» Pt kwi 27, 2018 23:23
Re: Plazmocytarne zapalenie opuszek, ratunku !!!
Dzięki Ewa za szczegółową odpowiedź.
A odzywam się, bo niestety moja kota ma nawrót choroby... Encorton skończyłam podawać na początku marca i ok. 40 dni był spokój. 2 tygodnie temu w sobotę coś zaczęło się dziać, najpierw kota wrzeszczała przy dotykaniu łap, potem przestała jeść i ruszać się z łóżka. W poniedziałek poczuła się lepiej, we wtorek objawy jakby ustąpiły, goniła po dworze jak szalona. Do soboty, gdy sytuacja z poprzedniego weekendu powtórzyła się. Do tego wszystkiego doszło dziwne mlaskanie. W niedzielę karmiłam ją strzykawką, bo jestem przewrażliwiona na punkcie tego, jak kot dłużej niż dobę nie je. I wtedy mlaskała jeszcze bardziej, jakby coś w pyszczku przeszkadzało jej w jedzeniu. Gwałtownie ruszała żuchwą i warczała. Doszedł też (już w sobotę, może nawet w piątek?) brzydki zapach z pysia. Zachowywała się tak jakby bolało ją wszystko. Przednie łapki unosiła podczas siedzenia, a jak chodziła to tylne stawiała koślawo.
W poniedziałek rano pojechałam z nią do gabinetu. Lekarka stwierdziła, że jakichś szczególnie dużych zmian na opuszkach nie widać (mimo, że kota warczała jak się ją w nie dotykało), w pysiu też niewiele było widać, owszem, lekkie zapalenie dziąseł tych maleńkich ząbków na przodzie żuchwy, ale nic poza tym, a zapach imho jeszcze gorszy niż dzień wcześniej. Kota dostała steryd w zastrzyku, na 14 dni (niestety nazwy nie zapamiętałam) i antybiotyk na 3 dni, Sumamed. Brzydki zapach z pysia zniknął, kulawizny też (tylko w prawej przedniej łapie utrzymywała się do czwartku). Za 2 tyg od podania sterydu mamy się zgłosić po kolejną dawkę. Lekka jazda była z jedzeniem, bo kota całkowicie odrzuciła ulubione chrupki (wiem, że powinno się karmić mokrym, ale to ciężki, uparty przypadek, a nie mogę jej przecież zagłodzić), być może dlatego, że kojarzyły jej się z bólem(???). W poniedziałek znów karmiłam strzykawką. We wtorek i środę podjadła trochę mokrego (jak nigdy! ale nakupiłam jej różności i podstawiałam po kolei pod nos) i nawet surowego kurczaka się chwyciła (sam przyklejał się do jęzora, jak lizała;)), więc myślałam, że idzie ku lepszemu. Nie było oznak, że cokolwiek w pysiu ją boli, mlaskanie zniknęło. W czwartek kontrola w lecznicy i znów całkowity brak zainteresowania jedzeniem. Wkurzyłam się i dziś rano wepchałam jej strzykawką ok 60ml pasztetu z Hillsa. W międzyczasie przyszła nowa mokra karma, coś z Wild w nazwie (zachwalana tu na forum, że koty chętnie jedzą) i porcyjkę, choć nie za dużą i z łaską, ale wciągnęła. Przyszły też nowe chrupki, Purizon, nasypałam, smakowało aż się uszy trzęsły. Więc już nic z tego nie rozumiem. Pastę odkłaczającą jeszcze na wszelki wypadek jej dałam... Ale o co z tym (nie)jedzeniem chodzi, to nie wiem.
Przyznaję szczerze, że po przeczytaniu wcześniejszych wpisów obudziła się we mnie nadzieja, że jakoś to będzie. A teraz przytłacza mnie wizja kolejnych dawek sterydów i stanu narządów wewnętrznych po takich kuracjach. Fakt, że stawia ją to na nogi i właściwie nie ma chyba innego wyjścia, bo jak kot trupem cały weekend przeleżał, chodzić i jeść nie potrafił, to trzeba było coś zrobić, ale.... te sterydy... Żal mi jej strasznie, bo ma dopiero 3 lata, a wizje mam w głowie straszne:( Jeszcze z wagi pół kilo od stycznia zleciała, z 4,1 do 3,6...