Wiem Iwonka, ja też już mam dość. Chciałabym już odzyskać swoje życie i być panią swojego czasu. Jeszcze kilka miesięcy. A wtedy, to Ty już wiesz . . .
To pani z gminy zadzwoniła do mnie rano z informacją, że siedzi na drodze chory kot, w dodatku w pobliżu jej domu. Tak więc, teoretycznie to jej problem. Ale, że ja po pierwsze mam klatkę do przetrzymywania, ponadto jakieś tam doświadczenie w zajmowaniu się różnymi przypadkami, no i najważniejsze, nie potrafię odmówić żadnemu choremu kotu, to pognałam i przejęłam kota.
Ponadto zastanawiała się, czy stan w jakim on jest nie powinien zakończyć się eutanazją. Tym bardziej wolałam kota przejąć i powalczyć z choróbskiem. Dotychczas układa mi się współpraca z gminą w zakresie sterylek, dlatego jak mają tego typu problem to staram się pomóc. Nawet finansowo dzisiejsze leczenie gmina wzięła na siebie. Patrząc z ich strony to taki kot w sobotni poranek to problem. Schroniska tu nie ma, kilkadziesiąt km dalej jest takie, z którym mają umowę. Hycel chyba w soboty nie jeździ i nie wozi. Kot między decyzją o leczeniu a eutanazją. Weci, z którymi gmina ma umowę są na wyjeżdzie. Same komplikacje. Dlatego zabranie kocurka do mnie wybawiło ich z kłopotu. Tym bardziej nie mogą kręcić nosem na wożenie go na zastrzyki. Ale faktycznie, jest to pani z sercem do zwierząt.