Wprawdzie wątek poszukiwań mojej zguby - Finia - jest już na liście, ale napiszę to, co najważniejsze, żeby osoba w potrzebie nie musiała się przekopywać przez te wszystkie strony.
Popełnione błędy:
- postanowiliśmy wyprowadzić Finia na spacer w puszorku - to był pierwszy i najgorszy błąd, który odpokutowaliśmy 1,5-miesięcznym poszukiwaniem
- założyliśmy, że Finio będzie siedział w miejscu, w którym zaginął, była to opuszczona dwupiętrowa willa z zarośniętym ogrodem, idealne miejsce na kocią kryjówkę, wykładaliśmy tam co noc jedzenie - jak się okazało, Finio przemieścił się z powrotem na osiedle (mieszkamy w bloku)
Czynniki decydujące, które wpłynęły na odnalezienie Finia:
- determinacja (szukaliśmy przez 1,5 miesiąca) - polecam początkującym poszukiwaczom zaginionego kota wyznaczenie sobie dość odległej daty prawdopodobnego odnalezienia, ma to znaczenie psychologiczne - jeśli się nie odnajdzie, po np. miesiącu możemy wyznaczyć sobie kolejną taką datę, zaznaczyć grubą krechą w kalendarzu, natomiast NIE MA NIC GORSZEGO NIŻ MYŚL "BOŻE, TO JUŻ TRZY DNI GO NIE MA... PIĘĆ... DZIESIĘĆ... DWADZIEŚCIA..." Perspektywa takich smutnych, beznadziejnych dni ciągnących się w nieskończoność nie jest czymś, co umacnia naszą determinację !
- masa ogłoszeń na osiedlu ( już każdy dozorca nas poznawał ) - należy jednak pamiętać, że Finio zaginął blisko miejsca gdzie mieszkamy; z pewnością potrzebna jest inna strategia jeśli kot zaginął np. w innym mieście
- zaangażowanie kocich karmicielek z osiedla - i to był czynnik najważniejszy, ponieważ po 1,5 miesiąca Finio zaczął przychodzić do kociej stołówki i pani karmicielka go rozpoznała
SZUKAJĄC KOTA DBAMY TEŻ O SIEBIE!
- szukamy wsparcia u osób, które przeżyły podobną historię z happy endem
- ograniczamy kontakt z osobami, które sugerują nam, że na pewno się nie znajdzie, że pewnie go potrącił samochód, etc. etc. jeśli jest to niemożliwe ( bo np. mieszkamy pod jednym dachem...) podejmujemy poważną rozmowę na ten temat albo prosimy kogoś, żeby to zrobił w naszym imieniu - zaginięcie kota jest wystarczającą traumą samą w sobie (zwłaszcza jak człowiek się do tego jakoś przyczynił i gniecie go poczucie winy...), żeby trzeba jeszcze było na dokładkę znosić cudze marudzenie
- łażąc w nocy po blokowisku zabieramy ochronę albo umawiamy się na godziny, w których dajemy znać, że nic nam nie jest, w razie gdybyśmy (tfu tfu odpukać w niemalowane) natknęli się na jakiegoś zboczeńca albo bandę pijanych młodzieńców, ewentualnie nosimy gaz
- raz na jakiś czas ODPUSZCZAMY SOBIE NOCKĘ I PORZĄDNIE SIĘ WYSYPIAMY !!! wiem, że to niemal niemożliwe, bo człowiek myśli sobie zawsze "a może to akurat dzisiaj go znajdziemy" ... jednak po kilku tygodniach zarywania nocy na poszukiwania nasza kondycja gwałtownie się pogarsza, A TO OZNACZA, ŻE TRUDNIEJ NAM BRONIĆ SIĘ PRZED NAPŁYWAJĄCĄ BEZNADZIEJĄ I POCZUCIEM BEZRADNOŚCI
Jak coś mi jeszcze przyjdzie do głowy, to dopiszę
Niech nam koty nie giną!