27 czerwca przywiozłam ze schroniska tego oto kociaka.
Wbrew rozsądkowi i postanowieniu, że nie będę brała do domu schroniskowych kociąt. Kociak był jak na swój wiek mały i chudy. 29 czerwca stracił apetyt i zaczął się krztusić. Kupy miał żółte, ale dość zwarte. W piątek zwymiotował podtrutą już glistę. Oczywiście wraz z wetem podejrzewaliśmy zatrucie robalami. Dostał kroplówkę i antybiotyk. Do sobotniego wieczora wydawało się, że jest stabilny a nawet zaczął się bawić. 2 lipca w niedzielę rano, kiedy cała kroplówka z soboty się wchłonęła poszedł do kuwety. Zrobił żółtą i już luźną kupę i od razu zaczął mieć problemy z poruszeniem się. Zmarł na moich rękach koło godz.11. Wet przyjmował od godz.12, więc zabrałam martwego kociaka, aby zrobić mu sekcję. Stan wnętrzności kociaka nie pozostawiał wątpliwość, że przyczyną śmierci była panleukopenia. Jedyne co przyszło mi do głowy to natychmiast zaszczepić maluchy i Tinę. Wet miał akurat 5 szczepionek w lecznicy, więc to zrobił. Powiedział też, że ma sprawdzony sposób leczenia parwowirozy u psów, ale na kotach go nie stosował. Pozostało tylko czekać. Pierwsza zaczęła wymiotować Tina. Wet jednak uważał, że jest tylko zakłaczona. Faktycznie Tina w tym czasie bardzo liniała. Na dodatek przestałam wypuszczać ją z pokoju kociąt a ona powinna już od nich odpocząć. Stresowała się natarczywością kociąt i mocno z nerwów lizała. Jako pierwszy zachorował czarno-biały kociak. Silne objawy miał już 6 lipca. Wodnista kupa, brak łaknienia, podwyższona temperatura ciała, wymioty. W niedługim czasie bardzo się odwodnił. Natychmiast zaczęliśmy podawanie tych sprawdzonych na psach leków. Już po 3-4 godzinach była znaczna poprawa. Na przełomie 3-4 dnia leczenia u czarno białego nastąpiło znaczne pogorszenie. Znowu była to niedziela a wet poza Bydgoszczą. Kota7 zawiozła nas o godz.8 rano do kliniki całodobowej. Maluch dostał kroplówkę, coś na zbicie gorączki i antybiotyk zalecony przez mojego weta. Tego dnia ważył tylko 1kg a wet, u którego byliśmy skwitował go słowami „biedny kotek”. Jeszcze tego samego dnia, gdy wrócił mój wet kociak dostał resztę leków i bardzo szybko stanął na łapki. Było on leczony przez 6 dni. Długo jego kupy były mieszanką śluzu z krwią, ale maluch jadł i miał dobry humor. Pozostałe kocięta wykazywały objawy dzień po dniu. Były to luźne, żółte kupy o charakterystycznym zapachu i gorączka. Jednak te 3 kociaki nie miały wymiotów i nie straciły łaknienia. Czarnulka, buraska i Młody byli na lekach przez 4 dni. W sumie kocięta przeszły chorobę łagodnie a największy koszmar rozgrywał się w mojej głowie. Dzisiaj mijają 2 tygodnie od śmierci schroniskowego kociaka. Maluchy mają normalny apetyt, bawią się jak szalone a w kuwecie znajduję same prawidłowe kupy. Niestety leczenie antybiotykami nastąpiło zbyt wcześnie od ostatniego szczepienia przeciw grzybicy. Teraz muszę odczekać, bo może jednak szczepionka zadziała i znikną resztki grzyba albo będę musiała maluchu jeszcze odszczepić.
Dzisiejsze zdjęcia gromadki.
