Jazda na sygnale polegała na tym, że zaraz po powrocie z codziennej porcji zastrzyków (nie dajemy rady robić im same - skóra Władzia rozłazi się w palcach, a Stacha jest tygrysem jak słyszy otwieranie igły

) podpięłyśmy Władziowi kroplówkę. Wyjątkowo jakoś leci (mamy problemy z drożnością wenflonu), ale Władzio coraz kiepściejszy, ciężko oddycha, skóra gorąca i ma dreszcze
Decyzja szybka - przebieramy się i z powrotem w samochód, jak Tanita napisała, wolała prowadzić niż go trzymać - bałyśmy się, że to koniec, strasznie się trząsł

.
Wetka w Vetce usłyszawszy naszą opowieść i obejrzawszy Władzia wydała jednoznaczny wyrok - za chłodna kroplówka

... A my myślałyśmy, że podgrzewa się tylko wychłodzonym kotom i faktycznie podałyśmy w temp. pokojowej (jeszcze ta skóra taka rozpalona - choć ogólna temperatura w normie...). Wetka kazała dać już Władzince spokój, i faktycznie, po powrocie mój Mały Zezowaty Książę poszedł dzielnie spać, a w samochodzie bystro się rozglądał...
Za to dziś wenflon jest ewidentnie niedrożny, więc jak tylko zrobi się 9, jadę do lecznicy obok nas (mam dziś wolne) - oby się go dało przepchnąć, bo nie wyobrażam sobie zakładanie nowego na tych chudych łapinkach i zapadniętych żyłach...

Kciuki dalej, pliiiz!
(A cioci Sib dziękujemy za karmę

)