Klub Kotów Odnalezionych

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Sob lut 25, 2012 11:26 Re: Klub Kotów Odnalezionych

Dla wszystkich poszukujących, z nadzieją- wątek Ogryni viewtopic.php?f=1&t=134159&p=8616983#p8616983

koteczka "dzika", zagubiona w obcym miejscu, odnaleziona po 4 miesiącach.
Obrazek

magicmada

Avatar użytkownika
 
Posty: 14567
Od: Śro paź 05, 2005 19:10
Lokalizacja: moose county

Post » Śro lut 29, 2012 0:46 Re: Klub Kotów Odnalezionych

Historia Ogryni zapisana przez Iwonami
Zostałam poproszona o opisanie historii poszukiwań Ogryni. Niech będzie inspiracją dla innych, którzy poszukują zaginionych kotów.
Oto ona:

Ogrynię spotkałam po raz pierwszy w październiku 2008 r. Nie wiem skąd się wzięła.
Wjeżdżałam do podziemnego garażu w moim domu, zobaczyłam burą kocinę siedzącą na pojemniku na śmiecie, która mimo, że dzika, nie uciekała, tylko zachowywała się tak, jakby mi pozowała do zdjęć. Oczywiście odbyła się sesja fotograficzna – telefonem kom., następnie bieg do mieszkania i powrót ze smakołykiem. Potem historia powtarzała się, i tak zostałyśmy koleżankami. Mocno związałam się z kotką, porozumieniem magicznym. Pokochałam ją jakby była moja od zawsze.

W kwietniu ub. roku Ogrynia i pozostałe koty straciły miejsce bytowania, miejsce w którym koty żyły przez ponad 30 lat. Zostały wypędzone z cichego ogrodu wprost na ulicę, były gnębione i prześladowane. Niektóre zniknęły, inne przeniosły się gdzieś, podejrzewam też, że mogły zostać otrute. Wśród nich była Justyna, jedna z trzech kocich przyjaciółek – Ogryni, Babuni i Justynki właśnie – tę ostatnią ratowałam jak mogłam, niestety odeszła za TM w sierpniu ub. roku. Walka o jej życie trwała tydzień, niestety była przegrana. Kotki zawsze trzymały się razem, nigdy nie rozstawały, po śmierci Justyny były zdezorientowane i zagubione.

Postanowiłam, że zabiorę je obie do domu. We wrześniu umarła moja kotka, która była u mnie 11 lat, też podwórkowa. Dokuczał jej mój sąsiad i gdybym jej nie zabrała do domu, to chyba by ją zabił. Piglunia miała 6 lat, u mnie była przez 11, niestety zabrała ją choroba. W marcu ub. roku trafiły do mnie 2 inne koty zabrane z ulicy, 6 miesięczne maluchy, Rysio i Tosia, dzieci Justyny, ostatnie urodzone przez nią kocięta, zanim została wysterylizowana.

Zapadła więc decyzja o odłowieniu Ogryni i Babuni, po tym miały trafić do mnie do domu. Moje umiejętności w łapaniu kotów są żadne, pomoc zaoferowała delfinka, za co jestem jej ogromnie wdzięczna.
W nocy z 7 na 8 października została złapana Ogrynia, ponieważ była brudna i zapchlona, zdecydowałyśmy, że kotki pojadą na kilka dni do szpitalika w piwnicy, w którym delfinka trzyma chore koty, trafiające do jej DT. W tamtym czasie szpitalik był pusty.
Nie bez trudu, bo łapanie nie było łatwe, Ogrynia została złapana i pojechała do kociego szpitala.
Rano 8 października delfinka złapała Babunię, i także odwiozła ją w to miejsce. Gdy zajechała, okazało się, że w nocy Ogrynia sforsowała piwniczne okienko i uciekła.

No i tak rozpoczęła się moja gehenna i rozpacz, rozpoczęły się poszukiwania.
Ponieważ delfinka ma zdolności parapsychologiczne, próbowała tymi metodami zlokalizować kotkę. Także nie było to łatwe. Najpierw jednak zaczęłyśmy działać metodycznie. Po przeszukaniu najbliższych posesji, zaczęłyśmy rozwieszać ogłoszenia. Dużo ogłoszeń. Następnie powrzucałyśmy te ogłoszenia do skrzynek pocztowych, w okolicy zaginięcia (Kolonia Staszica w Warszawie). Są tam głównie domy jednorodzinne i przedwojenne wille, dostęp do skrzynek jest łatwy. Oprócz tego rozstawiałyśmy, gdzie się tylko dało jedzenie, zwłaszcza ulubione przez Ogrynię mleko, najczęściej w najbliższej okolicy, w ogródkach, o ile dało się je wsunąć przez jakąś dziurkę, a czasem nawet i wejść.
Poszukiwania najpierw prowadziłyśmy razem, zabierałyśmy czasem ze sobą Babunię w transporterku, później delfinka szukała osobno i ja osobno, a potem wędrowałam już sama. Wędrowałam noc w noc, bo tylko wtedy mogłam, przez 49 dni. Po okolicy, po Kolonii Staszica, po sąsiednich ulicach, uzupełniałam zerwane ogłoszenia i rozstawiałam miseczki z jedzeniem. Czasem gdy delfinka miała jakieś wyniki w badaniu wahadełkiem, dołączała do mnie i udawałyśmy się w „ to” miejsce i tam szukałyśmy.
Od czasu do czasu były telefony, że kotka była widziana, wtedy zawsze delfinka sama biegła sprawdzić to miejsce, bo jednak wszystko działo się w jej okolicy, na pograniczu Ochoty i Śródmieścia. Ja potrzebowałabym na dojazd około pół godziny. Mieszkam na Mokotowie.
Gdy było zgłoszenie, że w jakiejś piwnicy przebywa nowy, nieznany karmicielce kot, po uprzedniej lustracji miejsca przez delfinkę brała swoją klatkę łapkę i była gotowa do akcji.
Gdy był telefon, że gdzieś w ogródku, parku czy na ulicy był widziany kot podobny do Ogryni najpierw jechałam sama w to miejsce. Poznałam dzięki temu wielu wspaniałych ludzi, wrażliwych na los zwierząt, w tym karmicielki. Kilka także dzięki delfince.

Jedna z nich zaprowadziła mnie na Pola Mokotowskie i pokazała gdzie przychodzą koty jeść, inna chodziła ze mną po Kolonii Staszica, to miejsce zresztą zwiedziłam i z delfinką, znałam tam już każdy kamień, każdą uliczkę, każde piwniczne okienko. Kiedyś spędziłam tam na ulicy kilka godzin wypatrując kotki, która mogła być Ogrynią. Doczekałam się, ale nie była to Ogrynia. Zmarzłam wtedy strasznie, chroniłam się na klatce schodowej pobliskiego domu, aż ktoś mi do niej odciął dostęp. Dałam ogłoszenia policjantowi chroniącemu ambasadę Izraela, byłam kilka razy w Bibliotece Narodowej i okolicach, tam też były moje ogłoszenia, obeszłam całą Aleję Niepodległości od Rakowieckiej do Wawelskiej, byłam na terenie każdej instytucji, zostawiałam ogłoszenia z numerami telefonu, nawet nie przypuszczałam, że wszędzie są dokarmiane koty. Po drodze wręczałam ulotkę każdemu spacerowiczowi z psem, rowerzyście, czy biegaczowi. Byłam dosłownie wszędzie.
Dopiero teraz gdy to piszę zdałam sobie sprawę w ilu byłam miejscach.

Najbardziej dokuczała mi samotność. Czułam wewnętrzną krzywdę, że to nie ja zagubiłam Ogrynię, nie ja skazałam ją na tak straszny los, na poniewierkę, a zostałam ze wszystkim właściwie sama. Telefony były i do mnie i do delfinki, ona mi wszystkie sygnały przekazywała. Potem była informacja z ulicy Dantyszka, to już dalej od miejsca ucieczki, pognałam tam jak na skrzydłach, karmicielka widziała taką kotkę w ogródku przed swoim domem, miała ucięte ucho takie jak Ogrynia, miała też chore oko. Niestety, widziała ją tylko raz, gdy ja tam przyjechałam kotki już nie było. Za to rozszerzył się mój teren poszukiwań. O teren zupełnie mi nieznany. Zaliczyłam więc Filtrową od Krzywickiego do Raszyńskiej, wszystkie boczne uliczki, park. I znowu ogłoszenia, na każdym rogu ulicy, nawet w parku. Obeszłam teren stadionu „Skry”. I tam rozkleiłam ogłoszenia.
Z każdym sygnałem telefonicznym pojawiała się nadzieja, która gdy zgasła wpędzała mnie w bezgraniczną rozpacz. Ale nie poddawałam się, motywowało mnie to do jeszcze intensywniejszych poszukiwań. To był najstraszliwszy okres. Niewyobrażalnie trudny.

Zastanawiałam się, skąd we mnie tyle siły i wiary, bo przecież jestem życiową pesymistką. Mnóstwo ludzi pukało się w czoło widząc bezcelowość i beznadziejność w poszukiwaniu dzikiej kotki, której nawet nigdy w życiu nie pogłaskałam, nie dotknęłam.
Sporo pomocy doświadczałam od niektórych forumowiczek.
Pomagała mi marta-po organizując łapankę, podtrzymywana byłam na forum na duchu przez rzeszę forumowiczek, szczególnie nie pozwalała mi się poddać Rakea, rzeczowe informacje przekazywała mi felin i wiele, wiele innych osób. Nigdy Im tego nie zapomnę i gorąco za wszystko dziękuję.

Metody niekonwencjonalne już się nie sprawdzały, z czasem dowiadywałam się, że Ogrynia nie żyje, potem że jednak żyje, za jakiś czas, że znowu nie żyje, że się z nią już nie spotkam, że nie chce być odnaleziona, że się chowa we mgle. Że się chowa przede mną. Nie chce być odnaleziona. Nie przyjmowałam tego do wiadomości. Nie i już.
Każde takie stwierdzenie było jak nóż wbity prosto w serce. Otwierało od nowa moją ranę, katowało moją psychikę. Ile ja straciłam przez to zdrowia, to tylko ja wiem. Druga strona chyba sobie z tego nie zdawała sprawy. Jak mocno rani, bo sposób przekazywania tych informacji był wyjątkowo bezobcesowy, czasem wręcz brutalny.

Ja jednak wiedziałam, że niezależnie od tego co mi ktoś powie, będę Ogryni szukać do skutku, chyba że umrę - wtedy przestanę.
Dlatego na zasadzie podobnej do tej, gdy się idzie do innego lekarza, bo pierwszy zdiagnozował ciężką chorobę, postanowiłam zwrócić się do profesjonalnego jasnowidza. Nie byłam osobą wierzącą w te metody, jednak z uwagi na moją osobistą znajomość z pewną zawodową wróżką, gdzieś podświadomie nie lekceważyłam takich informacji.
Jasnowidz zdjął przede wszystkim kamień z mojego serca. Powiedział, że Ogrynia żyje, ma się dobrze i przemieszcza się w kierunku ulicy Grójeckiej. Obecnie kręci się w okolicy ulic Mianowskiego, może Mochnackiego, w każdym razie gdzieś tam. Powiedział, abym nie traktowała jego diagnozy jako pewnik, raczej jako metodę pomocniczą.

Teren podany przez jasnowidza wydał mi się nieprawdopodobny, może nie tyle z mojego przekonania, raczej z wcześniejszych wskazówek delfinki, jednak na zasadzie „tonący brzytwy się chwyta” postanowiłam porozwieszać tam ogłoszenia i nawiązać kontakty z karmicielkami. Ruda32 powiesiła ogłoszenia w okolicznych sklepach zoologicznych i w przychodni weterynaryjnej, bo ja mogłam wędrować tylko w nocy, gdy te były już zamknięte. Razem z puszatkiem nawiązały kontakty z okolicznymi karmicielkami, które były powiadomione o poszukiwaniach. Raz w tygodniu jeździłam robić przegląd ogłoszeń, czy nie trzeba niczego uzupełnić. Na szczęście okoliczni mieszkańcy to porządni ludzie, ogłoszeń nie zrywali. Więcej pracy było z Kolonią Staszica, bo tam stale wszystko było zrywane. Nieocenioną pomoc otrzymałam także ze strony kociabanda, która także wędrowała ulicami tego osiedla w poszukiwaniu Ogryni.

Dostałam kontakt do innego jasnowidza, pani napisała mi że muszę się przygotować na to, że kotka do mnie nie wróci, bo kocha wolność. Napisała także, że Ogrynia żyje.

Odezwał się jeszcze inny jasnowidz - bioterapeuta, ten również potwierdził, że Ogrynia żyje. Stwierdził także, że czuje w jak strasznym żyję napięciu, że chciałby mi pomóc. Poprosił o moje zdjęcie, prześle mi nieco pozytywnej energii.
Nie wiem kiedy to zrobił, ale pewnego dnia poczułam jakby ktoś zdjął mi z pleców potworny ciężar, rozjaśnił mi się umysł i od tamtej pory zaczęłam działać bardziej metodycznie i spokojnie. Przestałam biegać nocami jak szalona po pustych ulicach, skoncentrowałam się na uzupełnianiu ogłoszeń i układaniu planów na dalsze poszukiwania.

Czas płynął, a ja wmówiłam w siebie, że Ogrynię odnajdę wiosną. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że gdy wyjdzie wiosenne słonko, zazieleni się trawa, Ogrynia wyjdzie z ukrycia i ją odnajdę. Miałam zamiar wykupić serię ogłoszeń prasowych w „Metrze” i oczywiście szukać nadal.

Cały czas otrzymywałam telefony, jeździłam we wskazane miejsca, ok. trzech tygodni temu był sygnał z ulicy Raszyńskiej, że w piwnicy pojawiła się nieznana kotka, spotkałyśmy się tam z delfinką, ale niestety to nie była Ogrynia.

Aż wreszcie nastał poniedziałek, 20 lutego b.r. Wieczorem zadzwoniła Pani. Powiedziała, że dzwoniła rano pod telefon podany w ogłoszeniu o zaginionej kotce. Pani z którą rozmawiała miała oddzwonić. Ponieważ nie oddzwoniła, a sytuacja jest pilna, dzwoni pod drugi podany telefon, bo od 25 października karmi w okolicznej piwnicy kotkę, która wydaje się być tą zaginioną i poszukiwaną przeze mnie.

Nie podnieciłam się, aczkolwiek ucieszyłam się bardzo. Poprosiłam panią o podanie adresu mailowego, podeślę jej więcej zdjęć Ogryni, bo miałam już wiele sygnałów, a potem okazywało się, że to nie jest ona. Niech sobie obejrzy zdjęcia, zwłaszcza ucho Ogryni i da mi znać. Jeśli nadal będzie uważała, że to może być ona, to wtedy się umówimy w porze karmienia i ja podjadę. Pani powiedziała, że kotkę karmi na zmianę z koleżanką, jej także przekaże zdjęcia. Wkrótce zadzwoniła, obie z koleżanką uważają, że to jest Ogrynia.
Zależy im bardzo aby kotka znalazła inne miejsce, bo piwnica w której przebywa ma zostać zamknięta najprawdopodobniej w marcu i kicia nie będzie miała gdzie się podziać.

Umówiłyśmy się na środę rano, 22 lutego.Rozpoznałam natychmiast, że to jest Ogrynia i od soboty mam koteńkę w domu.

Dlaczego jednak pani, która karmiła kotkę od 25 października powiadomiła mnie o tym dopiero 20 lutego? Otóż Pani w niedzielę odprowadzała kogoś na lotnisko. Wracała do domu autobusem i musiała przejść ulicą Uniwersytecką, a tam na rogu Uniwersyteckiej i Mianowskiego wisiało przymocowane do drzewa moje ogłoszenie. Zwykle pani nie chadza tamtędy, mieszka po przeciwnej stronie placu Narutowicza i nigdzie nie jest jej tu po drodze.

„To” ogłoszenie schowałam sobie na pamiątkę. Dodam, że zaoferowałam nagrodę za pomoc w odnalezieniu kotki.

Resztę już wiecie, łapanka z pomocą Tajemniczego Wujka Z. i Moniki, opracowana w najdrobniejszych szczegółach, metodyczna, precyzyjna i przemyślana. No i skuteczna. Kocham ich oboje.

Chciałam podziękować wszystkim, którzy mnie wspierali, na forum, i w PW, okazywali zrozumienie i serdeczność, dawali dobre rady, z każdej korzystałam, bom niedoświadczona.
Dziękuję za zbiorowe wizualizacje, wszelkie formy konwencjonalne i niekonwencjonalne. Wiem, że to wszystko odegrało swoją rolę i miało znaczenie.
Nie umiem wyrazić swojej wdzięczności i radości, ale wiem że mnie rozumiecie.
Dziękuję także Bogu, Ojcu Pio i Papieżowi, jestem katoliczką i do Nich dużo się modliłam, miałam także wsparcie w modlitwie od innych osób, od moich przyjaciół, ludzi mi życzliwych i rodziny.

Na koniec apel do oferujących pomoc w poszukiwaniach. Nie oferujcie jej, jeśli nie jesteście w stanie wypełnić obietnicy. Osamotnienie w sytuacji, w jakiej ja się znalazłam jest ogromne i mocno obciąża i tak nadwyrężoną już psychikę. Oferta pomocy, która jest tylko ofertą rzuconą w przypływie emocji, a nie może zostać fizycznie zrealizowana, jeszcze mocniej potęguje uczucie osamotnienia.
Dlatego oferujcie swoją pomoc z rozwagą i po zastanowieniu się, czy jesteście rzeczywiście w stanie włączyć się w poszukiwania. Z prawdziwym zaangażowanie
Obrazek

magicmada

Avatar użytkownika
 
Posty: 14567
Od: Śro paź 05, 2005 19:10
Lokalizacja: moose county

Post » Śro lip 04, 2012 21:58 Re: Klub Kotów Odnalezionych

viewtopic.php?f=1&t=143385
sytuacja z pozoru beznadziejna, płochliwy kot w niebezpiecznym, obcym miejscu, ale mamy happy end:)
milud pisze:Proszę o pomoc! Parę dni temu (21.06) na stacji Warszawa Centralna zaginęła młoda kotka, tri-kolorka, w czarnych szelkach. Uciekła w panice z kontenerka, który sama sobie otworzyła. Nie byłam jej w stanie złapać. Ostatni raz ją widziałam w miejscu- róg Jana Pawła i Alei Jerozolimskich. Kotka wabi się Witka, reaguje na swoje imię, ale jest dość płochliwa. Znając jej temperament mogła się schować w jakimś ciemnym, ustronnym miejscu, nie powinna uciec zbyt daleko (choć wyobraźnia podsyła mi różne scenariusze). Jest bardzo rozmowna, nawet kiedy się boi, komunikuje to cichutkim głosikiem, więc może ktoś usłyszy jej wołanie. Być może szukanie Witki w centrum miasta, to jak szukanie igły w stogu siana, ale mam nadzieje, że do nas wróci.
Jeśli ktokolwiek widział drobną trikolorkę w czarnych szelkach, proszę o informacje. Za wszelkie wskazówki i porady odnośnie szukania kotów też będę bardzo wdzięczna.



Obrazek Obrazek



Wszystko udało się dzięki ludziom, którzy zaoferowali swoja pomoc, najbardziej jestem wdzięczna Pani Joasi, która znalazła na ogłoszenie na koterii, to ona trafiła na właściwy ślad. Potem już wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Kotka, jak przystało na prawdziwa damę zamieszkała w okolicach Mariotu i stołowała się w Woku. Tak jak myślałam, znalazła sobie kocie towarzystwo, które pewnie przywiodło ja w to miejsce. Wielkie brawa dla pracowników restauracji, bo to oni dokarmiali kotkę i przyuważyli ja, kiedy ta wybrała się do nich na kolacje. Pozwolili tez przebywać na terenie ogródka już po zamknięciu knajpy. Witka wystraszona zamieszaniem przy transmisji meczu skryła się w zagraconym składziku. Dopiero, kiedy ucichło, pokazała mordkę i dala się zidentyfikować (jeszcze wtedy nie byliśmy pewni czy to na pewno ona), po kolejnej godzinie i paru sztuczkach, przełamała się w końcu i przyszła do mnie na głaskanie. Do kontenerka niełatwo było ja wsadzić, ale się udało. W mieszkaniu się rozgadała niesamowicie i do 5 rano nam opowiadała, co przeżyła w miejskiej dżungli. Cieszyła się, a my razem z nią. Jedynie trochę zaniepokojony był mój starszy kot, w zakłopotanie wprowadzały go nowe zapachy jakie przyniosła Witka ze sobą. Kotkę wypadałoby dobrze wykapać, ale już po wczorajszej nocy pełnej wrażeń chciałam oszczędzić i jej i sobie dodatkowych atrakcji. Bez tych ludzi, którzy mi pomogli, nie wiem ja skończyłyby się moje poszukiwania. Mogłabym chodzić w okolicach Mariotu, i dalej wołać bez skutku, nie wiedząc czy ona mnie słyszy, czy nie. Dużo tu pomogło ustalenie konkretnej lokalizacji. Sama miałam kilka miejsc, gdzie ktoś "podobno" widział taka kotkę, no i jeszcze wyobraźnia, która podsyła rożne scenariusze. MB&Ofelia - w drodze powrotnej z kotka, zakłódkowałam i powiązałam suwaki, to jest metoda, ale myślę, ze ten kontenerek pójdzie jednak w odstawkę i kupie taki plastikowy z kratka jaki ma Mori (2 kot). Takiego nie sforsuje na pewno.
Obrazek

magicmada

Avatar użytkownika
 
Posty: 14567
Od: Śro paź 05, 2005 19:10
Lokalizacja: moose county

Post » Czw lip 05, 2012 0:56 Re: Klub Kotów Odnalezionych

prześliczna Witka i wspaniałe zakończenie :D
Miałyście obie wiele szczęścia i trafiłyście na rozsądnych,cudownych ludzi !
Obrazek ..... oraz.... DT Smarti na facebook'u! -w l.2010-2013 ponad 130 kotów w DS, od 2014 zawieszony z powodu "zmęczenia materiału" :)

Czaruniu['],Pusiuniu['],Carlisiu['],Puniu['],Diegusiu['],Smartuniu['],Mileczko[']...
...Wasza śmierć nie jest dla nas żadnym powodem abyśmy przestali Was kochać...

smarti

 
Posty: 9215
Od: Wto lip 27, 2010 13:17
Lokalizacja: niedaleko Warszawy

Post » Czw lip 05, 2012 5:54 Re: Klub Kotów Odnalezionych

To ja też opowiem historię mojej Kasi :) Kasia jest 2-letnią, niewychodzącą, wykastrowaną, nieśmiałą kotką. 28.06 mój mąż musiał wyjechać służbowo. Pociąg miał o 6 rano, więc z domu wychodził ok. 5. Bardzo się spieszył i nie zauważył, że nie zamknął za sobą drzwi wejściowych do mieszkania (nie zatrzasnęły się, choć normalnie to robią). Ja obudziłam się ok. 8 rano i wychodząc z sypialni zauważyłam otwarte niemal na oścież drzwi. Mój kot Maciek grzecznie leżał sobie na dywaniku, natomiast nigdzie nie było Kasi... Przerażona, jeszcze w piżamie, przebiegłam z góry do dołu całą klatkę schodową, łącznie z piwnicą. Zaczepiłam dozorców, którzy twierdzili, że są w klatce od 6 rano i żadnego kota nie widzieli. Według nich, żaden kot nie wchodził też do ich "kanciapy" pod schodami od piwnicy (do której dostęp mają tylko oni i w ciągu dnia jest zamknięta). Powiedzieli natomiast, że od 6 rano otwarte są drzwi wejściowe do klatki... Wróciłam zatem do domu, ubrałam się i zaczęłam biegać po osiedlu wołając "Kasia!". Niestety, bez rezultatu. Wróciłam do domu i zrobiłam ogłoszenia o zaginięciu kota, podając dokładny rysopis, dane kontaktowe oraz zdjęcie. Oplakatowałam calutkie osiedle. Wróciłam do domu i przeszukałam forum szukając wskazówek, jak znaleźć zgubę. Napisałam też maila do ryśki, błagając o jakiekolwiek wskazówki. Dowiedziałam się wielu bardzo przydatnych rzeczy, między innymi tego, że kotka jest prawdopodobnie w obrębie 200m od domu i schowała się w pierwszej napotkanej kryjówce. Wtedy zaczęłam mieć nadzieję, że jest w tej kanciapie dozorców, ale niestety nie miałam jak się tam dostać (była tylko wąska szparka). Od czasu do czasu chodziłam tam więc i wołałam Kasię, ale bez odpowiedzi. W międzyczasie dzwoniło kilka osób, że widzą na osiedlu biegającego kota, przypominającego moją Kasię i mimo, że wiedziałam, że to na pewno nie ona (byłaby zbyt przerażona żeby polować sobie na muchy na trawniku) każdy sygnał natychmiast biegłam sprawdzić. Tym sposobem poznałam kilka bezdomnych kotów oraz znalazłam maluchy pod balkonem, które są teraz u mnie w domu. Gdy wrócił mój mąż zaglądaliśmy z latarką we wszystkie możliwe szpary dookoła bloku. W końcu uznałam, że wyjdę jej poszukać ok. 22-23, bo wtedy jest najbardziej aktywna a osiedle już w miarę spokojne. Leżałam zatem w łóżku, nafaszerowana środkami uspokajającymi, kiedy to ok. godz. 23 zadzwonił domofon. Sąsiad widzi na korytarzu kotka i jest pewny, że to Kasia. Zbiegłam więc ile sił w nogach na dół,ale kotki już nie było. Pomyślałam, że pewnie jest w tej kanciapie, więc pobiegłam tam i zaczęłam ją cichutko nawoływać po imieniu. Po kilku minutach zaczęła odpowiadać! Po ok. 5 minutach pokazała łebek, a po ok. 10 odważyła się wyjść i przyjść się do mnie przytulić :1luvu: Jeśli miałabym coś doradzać - w przypadku domowego, nieśmiałego kota sprawdzajcie dokładnie najbliższą okolicę - wszelkie potencjalne kryjówki, nawet najmniej prawdopodobne. Zróbcie też ogłoszenia - dzięki temu znalazłam Kasię tak szybko (niby siedziała w piwnicy, więc plakaty na osiedlu nie były potrzebne, ale dzięki nim sąsiad wiedział, do kogo zadzwonić, gdy ją zauważył!). I nie słuchajcie "życzliwych" mówiących, że "już po ptokach", "przepadło", "zew natury", "na pewno już zdziczała i nie wróci" bla bla bla. To wasz kot i WY go znacie, a nie pani Gienia spod 2 :| I wieszajcie ogłoszenia codziennie (na drugi dzień, gdy poszłam zrywać ogłoszenia okazało się, że 25% już nie ma, bo ktoś posprzątał za mnie... oczywiście nie wiedząc, ze kot się znalazł).

gamga

 
Posty: 119
Od: Pt mar 12, 2010 10:36
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt wrz 14, 2012 23:13 Re: Klub Kotów Odnalezionych

Historia mojego zaginionego kota również wydaje się nieprawdopodobna. Zdarzenie czyli zaginiecie miało miejsce 14 czerwca 2012 roku ,standardowo wieczorkiem był wypuszczany na podwórko .Tak stało się również wspomnanego wyżej wieczoru,z tą tylko róznicą że już z ów spaceru nie powrócił. Po kilku dniach poszukiwań ,nadzieje na odnalezienie kota opadły .Wiele razy zastanawiałem się czy żyje , czy może ktoś go ukradł ,czy może został potrącony przez samochód.Już nawet pogodziłem się że go już nie zobacze ,że przepadł bez wieści .Jakież było moje niedowierzanie gdy dokładnie 14 wrzesnia tego roku po południu dostaję telefon od kogoś rodziny że identyczny kot jak mój ,pałęta się miedzy blokami kilkaset metrów od mojego bloku.Oczywiście podeszłem do tego z rezerwą pomyslałem że to tylko podobny kot ale niemozliwe że mój. Po tym jak siostra poszła sprawdzić autentycznośc owych doniesień ,okazało się że to zaginionony dokładnie 3 miesiące temu zwierzak. Odnalazł się o ironio dokładnie w 3 miesiecznice swego zaginiecia,oczywiscie wychudzony trochę niemrawy ale jest .

polo1989

 
Posty: 1
Od: Pt wrz 14, 2012 22:45

Post » Nie lis 11, 2012 20:22 Re: Klub Kotów Odnalezionych

Zawsze, gdy zaczynam wątpić w odnalezienie Wikusi, czytam Wasze historie i jakoś lepiej mi się na sercu robi... To naprawdę ogromne wsparcie.

Vesania

 
Posty: 7
Od: Nie lis 11, 2012 14:27

Post » Pon kwi 29, 2013 14:18 Re: Klub Kotów Odnalezionych

Czy gdzieś istnieje bliźniaczy wątek ale dotyczący porad w przypadku poszukiwań psa :( Chciałam podpowiedź wkleić tutaj :arrow: viewtopic.php?f=21&t=152723
Znalazłam to na dogomanii: Tutaj jest świetne Vademecum poszukujacego psa: http://www.dogomania.pl/forum/threads/4 ... 2024aab9e7
...Obrazek...Obrazek

kussad

Avatar użytkownika
 
Posty: 14240
Od: Pt paź 13, 2006 9:59
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pt lis 08, 2013 16:25 Re: Klub Kotów Odnalezionych

Historia Strzeszynka
DonDie pisze:Witam wszystkich, daawno temu często tu bywałam, a teraz wracam w poszukiwaniu pomocy.
8 sierpnia wieczorem znalazłam na poznańskim Strzeszynie (u. Koszalińska) kota potrąconego przez samochód. Zawiozłam go do kliniki na Mieszka. Nazwalismy go roboczo Strzeszynek. Miał złamaną miednicę. 13 sierpnia przeszedł operację. Udała się, wstawiono 2 gwoździe, i przy okazji wykastrowano. 23 sierpnia odebrałam go z kliniki, i umieściłam w DT w swoim biurze (w domu mam 3 psy i 3 koty). Zgodnie z zaleceniami zamieszkał w dużej metalowej klatce.
Był bardzo nieufny, w klinice jadł tylko w nocy, syczał, gryzł i drapał.. U mnie oswajał się powoli, pozwolił się głaskać, a 11 września pierwszy raz wzięłam go na ręce..
12 września mieliśmy jechać do kontroli. Poprosiłam koleżankę, żeby go złapała i włożyła do klatki. Nie chciałam stracić jego zaufania. Zapakowała go, widziałam, jak sprawdza czy drzwiczki się nie otworzą. Nie zlinczujcie mnie, wiem, że powinnam sama to sprawdzić. Nie zrobiłam tego, mimo swojego świra na punkcie bezpieczeństwa.
No i stało się.. Przy załadunku klatka się otworzyła.. :x
Zniknął w mgnieniu oka. Zaczęliśmy szukać natychmiast i szukamy go nadal w dzień i w nocy. Okolica obwieszona ulotkami.
Błagam o pomoc!!! On sam do nikogo nie podejdzie, być może zareaguje na mój głos...
Strzeszynek jest biały, z szarym berecikiem, tyłeczek i ogonek szary. Tył do połowy ogonka wygolony po operacji! Bursztynowe oczy.
DonDie pisze:JEEST :1luvu: CAŁY I ZDROWY! Po tygodniu nieobecności wyskoczył z magazynu sąsiedniego warsztatu samochodowego!
Dziękuję wszystkim za kciuki, pomogły. Myślę, że ta historia doda otuchy innym poszukującym zaginionych koteczków. Warto wierzyć do końca :P Sprawdzajcie transporterki 10 razy!!!
Obrazek

magicmada

Avatar użytkownika
 
Posty: 14567
Od: Śro paź 05, 2005 19:10
Lokalizacja: moose county

Post » Pt lis 08, 2013 16:33 Re: Klub Kotów Odnalezionych

MatHaw pisze:Witam,

Wczoraj odnaleźliśmy naszą kotkę!!!!!!

Po 4 tygodniach gdy o 20.00 wychodziłem do sklepu zobaczyłem, że mignął mi kot pod nogami. Nie uwierzyłem, że to mój - znamy już wszystkie bezdomne koty na osiedlu, stąd myślałem, że to któryś z nich. Gdy wróciłem ze sklepu przed autem znowu mignął mi kot - tym razem wyglądał bardziej znajomo... Po chwili znalazłem ją obok śmietnika pod samochodem, na imię reagowała miałczeniem ale nie wyszła. Akurat wtedy przejechał inny samochód i kotka uciekła w chaszcze (chaszczy to my tam mamy naprawdę sporo). Zawołałem żonę i zaczęliśmy jej szukać... Wycofaliśmy się licząc na to, że kotka wróci tam gdzie ją widziałem. W między czasie w tamtym miejscu szło małżeństwo z dużym pieskiem i wypłoszyli ją, niestety, znowu w chaszcze... Kolejne poszukiwania i cudem moja żona popatrzyła w kanał samochodowy (po starej zajezdni) przykryty płytami - tam była nasza Katia.
Jedna płyta waży min. tonę więc wezwaliśmy straż pożarną i po 20min. przyjechały dwa wozy strażackie i chyba z dziesięciu strażaków!
Z tego wszystkiego okazało się, że nie mamy ze sobą transportera - na szczęście na osiedlu znaleźli się dobrzy ludzie, którzy nam użyczyli swój.
Po podniesieniu płyty okazało się, że jest drugie wyjście w kanału, przysypane ziemią i kotka siedzi "na środku". Nie reagowała ani na karmę ani na wołanie - dopiero gdy wszyscy byli cicho i sprzęt został wyłączony, moja żona spróbowała ją wyciągnąć co skończyło się dwoma szramami na dłoni - ale mamy ją!!!!

Katia od wczorajszego wieczora jest w klinice - wygląda jak ludzie o obozu koncentracyjnego - tylko skóra i kości. Robimy jej kompleksowe badania. Okazało się, że ma martwicę końcówki ogona i będzie miała go amputowanego na min. 5cm. Oprócz tego ma kilka zadrapań, zmiany skórne, które teraz są sprawdzane itp.

W sobotę powinna już być z nami w domu!

Największe podziękowania dla Gorzowskiej Straży Pożarnej za pomoc w wydobyciu Katii oraz dla Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami z Gorzowa za pomoc i wsparcie.

Dodatkowo podziękowania dla dobrych ludzi, którzy pożyczyli nam transporter dla Katii aby ją przewieść do lecznicy. Mamy nadzieję, że dzisiaj ich poznamy i się odwdzięczymy.

Również podziękowania dla naszych przyjaciół i tych którzy okazali nam wsparcie gdy chodziłem od domu do domu ze zdjęciem ponieważ liczyliśmy na to, że ktoś ją przygarnął.

Nagroda 1000zł za odnalezienie będzie przekazana TOZ.
Dziękuje wszystkim, którzy nas wspierali.

To wszystko jak z filmu - tam mówią nasi znajomi dzisiaj - ale to prawda!
Obrazek

magicmada

Avatar użytkownika
 
Posty: 14567
Od: Śro paź 05, 2005 19:10
Lokalizacja: moose county

Post » Pt lis 08, 2013 18:33 Re: Klub Kotów Odnalezionych

Sprawdza się moja teoria. Nie rezygnować z poszukiwań, tylko szukać i szukać. Bo kot ginie naprawdę wtedy, kiedy przestaje się go szukać. Cieszę się, że kolejna zguba została odnaleziona. :ok: za zdrówko kici. :ok:
To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie. - Robert A. Heinlein
Justynka [*] 26.8.2011 Piglunia [*] 29.9.2011 Babunia [*] 24.11.2014 Rysio [*] 10.10.2016 Ogrynia-zaginęła 8.10.2011 odnaleziona 25.02.2012 zm. 26.11.2018, Tosia [*] 25.03.2019

Iwonami

 
Posty: 5474
Od: Wto sie 10, 2010 21:53
Lokalizacja: Warszawa-Mokotów

Post » Czw lis 14, 2013 8:17 Re: Klub Kotów Odnalezionych

Dopiszę tez tutaj historię poszukiwań Ali: viewtopic.php?f=1&t=157452
Kotka szczęśliwie się odnalazła po 6 tygodniach :)

mahob

Avatar użytkownika
 
Posty: 12523
Od: Czw lut 15, 2007 12:44
Lokalizacja: Kraków

Post » Czw lis 14, 2013 13:52 Re: Klub Kotów Odnalezionych

No to teraz pora zdjąć banerek. :D :ok:
To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie. - Robert A. Heinlein
Justynka [*] 26.8.2011 Piglunia [*] 29.9.2011 Babunia [*] 24.11.2014 Rysio [*] 10.10.2016 Ogrynia-zaginęła 8.10.2011 odnaleziona 25.02.2012 zm. 26.11.2018, Tosia [*] 25.03.2019

Iwonami

 
Posty: 5474
Od: Wto sie 10, 2010 21:53
Lokalizacja: Warszawa-Mokotów

Post » Czw lis 21, 2013 22:17 Re: Klub Kotów Odnalezionych

mahob pisze:Dopiszę tez tutaj historię poszukiwań Ali: viewtopic.php?f=1&t=157452
Kotka szczęśliwie się odnalazła po 6 tygodniach :)


mahob pisze:Słuchajcie... nie wiem jak mam to napisać.
Pewnie Anita by chciała o tym opowiedzieć ale znowu nie ma netu.
Muszę napisać, bo pęknę :)

ALA SIĘ ZNALAZŁA!!!!!!!

Mam ją w domu, siedzi w łazience.

Dziś koło południa zadzwoniła Pani (niech szczęście, zdrowie i wszystko co najlepsze dopisuje tej kochanej osobie), że widuje taką kotkę od tygodnia w piwnicy bloku w Czyżynach (przy ul. Centralnej). Dokarmia ją i widziała ogłoszenia (tu wielkie dzięki dla katikot, bo to prawdopodobnie były ogłoszenia wywieszone przez Nią :1luvu: ) no i dzwoni. I żebym przyjechała wieczorem, bo wtedy Pani będzie w domu, to pójdziemy i zobaczymy kotkę.
Nie miałam wielkiej nadziei, bo takich telefonów miałam już kilka wczesniej i z żadnego z nich nic nie wynikało jak dotąd. Ale gdzies wewnętrznie nadzieja jednak się obudziła i czekałam do wieczora jak na szpilkach. Pojechałam - Pani do mnie wyszła i wskazała mi okienko do piwnicy, w którym widywała kotkę. Zaczęłam nawoływać i po chwili zobaczyłam w cieniu oczy. I ten charakterystyczny podział twarzy na czarną i rudą część. Uszu nadal nie widziałam, więc jeszcze nie wierzyłam, choć serce mi przyśpieszyło. Wyłożyłyśmy trochę mięsa przed okienkiem i Ala wystawiła głowę - zobaczyłam uszko.... Myślałam, że oszaleję z radości ale i z niepewności co dalej - bo kiedy wyciągnęłam do niej rękę, cofnęła się. Ala to jednak nie mój kot, choć mnie zna ale nie mogłam mieć pewności czy mnie na tyle pamięta, żeby mi zaufać. Jednak mówiłam do niej, wołałam ją a ona mi zaczęła odpowiadać - w końcu wsadziłam rękę przez to okienko i udało mi się jej dotknąć - zaczęłam ją głaskać i wtedy już się nie odsunęła. Więc złapałam ją za skórę i na siłę wyciągnęłam z piwnicy przez okienko. Trzymałam mocno ale ona się nie wyrywała. Potem już tylko łzy radości, transporterek, do samochodu i do domu. Jeszcze wycałowałam Panią.

Jestem w szoku, nie mogę uwierzyć, że to się udało. Ala wędrowała po linii prostej w kierunku południowo-zachodnim, w kierunku Cieszyna, do swojego domu. Nie wiem jaka to odległość od Spółdzielczego do Czyżyn ale na pewno ze dwa kilometry. Nigdy bym się nie spodziewała, że tak szczęśliwie się to zakończy.

Serdecznie dziękuję wszystkim osobom, które nam pomagały wieszając ogłoszenia - katikot, kasumi, fiszka13 - oraz wszystkim tym, którzy nas tu dopingowali do dalszego szukania - zwłaszcza miziel52, która nie pozwoliła mi spocząć i zrezygnować i swoim uporem zmuszała mnie do dalszego działania.

To prawdopodobnie ogłoszenia katikot widziała ta Pani - nie wiem jak mam dziękować Kasiu - po prostu brak mi słów. Mogę tu tylko zaserduszkować tymi debilnymi serduszkami cały post :mrgreen: :1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu:

Wszystkim Wam bardzo dziękuję a Anita jak odzyska net na pewno też się tu wypowie.

Muszę odpocząć, bo emocje są ogromne i nie wiem czy się cieszyć, czy płakać ze szczęścia :wink:

Jeszcze nadmienię, że Ala na pierwszy rzut oka wydaje się w dobrej formie, nie jest chuda ani zabiedzona. Nie jest też ranna ani jakoś bardzo brudna. Oby wszystko było w porządku na dłuższą metę.

Dzięki wielkie za całe udzielone mi wsparcie. Jeśli będę mogła, postaram się odwdzięczyć - jeśli nie Wam bezpośrednio, to innym potrzebującym, kiedyś w przyszłości.
Ostatnio edytowano Czw lis 21, 2013 22:20 przez magicmada, łącznie edytowano 2 razy
Obrazek

magicmada

Avatar użytkownika
 
Posty: 14567
Od: Śro paź 05, 2005 19:10
Lokalizacja: moose county

Post » Czw lis 21, 2013 22:17 Re: Klub Kotów Odnalezionych

Kolejna historia z happy endem
Konsuella pisze:Po prawie 5-tygodniowych poszukiwaniach (bez jednego dnia dokładnie), łzach, chwilach zwątpienia, rozpaczy, wreszcie jest z nami bezpieczna malutka 14-letnia kotka, nasza ukochana Konsi. W naszym przypadku zadziałały ulotki z wyznaczoną nagrodą, naklejane wszędzie gdzie się da - przystanki, słupy, tablice ogłoszeniowe w sklepach oraz ulotki wrzucane do skrzynek i rozmowa z każdym kto chciał wysłuchać. Przez pierwszy tydzień skupialiśmy sie głównie w najbliższym otoczeniu, zaglądaliśmy pod każdą szparę, spenetrowaliśmy dokładnie pobliską budowę, każdy zakamarek. W drugim tygodniu zintensyfikowaliśmy poszukiwania w nieco dalszej odległości od miejsca zaginięcia. Najbardziej prawdopodobna była dla nas hipoteza, że kotka ruszyła w kierunku swojego poprzedniego domku (kotka była na nowym miejscu tydzień przed ucieczką). Ta teoria okazała się błędna. Po dwóch tygodniach, w odzewie na nasze ulotki roznoszone na terenie osiedla domków jednorodzinnych, oddalonym od miejsca ucieczki o kilometr, położonym w kierunki przeciwnym do dawnego domu, zadzwoniła Pani z informacją, że podobna kotka siedziała pod jej samochodem trzy dni wcześniej, ale uciekła i żadne nawoływanie nie dało rezultatu. Pani nie potrafiła jej dokładnie opisać, bo wszystko działo się zbyt szybko. Powiedziała tylko, że kotka była drobna i uciekając oglądała się za siebie. Moja córcia nabrała przekonania, że jest to właśnie nasza zguba. To było czyste przeczucie, wcześniej mieliśmy sporo podobnych, lecz niestety fałszywych alarmów. Od tamtej chwili, codziennie jeździliśmy w to miejsce o różnych porach dnia i nocy, wrzucaliśmy ulotki do skrzynek, nawoływaliśmy. Bez skutku przez 3 tygodnie. Wiedzieliśmy, że opieramy się na przeczuciu, i na przeświadczeniu, że kicia szuka swojego domku i, że osiedle domków jednorodzinnych jest najlepszym terenem dla jej poszukiwań. Bardzo natomiast martwiło nas, że nikt jej już później nie widział. W piątek, już w akcie rozpaczy, zawiozłam trochę zużytego przez drugą kotkę (siostrę naszej zguby, z którą mieszkała przez 14 lat) piasku z kuwety i rozrzuciłam w krzakach. W sobotę zadzwoniła Pani, że kotka jest u niej w ogrodzie. Udało się ją złapać, nie było trudne bo była już bardzo osłabiona. Brak witamin spowodował przykurcz szyi, wychudzona była strasznie. Ale jak nas zobaczyła, przywarła całym swoim kościstym ciałkiem i włączyła niekończące się mruczando murmurando. Kicia szybko dochodzi do siebie, przykurcz minął po zastrzyku z witamin. Ma jeszcze obdarty noseczek, grzybicę na główce, miała oczywiście pchły. No i zaraz idziemy do weta na odrobaczenie. Będzie dobrze, apetyt ma nieziemski. Musimy podawać jej jedzonko porcjami, żeby nie zaszkodziło, i to jest dość trudne. Podsumowując, myślę, że szybciej znaleźlibyśmy zgubę, gdybyśmy roznieśli ulotki równocześnie we wszystkie możliwe miejsca, nawet te nieprawdopodobne, w promieniu 1-2 kilometrów od miejsca ucieczki. To powinno być pierwsze działanie, dopiero później szukanie i zaglądanie w każdy kąt.
Obrazek

magicmada

Avatar użytkownika
 
Posty: 14567
Od: Śro paź 05, 2005 19:10
Lokalizacja: moose county

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: jacek1982, Silverblue i 269 gości