siedzial...lezal...sama nie wiem...wił sie. Caly pyszczek zaklejony ropa,nie bylo w ogole oczu,nie bylo noska. Na szkielet naciagnieta byla skora nic wiecej... na poczatku balam sie zwierzaka dotknac, nie zebym sie przydzila ale poprostu nie chcialam zrobic mu krzywdy. Z pewnoscia nie moglam tego "zywego trupa" tam zostawic. Pod pache i przez cale miasto wycieczka rowerowa ;)
Pamietam ze rodzice byli strasznie zli, przez jakis czas w domu mialam pieklo. U weterynarza zaproponowali mi uspienie kota, nie zgodzilam sie, chcialm sprobowac. Z dnia na dzien bylo coraz lepiej,kotka przybierala na wadze,ropa zeszla. Dzisiaj czarna Szkaradka jest najgrubszym moim kotem 8) Do dzisiaj lzawia jej oczka a jedno jest zmetnione. Szkaradka jest ciekawym kotem,jest najwieksza indywidualnoscia z calego mojego stada, jest najbardziej rozgadana,potrafi wydawac dzwieki sama do siebie ;) pozatym jak sie jej przeszkadza nie umie sie bronic,kasa wtedy rece w tak delikatny sposob. Mnie ufa najbardziej,moge z nia zrobic co zechce :)

Najnowszym nabytkiem jest pregowany Rylko, pewnie niektorzy znaja juz jego historie. Ostatniego dnia wakacji gdy przechodzilam obok parkingow pod samochodem znalazlam kocie niemowle,lezlao na betonie z zaklejonymi ropka oczkami,nie bylo tam zadnych kotow...nie wiem jak sie tam znalazl ale takiego malenstwa nie moglam tam zostawic. Ryleczko jest moim synkiem ;) wychowanie takiej kruszynki bylo bardzo ciekawym doswiadczeniem.Z usmiechem na twarzy wspominam te chwile gdy przygotywowyalam mu mleczko czy masowalam brzuszek. Cudownie jest patrzec jak dzieki twoim staraniom malenstwo rosnie.... Teraz Ryło jest dlugim chudym wykastrowanym kocurem,mam nadzieje ze jeszcze zgrubnie i bedzie przypominal kota a nie szczura ;)
Mam tyle przed sobą
Mój Bóg odnalazł mnie
Lecz nie wiem naprawdę
Kim jest
Jeśli możesz mi pomóc
Nie odmawiaj, nie mów nie
Tak mi Ciebie brak
KOCIARNIA

Emilka

 
Posty: 2458
Od: Pt sty 10, 2003 20:42

Post » Sob lip 09, 2005 13:28

Opowiem, jak znalazł się u mnie mój pierwszy kot, Kotem zwany (tak, jak u Anji :D ), bo Rudą dostałam, a Ślepci historię, jak to mnie małpiszon oszukał, opisałam już kiedyś.
Wychowałam się z psami, w psiej rodzinie i o kotach miałam zawsze zdanie, którego się teraz wstydzę okrutnie, no wiecie: kot jest fałszywy i takie tam :oops: . Ale około 12-13 lat temu zaczęłam je zauważać, obserwować i zaczęły mi te stworzenia 'chodzić po głowie'. Długo to nie trwało, kiedy w ostatnich dniach sierpnia wracając z rady pedagogicznej, stanęłam na przystanku tramwajowym między dwoma pasmami jednej z najruchliwszych ulic Bydgoszczy. I usłyszałam cieniutki pisk. Przystanek od ulicy oddzielony był trawnikiem i właśnie gdzieś stamtąd ten dźwięk dochodził. Zaczęłam szukać, ale nic nie mogłam wypatrzeć. Łaziłam wzdłuż całego trawnika i nic! W oddali pojawił się nadjeżdżający tramwaj, kiedy wreszcie wypatrzyłam małą szaroburę kupeczkę futerka. Był taki drobniutki, że wzięłam go za grudkę ziemi! Podniosłam go i wpakowałam pod żakiet. Strasznie się wyrywał i czepiał pazurkami wszystkiego, co mu się nawinęło, ale gdy tylko znalazł się za pazuchą, przywarł do mojego boku i ucichł. Trochę spanikowana szłam do domu, bo mieszkałam wtedy z rodzicami i psem, ale pomyślałam, że poszukam mu domu, bo przecież nie mogę maleństwa zostawić. Kiedy przyszłam do domu, wypuściłam kota w moim pokoju, a ten smyrgnął za szafę i przez cały dzień nosa stamtąd nie wychylił.
Odbyłam stosowną rozmowę z rodzicami, obiecałam im, że poszukam mu domu, zaparłam się czterema przed odwiezieniem go do schroniska i jakoś minął dzień. W tym czasie gościła u nas moja kuzynka i na noc odstępowałam jej moje łóżko, a sama spałam na karimacie na podłodze. I kiedy już ułożyłyśmy się do snu, zgasło światło, maluszek wylazł zza szafy, wolniutko do mnie podszedł, usiadł bliziutko i zaczął się myć. I w tym momencie uświadomiłam sobie, że za cholerę go nikomu nie oddam, że ja jestem jego, a on jest mój. I ponieważ to był mój pierwszy kot, był dla mnie kwintesencją kociości i dlatego nazwałam go Kot. I tak było do końca, ja byłam jego, karmiłam, miziałam, kochałam, bawiłam się z nim, a on był mój, właził tylko na moje kolana, spał tylko na moim brzuchu, lubił innych , ale kochał tylko mnie. Wyrósł na pięknego dorodnego kocura o cudownych oczyskach, które miały tę przedziwną zdolność zmieniania odcienia zieloności od jasnoseledynowej do głębokiej butelkowej zieleni. Żaden kot mu nie dorówna w moich oczach i chociaż kocham wszystkie koty, uwielbiam moje, to Kot zawsze będzie dla mnie najważniejszy. Jest już za Tęczowym Mostem i wierzę, że czeka tam na mnie cierpliwie, tak jak zawsze to robił.
Moja pierwsza kocia miłość
za TM
Obrazek Obrazek
Nie tworzysz świata, jest on zastany. Można tylko ruszyć tyłek i coś zmieniać. (Anda)

kota7

Avatar użytkownika
 
Posty: 12351
Od: Czw sty 27, 2005 20:19

Post » Sob lip 09, 2005 15:44

kordonia pisze:Ja o kotach marzyłam od zawsze, zresztą mój TZ również, on może nawet bardziej, niż ja. Ale ciągle mieszkaliśmy na stancji (zresztą do dziś mieszkamy) i wydawało nam się, że musimy poczekać do momentu, kiedy będziemy mieć swoje własne mieszkanie. Ale rok temu nasza koleżanka dostała od swojej koleżanki kotka i ja się wtedy strasznie popłakałam, z czystej zazdrości :oops: . Nigdy nikomu niczego nie zazdroszczę, ale tym razem nie mogłam sobie dać rady. Wtedy TŻ powiedział, że właściwie, czemu mamy nie mieć. Skoro tyle zwierząt mamy właśnie na tej stancji, to co nam zaszkodzi jeden mały kotek. W tym czasie odnalazłam Forum i dowiedziałam się, że dwa koty są lepsze, niż jeden :D .
Kilka dni potem zobaczyłam na naszym sklepie ZOO ogłoszenie o dwóch kotkach. Byłam zdecydowana na 100%. Nie interesowało mnie, jak one będą wyglądać, ile mają miesięcy. Zadzwoniłam tam, tego dnia kupiłam też całkowitą wyprawkę i już tego wieczoru Pacanek i Szelma byli u nas :) . Mogę śmiało powiedzieć, że to był jeden z najcudowniejszych dni mojego życia. Do teraz uwielbiam wspominać wszystko, co było tego dnia, że było zimno, że wiał straszny wiatr i padał śnieg z deszczem, co jadłam na obiad, a potem co czułam, gdy je zobaczyłam.
A potem to już nic nie było zaplanowane. My naprawdę wtedy chcieliśmy mieć tylko dwa koty. Ale co mieliśmy zrobić, kiedy zobaczyłam małą Krótką jedzącą na śmietniku jakieś resztki? Umarłabym z niepokoju i strachu o nią. I tak się zastanawiałam, bo to jednak ta stancja, te złe warunki, ale TŻ zdecydował, że musimy koniecznie po nią iść. I tak zamieszkała z nami Króciaczka. Po początkowych trudnościach (zaraziła naszych rezydentów katarem), w naszym stadzie zapanowała zgoda i miłość :1luvu: .
Właściwie wtedy w dalszej perspektywie mieliśmy zamiar mieć cztery koty, ale to kiedyś, bo mój TŻ bardzo chciał mieć w przyszłości kota rosyjskiego niebieskiego, ale zdarzyło się inaczej. Półtora miesiąca temu gdy wracałam do domu ze sklepu spotkałam bezdomną koteczkę, która bardzo chciała iść ze mną. Nie wierzyłam, że pójdzie naprawdę aż do samego domu, ale ona poszła. To ją wpuściłam. Wredka była strasznie dzika, gryzła nas do krwi, nie dała się wcale dotknąć, ale czego nie robi podejście pełne miłości 8) . Jest coraz lepiej, gryzie naprawdę tylko symbolicznie. Pacanek i Szelma jej nie lubią i ją trochę zwalczają, ale to się ułoży, wiem to. Za to Krótka ją lubi, a ona lubi Krótką, więc nie jest osamotniona. Chyba już ją kocham, zresztą jest jedynym kotem, który śpi w nocy wlepiony w moją szyję. I wtedy naprawdę nie gryzie. :D

To jeszcze kontynuacja:
Po Wredzince zamieszkała z nami Afryka :) Była to koteczka, którą od dawna znałam z widzenia, mieszkała na tym samym śmietniku co Krótka, i widziałam, że co jakiś czas jest w ciązy, i że potem tych kociątek nie ma. Zabraliśmy ją tylko na sterylizację, ale w domu okazała sie bardzo ufna- nie zachowywała się jak dzika kotka- brana na ręce mruczała i przytulała się. I była taka chudziutka. TŻ mój powiedział, żebyśmy ją zostawili, jeśli tego chcę. No a jak miałam nie chcieć. Afryka do dziś jest koteczką lękliwą, z naleciałościami z czasu śmietnikowego, ale jednoczesnie jest przekochana.
W międzyczasie, jeszcze przed Afryką zamówiliśmy już u Lidiyi małą IŁ od dwóch mamuś ( to była miłość mojego TŻ-ta- on sie w niej zakochał, oglądał przez miesiąc zdjęcia mamuś i kociątek). My mieliśmy, i mamy IŁ za największą kocią piękność,więc byliśmy pewni, że ktoś szybko ją u Lidki zaklepie. Ale mijały tygodnie, większość kociątek była juz zamówiona, a Ił nikt, ani razu się nie zachwycał, nikt jej nie chciał. No to zgłosiliśmy swoją kandydaturę, która została przyjęta :D IŁ nadal jest piękna, chodzi jak baletnica, natychmiast zaczęła reagować na swoje imię. Jest długa i wiotka :love:
6 dni po IŁ znaleźliśmy w parku maleńkiego kocurka, przed którym uciekały dzieci, i który koniecznie chciał je dogonić. To Konik. Miał iśc do adopcji, ale po kilku dniach mieliśmy coraz więcej wątpliwości, czy rzeczywiście mamy go oddać, tym bardziej, ze cudnie bawił sie z małą IŁ, i tak został. Jest duży, gruby, żarłoczny i ma żyłkę złodzieja w sobie. Poza tym jest śmiesznie głupi, na serio, porusza sie niezgrabnie, zawsze opali sobie wąsy nad gazem, itd. TŻ często mówi, ze Konik jest najpowazniejszym naszym życiowym błędem, ale ja go i tak kocham. Tym bardziej, ze jako jedyny śpi między nami, pod kołdrą, gniotąc pół nocy moją szyję :lol:
I już na siedmiu kotach mieliśmy poprzestać, jednak we wrześniu przeprowadziliśmy się do wieżowca i okazało sie, ze w piwnicy żyje kotek identyczny jak kot rosyjski niebieski. Miesiąc czasu go obserwowaliśmy, i on ciągle tam był. Karmicielka powiedziała, że urodziła go czarna kotka, ze go zna od niemowlęctwa. Jest naszym ósmym kotem, dlatego nazywa się Wasmoj. Jest kochany, przytulny i mruczący. Nie mamy co do niego żadnych zastrzeżeń :)
MArysia zaś, nasz dziewiąty kot, to było moje zakochanie lub opętanie. Kiedy ją przez chwilę zobaczyłam u eve, nie mogłam przestać o niej myśleć. Musiała u nas zamieszkać, była po prostu nam przeznaczona.
Obrazek

kordonia

 
Posty: 8759
Od: Czw sty 30, 2003 13:59
Lokalizacja: Elbląg

Post » Nie lip 10, 2005 12:41

To może ja też coś napiszę...
Więc ja i mój ukochany od zawsze mieliśmy psy, z nimi się wychowaliśmy. Kiedy zadecydowaliśmy o wyprowadzeniu się od rodziców nadeszły wątpliwości... A co z psiakami? Bokserka, która mieszkała z nami (mieszkaliśmy u jego rodziców) była kupiona przez nas (mnie i Michała) i była naszym psem. Bardzo chcieliśmy ją ze sobą zabrać, jednak mieszkanie w kamienicy przy głównej ulicy starówki nie mogło wygrać z domem z ogródkiem przy lesie. Bokserka musiała mieć gdzie się wybiegać. Po przeprowadzce było mi źle... jakoś tak pusto w domu i w ogóle... Zaczęłam rozmowy o kotach, co by było gdyby, że nie są chyba takie straszne, że możnaby spróbować itp itd. Michał nie przejawiał wielkich chęci do adopcji kota, jednak jednocześnie nie był negatywnie do tego nastawiony. W końcu obiecał mi, że jakoś w najbliższym czasie pojedziemy obejrzeć w schronisku kociaki, nie powiedział kiedy. I nadszedł dzień 14 lutego... i Michał budząc mnie mówi: "Jedziemy kochanie?". Och jaka byłam szczęśliwa! Od razu się ubrałam, w locie śniadanie skonsumowałam i popędziliśmy do schroniska. Wchodzimy do pomieszczenia z kotami i .... w pierwszej siedzi duża kotka i dwa maleństwa, jeden czarno biały, drugi tricolor. Rozkoszne maluchy... czarno-biały wkłada łapki w kratki i miauczy wytrzeszczając oczy, bardzo chciał nas dotknąć. Ten drugi leży i tylko mruga oczkami. Mówię Michałowi, że ta klatka była od kiedy pamiętam przeznaczona na "hotel" dla zwierząt. Idziemy dalej, a tam już wielka klatka z ogromem kotów. Wchodzimy do środka i wszystkie zaczynają na nas wchodzić. Jeden to tygrysek, łasi się do nas... wchodzi mi na kolana, co chwila słyszę jak Michał mówi "A może ten? Zobacz jak mnie lubi", hehe :) Sama nie wiedziałam, którego chcę, ich było tyle... i każdy chciał się przytulić. Była też cała biała kociczka, ale bardzo agresywna, a szkoda, bo mi się bardzo podobała. Trzeba jeszcze zaznaczyć, że byliśmy zdecydowani na kotkę, w żadnym wypadku kocura (Przyzwyczajeni do psów, woleliśmy odpowiednik suczki, bo bardziej wierna i w ogóle...). I tak spędziliśmy na poszukiwaniach około pół godziny, kiedy przyszła do nas dziewczyna odpowiedzialna za koty, zaczęło się wypytywanie o płeć każdego z kotów, o wiek, upodobania... Wstałam, wyszłam z klatki, musiałam trochę pomyśleć, w końcu to ważna decyzja, a ja nie chciałam jej żałować. Zapytałam, czy te maluchy też są do wzięcia... (te w pierwszej klatce) i okazało się, że ten czarno-biały owszem, ten drugi jest do leczenia. Jejku cóż za radość, to maleństwo co nas przywitało było do adopcji! Od razu polecieliśmy z Michałem do pierwszej klatki i wzięliśmy na ręce kociaka! :D Jakiż on był słodki, roskoszny i w ogóle taka puchata kulka! Miał około 3 miesięcy. Od razu zadecydowaliśmy, że bierzemy go do domu. Kiedy ja o tym zadecydowałam Michał odbierał akurat komórkę, rozmawiając poszedł za mną i tą panią do recepcji, aby zapłacić (10zł) i podpisać jakiś świstek (po prostu kawałek papieru). "No, to wszystko załatwione!" - powiedziałam, kiedy skończył rozmawiać. "Mamy synka" - skakałam z kociakiem na rękach uradowana, a wtedy Michał zrobił wielkie oczy i powiedział "To nie jest dziewczynka?", hehe :D Jaja jak berety, no przecież, że to nie była dziewczynka, tylko nasz ukochany Tik-tak, który zaraz po przyjeździe do domu położył się na kanapie i smacznie zasnął :) Uwielbiam go!
Obrazek

dronusia

 
Posty: 2169
Od: Sob mar 26, 2005 13:32
Lokalizacja: Toruń / Holandia

Post » Pon lip 11, 2005 17:37

Temat jest super, serce rośnie jak się to czyta, po doniesianiach o bezmózgach i innych okrutnikach człowiek odzyskuje wiarę w rodzaj ludzki.
O tym jak Czarna do nas trafiła: przekopiowałam ze swojego wątku "śmiechu warte"

Na początku jak każdy wie był chaos... Postanowilismy z TŻ postarać się o kota tym bardziej, że gospodarz kamienicy nalegał, bo dom bez kota nie jest domem. Pojechliśmy więc na Paluch z zamiarem wzięcia kociaka- mały, słodki, łatwo wychować i tym podobne bzdurki. TŻ odmówił udziału w wyborach bo stwierdził, że nie umie wybrać, bo nie ma uprawnień do wydawania wyroków - ty idziesz, ty zostajesz. Tak więc ja wraz z wolontariuszką poszłam do klatek. Po wejściu od razu kobieta pokazała mi słodkie małe coś, już się pochylałam nad kociakiem gdy nagle do nóg zaczęła łasić mi się wielka gruba czarna kota. Jestem wyczulona na czarne bo Felicjan też jest czarny, wiec zagadałam do koty i .... już byłam kupiona, w ciągu chwili kot wszedł mi po nogach na plecy i już się go nie dało odkleić. Cieszyła się jakbym była długo nie widzianą właścicielką. Nie było wyjścia musiałam wracać po TŻ i przedyskutować zmiany w planach. Jak wychodziłam z klatki kotka uciekła nam między nogami z pokoju i podbiegła do głównych drzwi ustawiona do wyjścia i jeszcze mnie miauczeniem ponaglała. Chciało mi się płakać. Została pod drzwiami i w oczach miała rozpacz. TŻ tym razem postanowił wejść i ocenić znalezisko. Jak wróciliśmy do klatki czekała, w ciągu sekundy miałam ją na ramionach i TŻ stwierdził :to ta? to bierzemy i wychodzimy. W papierach podali, że ma 5 lat, w rzeczywistości 3 więcej. Bali się, że staruchy nikt nie weźmie.
Bolek, Tygrys, Felicjan; Czarna i Ninek za TM [']

basic

 
Posty: 1399
Od: Śro cze 08, 2005 9:24
Lokalizacja: Warszawa-Ursus

Post » Pon lip 11, 2005 18:00

Taurus zamieszkał z nami przez ogromy przypadek, a właściwie nie wiem czy to był przypadek. Jego mama zapewne wiedziała doskonale co robi :wink:
Wyjechaliśmy w góry, zawsze jak tam jedziemy mieszkamy w starej chacie bez wody bierzącej, z piecem, na odludziu. Wracaliśmy bardzo późno, bo nie dysponując autem, trochę czasu trwało zanim schodząc ze szczytu dojechaliśmy do domu. Nanieśliśmy wody, zagrzaliśmy i myliśmy się w miskach. Ponieważ to jest kilka kilometrów za wsią nigdy nie zamykaliśmy sionki przed pójściem spać. Myjąc się usłyszałam ciche jakby stłumione miałki w sieni. Nie wycierając się wylazłam z tej miski wybiegłam. W sieni stał kot i nieśmiało miauczał. Podeszłam, trochę się spłoszył ale dał się wziąśc na ręce. piękny czarno-biały kot. Otworzyłam lodówkę i nakarmiłam kota serem i kiełbasą, bop tylko to było. Żarł jak szalony. Dopiero później sprawdziliśmy i okazał się być kotką. Tak więc tej nocy nie spaliśmy już sami bo kotka, nazwana Tarą zadecydowała, ze będzie z nami mieszkać. Była piękna, wypielęgnowana. Byliśmy pewni, że ktoś z turysów ją zgubił, nie wyglądała na wiejskiego kota.
Po kilku dniach, Tara zrobiła nam niespodziankę, wracając z kościoła znaleźliśmy dwa małe kociaki powite na środku naszego łóżka. Taurusa i Waris. Dobrze, ze to były jeszcze czasy kiedy nie pracowaliśmy i mieliśmy długie wakacje. .Postanowiliśmy znaleźć kotom domy i dopiero wyjechać. Ciężko było, bo jak zaczeliśmy pytać ludzi, to radzili by je zabić :evil:
W końcu po miesiącu znaleźliśmy dom dla Waris u znajomych górali, Taurus miał już wtedy jechac z nami, Tara miała zostać u innych znajomych. Dzień przed wyjazdem znaleźli się jej właściciele, górale z "górki". Tara poprostu wybrała nas na rodziców zastępczych. Pewnie chciała dla małych jak najlepiej, nei chciała rodzić w szopie.
I tak mały Taurusik- górla przyjechał z nami do Polski centralnej. :D
Obrazek

Magija

Avatar użytkownika
 
Posty: 15173
Od: Sob cze 05, 2004 11:34
Lokalizacja: Łódź

Post » Wto lip 12, 2005 10:06

U mnie to było tak, że od jakiegoś czasu "chodził" za mną kot. Zaczęłam marudzić TŻ, że chcę kota, oglądałam kocie stronki itp. itd. Rok temu będąc na wystawie kotów obydwoje zgodnie stwierdziliśmy, że w bliżej nieokreślonej przyszłości kupimy sobie Main Coon'a i na moje marudzenie o kocie TŻ odpowiadał, że przecież na razie nas nie stać i że on chce tylko rasowego teraz (jak był mały były w domu dachowce). Nic to dalej sobie poczytywałam i oglądalam kotki, ale z drugiej strony zaczęłam się głębiej zastanawiać i wyszło na to, że teraz to nie est zbyt odpowiedni moment na kota, bo przecież zaraz będą wakacje i pewnie będzie trzeba zostawić kota samego, że może nasi przyszli współlokatorzy nie polubią kota (wynajmujemu pozostałe dwa pokoje studentom) itp. itd. No i po tych przemyśleniach truć przestałam ;) Aż tu przyszły moje urodziny, TŻ każe siedzieć w domu w porze, o której wraca z pracy, więc siedzę i czekam. Przychodzi z koszykiem, w koszyku malutka czarniutka miaucząca kuleczka, moja Ginger :) Rasa, a jakże europejska ;) a kicia wzięta ze szpitala, gdzie ją i jej rodzinkę dokarmiali dobrzy ludzie, czyli pracownicy tegoż szpitala. Ginger jest już u mnie prawie miesiąc (bez 1 dnia :) ) i mamy się baaardzo dobrze. Za tydzień odbędzie swoją pierwszą podróż do moich rodziców, gdzie mam nadzieję, zaprzyjaźni się z ich 6-letnią Felą.

MagJa

 
Posty: 98
Od: Wto cze 14, 2005 17:30
Lokalizacja: Kraków

Post » Wto lip 12, 2005 10:31

MagJa tylko pozazdrościć cudownego TŻ-eta i puchatej kuleczki:) Głaski dla Ginger :wink:
Obrazek

dronusia

 
Posty: 2169
Od: Sob mar 26, 2005 13:32
Lokalizacja: Toruń / Holandia

Post » Wto lip 12, 2005 10:35

dronusia pisze:MagJa tylko pozazdrościć cudownego TŻ-eta i puchatej kuleczki:) Głaski dla Ginger :wink:

Dziękujemy, dziękujemy :)

MagJa

 
Posty: 98
Od: Wto cze 14, 2005 17:30
Lokalizacja: Kraków

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: magnificent tree, Silverblue i 488 gości