Ok, to po kolei.
Po pierwsze siedziałam tam w kolejce chyba ponad dwie godziny, myślałam, że zejdę. Markiz tulił się przez kratkę do mnie, kładł na mojej dłoni wsadzonej do koszyka, biduś.
Na wstępie dostałam ochrzan, że nie dzwoniłam od razu do Olgi (mimo, że to niedziela wieczór była

). Po drugie, że obcięłam nitkę. I co gorsza nie zachowałam tej obciętej części. No dramat generalnie.
Temperatury nie ma. Brzuszek nie jest bolesny, ani napięty.
Po zastrzyku Markiz wtulił się we mnie, po czym wspiął się przednimi łapkami na mnie i pocałował mnie, po czym ocierał się noskiem o moje policzki, niesamowity z niego słodziak.
Nitką w związku z brakiem niepokojących objawów mam się na razie nie przejmować. Ale obserwować kupy - generalnie problem jest taki, że Markiz ma od trzech dni rozwolnienie. Ale je i pije normalnie. Więc teraz każdą kupę mam brać na coś twardego i rozgrzebać kawałek po kawałku w poszukiwaniu nitki. Albo czegoś innego, kto wie. Moja mama np. znalazła dziś biały włos Ebisia.
Więc koty miały być izolowane. Żeby było wiadomo, czyja kupa jest czyja. Ale to jest niewykonalne. Darły się godzinę w niebogłosy i wymiękłam. Wybrałam opcję siedzenia koło kuwety i patrzenia. Na noc je rozdzielę - kolejna noc z Markizem w mojej karierze;)
Markiz wcina tylko specjalną leczniczą saszetkę, wielce nieszcześliwy, bo to żarłok nad żarłoki, a saszetki są takie malutkie
Jutro znów do Olgi, bo ją bardziej niż ta nitka niepokoi to rozwolnienie.
No nie mogę się nudzić z tymi moimi potworkami.
Przepraszam, że tak długo czekałyście.
Aha, a Markiz łobuzuje jakby nigdy nic. Generalnie pełny wigoru kotecek. Z pełnym wigoru głośnym miaukaniem
