Wróciłam od tzw. weta `podręcznego`.

Doc jest wyjechany. Do Fundacyjnego mam `za Wisłę i jeszcze [i:2snhtohk]kawałek[/i:2snhtohk]`.
Podręczny wydawał się akurat na pobranie Hopi krwi. W taki upał, przy takich piątkowych korkach. Na szczęście Hopi we w miarę dobrej kondycji. Wróciłyśmy wykończone - zwłaszcza Hopi, posikana i posrana; na dodatek Hopi wygląda jakby próbowano jej amputować kolejne dwie łapki. A koniec końców - krwi tyle, co [i:2snhtohk]kot napłakał[/i:2snhtohk] i panie w labie oprotestowały wykonanie biochemii [bo na morfologię i tak nic nie miałam, bo `się nie dało`]. Czyli cały ten zamęt [i:2snhtohk]kotu na budę[/i:2snhtohk].
Jestem zła. Wnerwiona na maxa. I jak mi jeszcze raz ktoś mieszkający 300km ode mnie, nie znający specyfiki lokalizacji, nie znający wetów w tym mieście, będzie radził mi, że `pobrać krew to można w byle jakim gabinecie` to mnie po prostu trafi. Bo jak widać NIE MOŻNA.
I niech się odczepią wszyscy ci, którzy uważają, że nie znam każdego weta tu na miejscu. ZNAM. I nie będę jeździć z kotem `po próżnicy` tylko po to, by zadowolić jedną, czy drugą krytykującą - żebym mogła napisać `była u weta`. Byłam i tylko niepotrzebnie kota stresowałam.
W poniedziałek będzie Doc i przynajmniej wyprawa na drugi koniec miasta będzie miała jakiś sens.
I na stwierdzenie: `nie trzeba zaraz do Doc` odpowiem - `Trzeba. Jak widać trzeba.`
