To i ja się podzielę refleksją, bo nie mam własnego wątku.
I cóż - wreszcie nadszedł ten dzień i młody przeniósł się do swojego domu. To znaczy sami go zawieźliśmy, żeby sobie mieszkanie obejrzeć. No niby dobrze, bo dom akurat taki, o jaki mi chodziło. Ludzie młodzi, ale nie aż tak bardzo, wydają się bardzo sympatyczni i przejęci, i rozumiejący. Od dziecka ze zwierzętami, mają jedną kotkę, już ponad 5 lat. Mieszkanie 2 pok., a więc nie jakiś wielki dom, w którym kot się zaszyje i tyle go widzieli - no i bez ryzyka, że ktoś wpadnie na pomysł wypuszczania "do ogródka". I państwo stwierdzili, że jaki charakter ma, taki ma i nie ma sprawy. Ogólnie niby ideał.
Srebrny też podczas wizyty PA wspiął się na wyżyny, leżał na kolanach, dawał się głaskać i brać na ręce itd. (przy poprzedniej pani schował się pod komodę). Tak, tak, wredna alix - srebrny też portafi!!! (Choć, nie ukrywam, nadal są probemy, by go dotknąć tak "z biegu"). Więc mam poczucie, że i kot akceptację wykazał. Tak też zresztą było z Wtorkiem.
Zresztą i po przyjściu do nowego domu od razu wyjęłam srebrnego z transportera na kolana swoje, a potem po kolei państwa. Siedział z godzinę i dawał się głaskać - biedny przestraszony

Dopiero po naszym wyjściu uciekł i się zakamuflował - pewnie państwo stwierdzili, że nie mogą cały dzień siedzieć z kotem na kolanach.
Koty udawały, że się nie widzą. Bez żadnego fuczenia. Kotka wreszcie uciekła się schować pod kołdrę, więc raczej nie jest agresywna i pewnie będzie dobrze. Srebrny koty kocha.
Ale zawsze w takiej sytuacji mam syndrom opuszczonego gniazda i niby wciąż tyle nas, ale jakoś ubyło.
I mam wrażenie, że w takich sytuacjach koty patrzą na nas podejrzliwie, bo znów wyszliśmy z kotem, a wróciliśmy bez.
Trzymajcie kciuki, by wszystko się szybko dotarło.