Właśnie wróciłam.
Akcja średnio fantastyczna, tzn. jest i sukces i porażki.
Kocur z pętlą ponoć się nie złapał - ale ja nie wiem czy one w ogóle go łapały

Bo bardzo możliwe, że wcale nie.
O umówionej godzinie stawiłyśmy się po kociaki - we trzy, otka, Shayla i ja. Była jedna pani, druga gdzieś poszła, a miała klucze do piwnicy. Czekałyśmy chyba godzinę coraz bardziej zdenerwowane - stawało się jasne, że nie chcą nam tych kociaków dać. Karmicielka co jakiś czas odchodziła krzyczeć przez okno do tej drugiej. W końcu z okna zostału zrzucone klucze do piwnicy i poszłyśmy. Po drodze teksty - a może by jednego zostawić matce, a może zawieźć do lecznicy i przywieźć z powrotem do piwnicy, a może... Coraz większa groza. W końcu piwnica została otwarta, już miałyśmy brać koty - rozległ się krzyk z zewnątrz "otwórz mi drzwi!". Przyszła druga karmicielka i zaczęło się. Że nie odda kotów. Że może my im chcemy zrobić krzywdę, może na skórki pójdą. Że ona w razie czego znajdzie i mnie pobije. Już nawet nie chce mi się tego wszystkiego pisać, w każdym razie jeden kociak (biało-rudy) niestety został w piwnicy. Mam się dowiedzieć co mu dawać i one będą go leczyć. No i nie udało się, uciekłyśmy z tej piwnicy z sześcioma kociakami w kontenerku, szybko, żeby się nie rozmyśliły i nie chciały ich zabrać z powrotem do śmierdzącej piwnicy.
Obie panie bardzo kochają te koty, przy oddawaniu miały łzy w oczach. Czasem miłość też może szkodzić...
Z tych nerwów straciłam orientację na własnym osiedlu i musiałyśmy pytać o drogę, żeby odnaleźć samochód otki
W lecznicy na Białobrzeskiej zajęła się kociakami dr Jagielska, wszystkie zostały odpchlone, umyte mordki, dostały antybiotyki (część unidox, dwa "najgorsze" lynco-spectin), gentamycynę do oczu. Dwa najsłabsze kociaki jeszcze ciepłą kroplówkę podskórnie.
Kociaki pojechały do dwóch domów tymczasowych - otka wzięła szylkretkę i rudaska, dwa kociaki z najgorszymi oczami, jutro mają wizytę u Garncarza. Po umyciu mordki okazało się, że szylkrecia pod opuchlizną ma oczy

I w ogóle była bardzo żywotna, wydzierała się kiedy siedziała sama w kontenerku, musiałam ją miziać i wziąć na ręce - wtedy uspokoiła się i nawet przysnęła.
Shayla zabrała cztery koty - dwie starsze, silne dziewczynki (czarno-biała i bura) oraz trikolorkę i rudaska. Niebawem nastąpi podział kotów i pewnie ze dwa trafią do mnie.
Za wizytę i pudło saszetek convalescenca zapłaciła otka - bardzo jej za to dziękuję

również za transport, żelazny spokój i wsparcie w starciu z karmicielkami, za wzięcie na odchowanie i wyleczenie dwóch najsłabszych kociaków.
Nie miałabym szans poradzić sobie bez dziewczyn. Nie wiem czy w ogóle udałoby mi się wydobyć te kociaki. Shayla, otka - dziękuję
Forum to potęga
