Byłam dziś na cmentarzu. W holenderskich domkach zamarznięta karma p. Ani i miseczka chrupek. Dostały dużą michę chrupek i mięso. Nikt się nie pojawił, ale przy wejściu do tej cieplejszej izby domku i do karmnika były świeże kocie ślady. Przy grobie p. Kozdrowicza czarna kotka głośno domagała się jedzenia. Wsunęłam mięso i chrupki przy wejściu do grobu, słychać było, że czarna na kogoś tam buczy. Na górce zleciało się 6 kotów, rzuciły się na jedzenie, dostały dużo wszystkiego. Tam jedna czarna trochę kicha. W domkach mieszkają, śnieg zapadał łączący je daszek i dzięki obciążeniu są bardziej stabilne. Przy kościele powitała mnie śliczna Beżunia, tam też była zamarznięta karma, położyłam mięso i chrupki. W alejce pięćdziesiątek nikogo nie zauważyłam, obok był pogrzeb, więc nic nie dałam. Na małym cmentarzu kotów nie widziałam, wejście do dziury fantastycznie zabezpieczone, zapach cudowny siana, jak w letni wieczór. Włożyłam do środka tackę mokrego Whiskas. Wokół dziury świeży śnieg był zadeptany łapkami, więc ruch tam się odbywa. Worka z sianem zza grobu nie wydobyłam. Śnieg go przysypał, podobnie jak i grób, jest niewidoczny. Dla mnie był za ciężki, żeby go teraz przenosić gdzie indziej, prawdę mówiąc nie dał się ruszyć.
Do Wigilii będzie ciepło, więc kto może, nich odwiedza kociny, żeby je wzmocnić zanim znów nadejdą mrozy i jedzenie będzie zamarzać.
P. Ania dziś poszła na operację, trzymajmy kciuki
