Pierwszego kota dostałam w grudniu 2008. Poprzedni właściciel szukał mu domu, bo świeżo poślubiona żona miała potworną alergię, a ja szukałam kota, bo dom bez zwierzaka to nie dom. Dodam, że miesiąc wcześniej przeprowadziłam się z 2,5-letnią córką do własnego M3. wcześniej mieszkałyśmy na wsi, w domu pełnym zwierząt. Całe szczęście, że wtedy nikt nie zrobił mi przesłuchania pt. "jak zamierzasz dbać o bezpieczeństwo kota". Owszem byłam przygotowana na przybycie Agenta, tzn. miałam kuwetę, żwirek, karmę i miseczki oraz klika zabawek. Wiedziałam też, że za kilka miesięcy pojedziemy na kastrację. Nie miałam natomiast pojęcia o osiatkowaniu balkonu i innych potencjalnych zagrożeniach.
To Agent swoim zachowaniem wymuszał na mnie kolejne poziomy zabezpieczeń. Najpierw zamykanie pokoju, w którym jest otwarte okno, potem osiatkowanie balkonu.
Kolejny kot, adoptowany już z Kotkowa (przepraszam, nie pamiętam od kogo) to Kropeczka z DPS-u. Adopcja ok. 30 marca 2009, bo Agent czuł się samotny, a Kropeczka tak długo pojawiała się w galerii "przygarnij mnie" że nie umiałam się jej oprzeć. Koteczka trafiła do mnie w nie najlepszej formie i psychicznej, i fizycznej, ale to był efekt życia na wolności nie DT. Nadal się boi hałasu, obcych ludzi, nieznanych zapachów itp., itd., nie lubi obcinania pazurków i czesania (obraża się i mamy szlaban na głaskanie).
Na początku tego roku zaczęliśmy odczuwać palącą potrzebę posiadania kolejnego kota, bo jakoś mało było ich w domu. Na przełomie marca i kwietnia wybór padł na Mrusia (też Kotkowo, o ile pamiętam od P. Eli z ul. Upalnej). Zaczęło się niewinnie, a okazało się że trafiło nam się kocie ADHD, wścibski złodziejaszek i struś pędziwiatr w jednym. Wielokrotnie przeżywaliśmy chwile zwątpienia, zwłaszcza kiedy po raz kolejny mieliśmy zasikaną pościel (efekt Mruczkowej obrazy majestatu; nie będzie mu człowiek stawiał ograniczeń, a co!). Wiele razy zasikał nam pościel, zdemolował moje pieczołowicie pielęgnowane kwiaty, notorycznie zrzuca z półek nasze ukochane książki, kradnie jedzenie i rozsypuje na dywanie. Czasem, w chwili słabości krzykniemy na niego, czasem wygonimy z pokoju, kiedy nerwy puszczają, ale mimo wszystko kochamy wszystkie nasze footra i nie oddamy żadnego.
Kiedy tak czytałam o przesłuchaniach, o wymaganich, to uświadomiłam sobie, że gdyby mnie ktoś na początku tak "sprawdzał" to do dzisiaj nie miałabym kota. Po prostu bym się zniechęciła.
Na szczęście tak się nie stało i mam trzy kochane koty, każdy o zupełnie innym temperamencie. Może nie jesteśmy najlepszym DS na świecie, ale bardzo się staramy, kochamy nasze kociaste, a one kochają nas (o ile nie jest to dzień przycinania pazurków

Przepraszam że tak się rozpisałam. Chciałam tylko powiedzieć, że fakt iż ktoś nie ma w pełni zabezpieczonego domu, czy że ma małe dziecko, nie znaczy że będzie niedobrym DS.