Weterynarz mówi,że musiał mieć wadę serca.
Podejrzewa też karłowatość przysadkową ( w poniedziałek mieliśmy mieć badania

)
Jak to ujął wet ''przykro mi,ale on naprawdę nie był przystosowany do życia. Biologicznie,genetycznie. Cudem było,że wtedy przeżył''.
Nie mogę się pozbierać.
Ciągle myśle o tym jak przychodziła do mnei ta mała mrucząca kulka a potem staje mi przed oczami obraz Piotrusia,a właściwie jego ciałka tej czwartkowej nocy.
Miał wyrosnąć na pięknego zdrowego kota.
Tak bardzo go pokochałam.
Najgorsze jest to,że przecież już minął ten okres kiedy sprawdzałam, czy oddycha.
Kiedy wkłądałam rękę do transportera żeby zobaczyć czy bije serduszko.
W czwartek włożyłam rękę do transportera żeby zakroplić oczka i wykonać nasz rytuał wieczornego miziania. Tak lubił tam spać, nie chciałam go budzić. Myślałam,że śpi i dlatego go wcześniej nie budziłam.
Czuję się taka winna.
Może gdybym wcześniej go stamtąd wyjęła...
Może miałby jeszcze szanse...