Dzięki wielkie za dobre słowa, ale uwierz mi, że miałam kryzysy

i wydawało mi się, że oswojenie nigdy nie nastąpi i co ja zrobie...
Dziczki nikt nie będzie chciał, ja sama miałam jeszcze parę ran gryzionych i drapanych i nie uśmiechało mi się spędzanie kilkunastu następnych lat z "diabłem tasmańskim". A o wypuszczeniu gdzieś nie było mowy
Zasługa moja w tym niewielka, ja czekałam, karmiłam, woziłam do weta, czekałam a ponieważ jak w dowcipie o żarówce i psychiatrze: " to żarówka musi chcieć sie zmienić"... zabieg przyniósł nieoczekiwane efekty.

Sterylizacja wpłynęła w tak zaskakujący sposób na zmianę - złagodzenie charakteru koteczki, nastąpił taki przełom, że mi samej trudno było w tę zmianę uwierzyć.
Teraz jest kochaną koteczką, żarłaczem (trzeba limitować dostęp do jedzonka) i lizusem (Tymek) jednocześnie.

A i ja dostąpie zaszczytu kolanek, baranka i innych wyrazów kociej sympatii.
