Niestety, "klębusek w kropecki" jest przerażony

. To nie była oborna miseczki. Ona się boi. Nie wiem, czy mnie, czy kotów i psa, na które syczy. W nocy zwymiotowała jedzeniem. Nie groźnie, żaden tam śluz czy co, po prostu suche jedzenie. Może ze stresu, może za szybko coś zjadła, nie ważne. Chciałam ją wyjąć z klateczki, przełożyć do kontenerka i posprzątać. I... zamieniła się w gryząco drapiący kłębuszek, pogryzła mi ręce. To znaczy to to pryszcz, ale chodzi o nią, coś się dzieje. Co? Rozmawiałam trochę z kotiką, a potem siedziałam sobie przed klatką. I widzę, że tak, ona boi się. Na pewno boi się kotów, ale może i mnie. Albo mnie nie, ale pachnę innymi kotami, więc boi się być wyciągnięta z klatki. Jakoś tak.
Jeszcze wczoraj około południa miałam ją na rękach. Zrobiłam rachunek sumienia - może jakiś gwałtowny ruch, jakiś głos nie taki - ale nie, przy niej bardzo uważam, delikatnie przemawiam, delikatnie dotykam. Nie wiem. Po prostu nie wiem. Być może po prostu u mnie za dużo zwierząt. A samej jej zamknąć nie mogę, bo kuchnia nie ma własnego źródła ogrzewania. No i jest kłopot.
Dałam jej po tym jeść - zjadła chętnie zerkając na boki spod oka. Do jedzenia dodałam krople Bacha które dostałam od Pieguska. Zobaczymy.
Tak czy inaczej ma w sobie tyle wdzięku, że nie da się jej nie kochać
