
Siostra, chociaż nie znała Ali i nie wiedziała za dużo o sprawie (wie tylko, że jestem kocią mamą) zgodziła się na ustawkę i przejęcie kota od Ali z dworca i przechowanie go przez kilka godzin [ostatecznie wyszło 1,5h]. Pierwotnie prosiłam, żeby przechowała go w garażu, bo ma dwójkę dość małych dzieci (a to jeden budynek z domem, jest tam tak samo ciepło jak w domu), ale wzięła go do siebie. Mimo wątpliwej przyjemności przebywania z nim, ponieważ śmierdział kupą, w której się wytarzał w transporterze.
Brat z kolei, kiedy zadzwoniłam, zapytał tylko, ile kotów mu wciskam i kiedy przywiozę. Kiedy powiedziałam, że jednego i przywiozę pierwszego stycznia, to powiedział tylko, żebym powiedziała, co powinien kupić.
No i jak tu rodzeństwa nie kochać? To wszystko dlatego, że jestem najmłodszą rozpieszczoną przez nich siostrzyczką.

Szukamy teraz domu buraskowi i czarnemu, mam nadzieję, że pójdzie z nim względnie dobrze, bo perfekcyjnie kuwetkuje i choć jest nieco nieśmiały, to już mi dziś się wyginał i mruczał pod ręką po tym, jak przez czterdzieści minut czytałam mu na głos książkę. Ma gust - miauczał w odpowiednich momentach.
