Zmagamy sie z epidemią.
Jest promyk nadziei - Oktawia, która zachorowała pierwsza wczoraj zaczęła delikatnie podjadać, wieczorem wróciła wysoka gorączka, ale minęła po podaniu leku, Pupsi po wczorajszym kryzysie czuje sie lepiej, nie boli jej brzuch (choc apetyt bardzo, bardzo słabiutko), Karen schudła bardzo, ale wrócił jej humor i też coś liznęła, nawet ostrzyła dzis pazurki. Rozalka poza zanikiem apetytu wczoraj OK. Źle jest na ta chwilę z Manuelką, bo już dwa dni ból brzucha i zły stan się utrzymuje, ale i tak jest lepiej niż wczoraj - tzn. ma lepszy humorek, reguje, wstaje popatrzeć kiedy nakładam jedzenie do miseczek. Dziś udało mi się ją namówić na zlizanie z palca kropeczki masła. Najgorzej z Rachel u której nie widać zadnej poprawy. Na widok jedzenia ma odruch wymiotny, bardzo boli ja brzuch, wczoraj wymiotowła dwa razy i miała gorączkę. Wszystko wygląda bardzo niebezpiecznie, gdyby nie to, że widać zmiany na lepsze u części kotów to wszystko wyglądałoby na panleukopenię.
Dzis kolejna wizyta u weterynarza, mamy nadzieję zrobic test, jeśli będzie taka możliwość - mam juz złapaną z wczorajszego wieczora kupę Oktawii. Te, które nie jedzą siłą rzeczy nie chodzą do kuwety.. Na szczęście nie ma biegunek.
John, Markiz, Tobiasz i Czarcinka bez objawów. Bez objawów także Bill i nasze dorosłe koty.
Nerwy mamy napięte bardzo, boję się, że rozniesiemy paskudztwo do kocięcarni i Myszki

Tam na szczęscie maluszki już zaszczepione ponad dwa tyg. temu, tych w domu przez grzyba i wcześniejszy katar nie mieliśmy mozliwości zaszczepić. Grzyb już rozniesiony - na Tynia i Togo u Myszki...

U Myszki kociaki jeszcze nie szczepione. Na szczęscie wszystkie mają ponad pół roku.
Strach wychodzic z domu - bardzo szybko zmienia się cała sytuacja. Zastanawiam sie cały czas skąd ten wirus.