Strona 1 z 3

moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Nie lis 29, 2009 1:18
przez magda b.
Jestem Puma, a właściwie Pumka, bo moi Duzi do tej pory patrzą na mnie jak na malucha, którym kiedyś byłam. Chcę opowiedzieć swoją historię, bo od jakiegoś czasu jestem bardzo nieszczęśliwa... ale zacznijmy od początku.

Urodziłam się 10 lat temu. Kiedy dokładnie - nie wiem - ale to musiała być końcówka lata, bo było ciepło i słonecznie. Moje wczesne dzieciństwo nie było jednak zbyt szczęśliwe... mama - wiedząc, że większość jej dzieci ginęła zwykle w niewyjaśnionych okolicznościach - postanowiła zabrać mnie i mojego braciszka od swoich dużych i ukryć nas gdzieś w krzakach. Zaglądała do nas od czasu do czasu, karmiła, gdy tylko mogła. Z czasem coraz rzadziej, aż w końcu - nie wiem dlaczego - przestała nas odwiedzać :( byłam mała i przerażona, ale razem z braciszkiem jakoś musieliśmy sobie radzić. Pewnego dnia on również zniknął... ponoć ktoś go później widział... nie żył, prawdopodobnie potrącił go samochód :( Samotna, głodna i chora błąkałam się po okolicy szukając czegokolwiek do jedzenia i tak trafiłam na podwórko pewnej rodziny.

Początki nie były łatwe. Bałam się ich, nie ufałam, bo nikt do tej pory mnie tego nie uczył... moim pierwszym przyjacielem był rudy, dostojny kocurek - Cezar, który zamieszkiwał razem z rodziną. Początkowo jego Duzi nawet nie wiedzieli, o moim istnieniu, tak dobrze potrafiłam się ukryć w żywopłocie. Ale któregoś dnia zrobili sobie grilla na podwórku. Tak smakowicie pachniało jedzeniem! Nie wytrzymałam... chciałam podejrzeć czy uda się uszczknąć coś z tej uczty dla siebie. Wtedy zobaczyli mnie po raz pierwszy. Musiałam strasznie wyglądać, bo patrzyli na mnie z takim współczuciem... ale podrzucili mi trochę jedzenia. Już dawno mi tak nie smakowało i przez to prawie dałam się im złapać! Potem wiele razy próbowali mnie zwabić, ale ja zawsze byłam szybsza i zwinniejsza! Skradałam się jedynie do miseczki, którą codziennie zostawiali na dworze. W tym czasie byłam trochę spokojniejsza, bo nie musiałam już walczyć o każdy kęs... jednak z dnia na dzień było coraz chłodniej, częściej wiało, a deszcz zrobił się naprawdę uciążliwy. Okazało się, że żywopłot wcale nie jest dobrym schronieniem więc znów byłam bezdomna :(

W pewien deszczowy wieczór, mój rudy przyjaciel Cezar przyszedł po mnie i zaprowadził pod drzwi. Czułam, że serce mi wali jak młot. Nie wiem, czy to z nerwów, czy z zimna, ale moje kocie ciałko ogarnęły dreszcze. Gdy drzwi zaczęły się uchylać, chciałam uciekać, gdzie pieprz rośnie, ale moja pupa przyrosła do chodnika :) W końcu zza drzwi wyjrzała znajoma pani. Zauważyłam, jak zmienia się jej wyraz twarzy, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy. Potem dowiedziałam się, że to "uśmiech" i że wcale nie trzeba się go bać. Mój Cezarek powoli wprowadził mnie do prawdziwego domu. W środku było przyjemnie, ciepło i sucho. Znalazłam tam miseczki pełne smakołyków i kilka mięciutkich zakątków idealnych na drzemkę. Teraz bałam się już tylko tego, że to sen i że wkrótce będę musiała wrócić pod krzaki. Zostałam. W nowym miejscu szybko dochodziłam do siebie. Moi Duzi pomogli mi pozbyć się świerzbu, połamany ogonek ładnie się zrósł i tylko katar czasami nawracał. Jakiś obcy Duży, ponoć specjalista, uświadomił mojej nowej rodzinie, że pierwsze imię jakie mi nadali - czyli Oskar - nie bardzo do mnie pasuje :) I tak zostałam Pumą. Okazało się jednak, że dzika to jestem tylko na dworze, bo w domu najprawdziwszy ze mnie miziak nakolankowo-napoduszkowo-podkołderkowy. Lubię też bardzo dyskutować na różne tematy, co - nie wiem czemu - wzbudzało zawsze wesołość wokół. Wszystko to zawdzięczałam mojemu kochanemu Cezarkowi, który zastępował mi matkę. Jak każda mama, potrafił mnie czasem skarcić i przywołać do porządku, zwykle jednak myliśmy sobie pyszczki i uszka, jedliśmy z jednej miski i bawiliśmy się w berka. Czasem nawet Cezar pozwalał mi położyć się obok na JEGO fotelu, kosztem jego własnej wygody. Tak nam mijały kolejne lata... szczęśliwe... jeszcze do niedawna.

Kilka miesięcy temu zauważyłam, że mój Przyjaciel już nie jest tak skory do zabawy i psot, jak kiedyś. Coraz częściej, zamiast berka i chowanego, wybierał drzemkę na ulubionym fotelu, później już tylko na dywanie. Okazało się, że zachorował... na tzw. starość. Wszyscy z przygnębieniem obserwowaliśmy jak Cezarek niedołężnieje z dnia na dzień. Duzi sprowadzili specjalistę, który podawał leki, kroplówki i sroki wzmacniające, żeby powstrzymać postępujący paraliż tylnych łapek. I stał się cud! Nasz Cezar znów zaczął chodzić! Co prawda podtrzymywany na pasku, ale robił to tak ochoczo, że aż zachciało mu się spacerów po podwórku, na które nie pozwalano mu wychodzić od jakiegoś czasu. Na dworze zaglądał w każdy kąt, obwąchiwał każde drzewko i to z taką energią, że w nas wszystkich wstąpiła nowa nadzieja. Niestety nie na długo. Następnego dnia Cezarek już nie chciał nawet siedzieć. Duzi sądzą, że zebrał ostatnie siły, żeby się pożegnać z tym wszystkim, co znał i ze słońcem. Czuwaliśmy przy nim 3 kolejne dni. Duzi masowali mu łapki, karmili i przekładali z boku na bok. Dokładnie 2 listopada Cezarek odszedł... :cry:

Wszyscy bardzo to przeżyliśmy. Ale jest coś, co odróżnia mnie i moich Dużych. Oni chyba się z tym pogodzili, zupełnie jakby rozumieli, co się stało. Ja nie potrafię zrozumieć! Nie wiem dlaczego nikt nie chciał mi pomóc, gdy szukałam naszego Cezarka we wszystkich zakamarkach i kryjówkach w domu. Wołałam, prosiłam... nie znalazłam. Duzi mówią, że pochowali Go w ogródku w miejscu, które sobie wybrał podczas ostatniego spaceru... Czy to znaczy, że mój Przyjaciel naprawdę nie wróci? Tak bardzo za Nim tęsknię... :( i ciągle czekam. Nawet nie zajmuję Jego ulubionego fotela...

Duzi to widzą i nieśmiało zastanawiają się nad towarzyszem dla mnie. Nie wiedzą, czy nie za szybko, czy zaakceptuję obcego na NASZYM terytorium. Ja sama też tego nie wiem... nie wiem, czy chcę niańczyć malucha, nie wiem też, czy będę w stanie zaprzyjaźnić się z dorosłym koteczkiem tak bardzo, jak z moim Cezarkiem. Czy jest tutaj jakieś futerko, które przeżyło coś podobnego i szuka swojego Przyjaciela? Nie chcę już zawsze być smutna! Pomóżcie... :cry:

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Nie lis 29, 2009 8:52
przez Bazyliszkowa
Pumciu, bardzo mi przykro z powodu Twojego przyjaciela.
Jestem przekonana, że on wróci, ale w innym futerku...
Poproś Twoich Dużych, żeby zajrzeli tu: viewtopic.php?f=1&t=95947 , na pierwszą stronę. Może wspólnie odnajdziecie tu Cezara kryjącego się w innym futerku.
Powodzenia :ok:

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Nie lis 29, 2009 9:06
przez grajda
viewtopic.php?f=13&t=103294 Gorąco polecam. Już zawoziłam kotka do Wrocławia.Malutka pilnie szuka domku, mam oprócz niej jeszcze trzy tymczasy i na kuracji starowinkę Bulisię- 12 letnią , podwórkową.Mam co robić, Dodam , ze czarnulka z kotkami super się dogaduje. Jedynie boi się rezydentki, bo to jest wredotka nie lubiąca kotów.Rodzina już ma mnie dosyć z kotami. Wpadłam w tym roku z tymczasami po uszy.

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Nie lis 29, 2009 9:55
przez magda b.
Dziękuję za odpowiedzi! To straszne, że tyle kocich piękności nie ma domku i swojego Ludzia! Moi Duzi oglądają i myślą... najchętniej przygarnęliby wszytkie kocie bidki, ale przygarnąć to jeszcze nie wszytko, trzeba przecież dać im szczęście, takie prawdziwe! Dziwne to bardzo, że jedno zdjęcie ma decydować o kocim losie...

Wiem, że Duzi mają dylemat - zastanawiają się, czy dorosłego kotka można nauczyć grzecznego wychodzenia na dwór i wracania do domu, gdy się go woła po imieniu? Nie wiedzą tego, bo wszystkie swoje futerka wychowywali od malucha... a domek musi być wychodzący, bo ja lubię wychodzić na dwór i mieć otwarte drzwi, żeby w każdym moemncie móc wrócić do michy...

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Nie lis 29, 2009 15:12
przez Bazyliszkowa
Niektóre kotki z wątku, który podałam, są przyzwyczajone do wychodzenia, np. Galanteria, Maciek czy Artur. Może któryś z nich?
Odległość nie jest taka ważna, zwykle jakoś daje się zorganizować transport.
Za dobry wybór :ok:

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Nie lis 29, 2009 18:21
przez magda b.
Dziękuję wszystkim bardzo! Razem z moimi Dużymi próbujemy się bliżej zapoznać z 3-latką Zarcią z Wrocławia. Póki co przez forum, ale może już niedługo :D

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Nie lis 29, 2009 18:27
przez Otiskowa Mama
magda b. pisze:Dziękuję wszystkim bardzo! Razem z moimi Dużymi próbujemy się bliżej zapoznać z 3-latką Zarcią z Wrocławia. Póki co przez forum, ale może już niedługo :D


:1luvu: :1luvu: :1luvu:

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Nie lis 29, 2009 18:39
przez mimbla64
A może Filutka kicia z tego watku: viewtopic.php?f=13&t=100345
Została osierocona przez starszą opiekunkę i szuka wychodzącego domu. Bardzo ładnie zachowuje sie na dworze, potrafi chodzić ze mną na spacery jak piesek. Potrafi się zaprzyjaźnić z innym kotem. Transport do Wrocławia nie stanowi problemu.

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Nie lis 29, 2009 18:40
przez Bungo
viewtopic.php?f=13&t=104183
Ta kotka zostanie lada dzień wyrzucona ze swojego domu przez bezdusznych ludzi.

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Nie lis 29, 2009 23:23
przez Otiskowa Mama
Madziu, powodzenia w znalezieniu idealnej przyjaciółki dla Pumci. :ok: Będziemy śledzić wątek.

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Wto gru 01, 2009 9:26
przez Bazyliszkowa
I jak Pumko, czy Duzi podjęli już jakąś decyzję? :ok:

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... intruz w moim domu!

PostNapisane: Pon gru 07, 2009 20:12
przez magda b.
To znów ja - Puma. Ależ się ostatnio u mnie pozmieniało...

po moim liście tutaj Duzi zachowywali się co najmniej dziwnie... co jakiś czas pokazywali mi jakieś zdjęcia innych kotów na komputerze (jakby myśleli, że można się zaprzyjaźnić z kotem z monitora - bez sensu!)

raz zauważyłam, że wyszli z domu razem z transporterkiem, w którym ostatnio nosili naszego Cezarka :cry: ... ponoć wybrali się po jakiegoś towarzysza dla mnie (trochę się stresowałam), ale ostatecznie przyjechali bez niego bo się okazało, że maluch jest szczęśliwy tam gdzie jest i że wcale nie musi opuszczać swjego dotychczasowego domku... już zaczynałam się przyzwyczajać do tego, że jestem jedynaczką i tak mijały nam kolejne dni. Duzi zdecydowanie częściej się ze mną bawili i nawet cieszyłam się, że poświęcają mi tyle czasu i uwagi...

aż tu nagle... kolejny zwrot w moim życiu! Szok! Wyobraźcie sobie, że wczoraj rano moi Duzi - jak zwykle w niedzielę - wybrali się do kościoła. Już się szykowałam na to, że przez najbliższą godzinę będę się gapić w papugę, albo obserwować ptaki za oknem, ale nie! Mój Pan wrócił po 15 minutach i wyjął spod kurtki jakiegoś kociego malucha! 8O Bezczelny smarkacz! ani "cześć", ani "czy mogę" tylko od razu taki brudny i dziwnie pachnący ulico-piwnicą do mojej michy poleciał!!! i pożarł dosłownie wszyściutko, wyczyścił ją do dna! Zero kultury! Oburzające! Jako starsza, bardziej doświadczona (i nauczona manier) kotka trochę na niego nafukałam. A niech sobie nie myśli smarkacz, że będę tolerować taką zniewagę i zbytnie spoufalanie się z MOJĄ MISKĄ! Potem zrobiło mi się głupio, bo przypomniałam sobie, jak to było ze mną, gdy głodna i zziębnięta weszłam do domu po raz pierwszy. Postanowiłam dać mu szansę i już na niego nie syczę, choć wkurza mnie, gdy łasi się do moich Dużych i gapi się tymi ślepkami a'la "jam ci Puszek-Okruszek" jakby chciał powiedzieć "taki jestem malutki, biedniutki, chudziutki" :evil: Póki co obserwuję małego drania, bo wygląda na to, że się rozgościł na dobre i w ogóle czuje się jak u siebie...

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Pon gru 07, 2009 20:50
przez Bungo
Czyli Wy szukaliście kota, a kot Was znalazł :D

Prosimy o fotki Pumy i maluszka - i o opowieść, jak go znaleźliście.

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Pon gru 07, 2009 21:13
przez Bazyliszkowa
Fajnie, że wzięliście kotka w potrzebie :D
A fotki - no po prostu koniecznie :ok:

Re: moja szczęśliwa - smutna historia... szukam przyjaciela!

PostNapisane: Pon gru 07, 2009 21:34
przez magda b.
To ja - Puma - w całej okazałości... teraz mam ciut więcej ciałka, ale zima idzie ;)

Obrazek


a to zbliżenie na mój słodki pysio:

Obrazek


a to ten mały "odkurzacz" misek:

Obrazek


i trzeba przyznać, że całkiem urodziwy jest ten mały brudny drań :)

Obrazek