Raport z "frontu Agatkowego":
- kot niestety w piątek ważył 2.05 kg, czyli szału nie ma - zaczynamy podawać lek "na tarczycę" i za jakiś czas powtórka badań krwi,
- muszę zbadać mocz bo dużo sika, nawet mi się prawie dziś udało złapać tzn panna raczyła użyć kuwety przy mnie, ale kuper wcisnęła w żwirek tak że już się nic nie dało wcisnąć pomiędzy
- serducho pewnie też do zobaczenia co nadczynność tarczycy mu zrobiła bo coś je nie tak słychać, ale pewnie za trochę a nie już. Przy okazji dopytam co i kiedy.
Na szczęście jak na razie pigułki się zjada w patyczkach a lek na wątrobę wylizuje z palca, czyli mamy życie bez przemocy.
I już bez najmniejszej wątpliwości - Agatka poznała mnie po 2 latach - obsługująca ją w weekend koleżanka była w mojej obecności ok, ale beze mnie już była obserwacja spod stołu i wrrrrr.
Kot się bawi piłką i sznurkiem oraz startuje do ptaków za oknem jak torpeda (nie podejrzewałam pokurczka małego o takie przyspieszenie).
Agresja polega głównie na tym że mnie chce udusić wkładając futro gdzie popadnie. I że jak ją koleżanka "poczochrała" zamiast delikatnie głaskać to skoczyła z ząbkami do ręki, czyli po prostu stawia granice co wolno kotu robić a co nie.
Kot wymiotował podobno nieraz nawet 2-3 razy dziennie, tu mamy od 10.11 dwa zwroty, gdzie jeden to czysty odkłacz, a o przyczynę drugiego podejrzewam dzisiejszy spory wiatr szumiący drzewami za oknem.
Kot jadł wg słów DS "bardzo dużo" i chudł, tu może szału z tyciem nie ma, ale już się zaczyna wybrzydzać i jeść "jednym zębem", przy czym patyczki smakołyczki się owszem wchłonie jak jamochłon tak że nawet się pigułki nie zauważy i się wrzeszczy o więcej, więc słabsze jedzenie nie wynika raczej z tego że kotu coś jest.
Czyli stawiam, a raczej stawiamy razem z dotychczasowym DS, że spora część problemów to psychika i najprawdopodobniej Agatce nie jest z dziećmi (lub żywiołowymi dziećmi) specjalnie "po drodze".
W związku z czym Agatka do DS już nie wraca i szukamy nowego, takiego gdzie "psychika jak porcelanka" będzie się miała w miarę dobrze a dom będzie w stanie dbać o kocią tarczycę
icotamjeszczewyjdzie. Kolejkę chętnych zdaje się już widzę
A żeby już nie było tak tylko o Agatce, bo to w końcu Lizuniowy wątek był - Lizidełko przez 5 lat nie zdradzało chęci do wyjścia na klatkę schodową. Ot. wystawiła łepek za drzwi łapek za próg nie przekładając i koniec. A w niedzielę...
Wchodzę do domu z siatami, a Lizunia myk - i już hyc, hyc, hyc, leci po schodach na górę jak baletniczka. Dobrze że na górę... Co najmniej piętro wyżej weszła i niespecjalnie miała ochotę wracać, spodobało się. Widocznie wycieczka w moje rodzinne pielesze z której trochę wcześniej wróciła, pobieganie tam na strych i do piwnicy, i to że inne koty jej tam nie zjadają podziałały kocinie na odwagę....