Ech... karmiciele.
Pani karmicielka nas trochę wystawiła do wiatru, niestety, nie przychodząc (pomimo że była umówiona).
No ale przynajmniej jest kocur, duży, ciachnięty już i baardzo dziki (co mnie cieszy)
Gdy podchodził(o) (to coś) do klatki to przeczuwałam, ze to kocur.
Duży był, wielkogłowy.
Pani, już w domu, oglądając klatkę-łapkę z zawartością, potwierdziła, ze widzi kotkę.
No ale przynajmniej ciachnięty już.
"Kociak", który pozostał na placu boju to 6-7 miesięczna czarna koteczka.
Pani karmicielka chce ją również złapać, wziąć do siebie, poszukać domu. Koteczkę można już wysterylizować, jest w odpowiednim wieku.
Na przyszłą środę mamy dwa miejsca w lecznicy.
U pani jest też (w domu) nieciachnięty kocurek, który zaczął znaczyć moczem. Mam wrażenie, że chciałaby załatwić u nas kastrację kocurka - w trochę dziwny sposób 'no bo jak nie będzie wykastrowany, to ja go nie będę trzymać w domu'
Ja jednak wolałabym zacząć od wykastrowania wolnożyjących kotek...
Widziałyśmy też "coś" długowłosego.
Takiego małego Maine Coona
Dużo tych 'cosiów'