Już dawno nie pisałam na wątku naszych podopiecznych, a u nich dużo się dzieje.
Zacznę od tego, że to najliczniejsze stado, które bytowało na terenie pewnego zakładu, zostało stamtąd przepędzone przez właściciela. Zagroził spaleniem dozowników i budek. Dał kwadrans na ich usunięcie. Gdy zaczęłyśmy koty karmić w starej szopce, która stoi na terenie należącym do gminy, nieopodal, to kazał pozabijać do szopki otwory. Zrobiła się awantura. Sprawa otarła się o miejscowe władze, czyli sołtysa, który kazał kotom udostępnić szopkę. Oczywiście ma w niej nie dochodzić do dalszej dewastacji, ale po wysłuchaniu rozsądkowych argumentów, czyli, że stado będzie dokarmiane i nie dopuścimy do jego powiększania drogą sterylizacji oraz, że będziemy starały się wyadoptowywać koty, sołtys stanął po naszej stronie.
Teraz obawiać się możemy tylko miejscowych przygłupów, bo dostęp do szopki ma każdy, taka lokalizacja. Niestety.
Po przepędzeniu koty były bardzo zdezorientowane. Przychodziło ich tylko kilka na karmienie. Obawiałyśmy się, że koty zostały pozabijane. Jakie było nasze zdumienie, gdy dziś przyszło ich z 16 ście.
W szopce mają ustawione dozowniki na suchą karmę i na chwilę obecną dwie ciepłe budki styropianowe.
Dziś z koleżankami złapałyśmy trzy koty. Pierwszego tak po prostu rękoma, taki w miarę oswojony. Ale ten był najmniej istotny, bo najbardziej zależało nam, żeby złapać chore do leczenia. Są trzy chore. Nie wiem jakim cudem, ale dwa dziś złapałyśmy. Jeden łaciatek ma oczka zaropiałe, a drugi - w gorszym stanie - bardzo kaszle, aż charczy.
Trudno w takim licznym stadzie liczyć na to, że akurat ten konkretny wejdzie do klatki łapki, dlatego akcję przeprowadziłyśmy za pomocą podbieraka. Pierwszy chorowitek smętnie siedział przy dozowniku. Łatwo dał się nakryć podbierakiem. Gorzej było, nawet w grubych rękawicach przełożyć go do klatki, bo bardzo walczył, ale udało się. Drugi chorowitek był cwańszy. Ten kaszlący. My krok do niego, on kilka swoich w tył. Długo to trwało i już miałyśmy zamiar zrezygnować. Jednak, nagle łaciatek wszedł dziurą do szopki. Plan był taki, że koleżanka wejdzie do szopki i napędzi mi go delikatnie na dziurę w ścianie. Ja na klęczkach czaiłam się z podbierakiem na zewnątrz. Musiało wyglądać to dość komicznie . . . Pierwszy czmychnął jakiś czarny młodzik. Okazałam się refleksem i szybko podniosłam podbierak, żeby przeleciał dalej. Drugi to już był nasz łaciatek. Znów rozpoczęła się walka. W pewnym momencie jego głowa znalazła się poza podbierakiem. Podobno gadałam do niego, że jak już go mam to go nie wypuszczę. Tak mu tłumaczyłam, żeby już odpuścił szarpaninę. Po chwili dołączył do swojego kolegi w klatce. Tak więc do domu wróciłam z trzema łaciatymi kotami, w tym dwoma chorymi.
W domu koty mam szczepione, ale mimo wszystko dla tej trójki znalazłam jeszcze miejsce w korytarzu, w klatce. Tam nie wchodzą inne koty. Na chwilę obecną podałam unidox, bo robienie zastrzyków, może być w kategorii: ,,niemożliwe" Lek został zjedzony.






