Walentynki, urodziny mojego najmlodszego wampirka, dobry humorek z rana i co dalej.
Szykuje sie do pracy jestem tylko o krok do wlozenia na siebie ubrania a tu przypomnialo mi sie ze trzeba smiecie wyrzucic. No to wor zawiązalam i otworzylam drzwi zeby wystawic (robie tak przed samym wyjsciem zeby koty po tym nie skakaly i nie drapaly bo dziury robia) zamknelam drzwi, po cos sie wrocilam do pokoju, nagle slysze takie jakies intensywne pukanie do drzwi, no to ide nagle mocniej ktos wali i dzwonek do drzwi, mysle sobie pijak jakis sie zaplatal wiec ostroznie do drzwi podchodze i nagle uslyszam przerazliwie glosne miauczenie i znowu natarczywy dzwonek. Patrze nasz sąsiad sympatyczny sie dobija. Mysle ze kot pewnie komus uciekl, a on moze mysli ze to nasz i przyprowadzil, otworzylam drzwi a tu moje male rude jak nie wpadnie do domu z miaukiem przerazliwym, schowala sie za łóżkiem siedzi.
Sąsiadowi podziekowalam grzecznie, mokra sie z emocji zrobilam i dawaj Frytke z kątka wywoływac. Byla tak przerazona ze nie chciala dlugo wyjsc. Wreszcie Gimpet pasta odklaczajace (jej przysmak) ja zmusila do wyjscia.
Jak ją wzięłam na ręce to biedna tulila sie do mnie serce jej walilo a mi rece i nogi z emocji drzaly.
Zawsze tak ostroznie wszystko robie przy otwieraniu drzwi, moj TZ twierdzi ze przesadzam i patrzcie chwila nieuwagi a kota nie ma.
Gdyby jej sie cos stalo to w domu zaloba by byla, a od razu sobie psy co mieszkają u sąsiadów i okrutnych ludzi wyobrazilam. Dobrze ze ona madralinska na krok nie odeszla od drzwi.
Przepraszam za tą epistołę ale tak sie po tym zdenerwowalam ze zamiast jechac do pracy to jeszcze chyba pol godziny z kotem na kolanach siedzialam.