Pan Samochodzik (Sam) odszedł wczoraj (z pomocą weta).
Mój dziesięcioletni rezydent, zapadł na nerki. Mimo karmy leczniczej, Lespewetu, codziennych kroplówek ostatnio mocznik bardzo wzrósł. Przestał jeść, cierpiał. Wczoraj zdecydowałam, że to już ten moment............
Sama znalazłam w dość nietypowych okolicznościach. Było to 1 listopada, miałam zaraz jechać na cmentarz, ale wyszłam jeszcze do pobliskiego sklepu cos kupić. Blisko pasów na ruchliwym skrzyżowaniu zobaczyłam na jezdni leżącego kociaka. Podeszłam, nie żył. Zabrałam w torebkę aby pochować. Ale po chwili usłyszałam z oddali żałosne miauuuu. Rozglądałam się, szukałam, długo nie mogłam zlokalizować. Drugi kociak darł się coraz mocniej. Wreszcie dotarłam do miejsca skąd dochodził głos. Stary porzucony samochód. Kocię siedziało gdzieś w tym samochodzie. Ale gdzie???? Nigdzie nie widać. Odstawiłam tam cyrk. Wsuwałam się pod samochód. Z trudem otworzyłam na wpół rozwalone drzwi tego samochodu. Nic!!!
Oczywiście nikogo nie obchodziło co robię, nikogo nie zainteresował płacz zwierzaka. Jakieś dziecko zapytało mamusi: Co pani robi? Mamusia na to: Pani kotek uciekł, chodź, nie gap się.
Wyciągnęłam telefon, by zadzwonić po kogoś, po pomoc. I wtedy zobaczyłam z pewnej odległości że rura wydechowa/gaźnik (nie wiem jak to fachowo się nazywa) rusza się. JEST!!! Siedzi w rurze. Tylko jak go wyjąć.
Gdy wyciągałam rękę on wsuwał się głębiej w rurę. A moja ręka tam się nie mieściła.Wyciągnęłam saszetkę z żarciem. Kocię musiało być głodne, bo wysuwał łepek, węszył noskiem i jeszcze głośniej płakał. Ale strach był silniejszy.
Wreszcie zadzwoniłam po pomoc. Po kilkunastu minutach przyszedł znajomy z narzędziami. Co chłop, to chłop.
Obcęgi i coś tam jeszcze poszły w ruch. Metal na szczęście był skorodowany, trwało to chwilę. Kociak uratowany!!!
Po wzięciu na ręce okazał się oswojonym kociątkiem. Był tylko przerażony. Wzięty pod pazuchę, poczuł ciepło (na zewnątrz koło zera, no i metalowy schowek) i zaczął mruczeć. W domu, jadł i jadł.
Sam miał uszkodzenie nerwu szyjnego, prawdopodobnie skutek wciskania się w rurę, albo "działalności" człowieka.
(Te maluchy same nie przyszły na to skrzyżowanie. Kocica też by nie prowadziła dzieci w takie miejsce.) Czasami przezywałam go "krzywą szyjką", bo zawsze miał łepek skręcony w bok.
Sama nigdy nie udało się wyadoptować. Może nawet nie tyle przez ten defekt, ale mimo iż spał mi na głowie, nie był kotem miziastym, wzięty na ręce zaraz zwiewał.
Najbardziej wydatną jego cechą była "wścibskość". Właził jako pierwszy w każdą torbę, gdy przynosiłam zakupy rozdzierał torby by dostać się do środka. Gdy powiesiłam torbę z zakupami na klamce czy wieszaku. Skakał na nią, uczepiał się pazurami i wygryzał dziurę by wyciągnąć zawartość. Często zaczynał konsumpcję tak zwieszony na torbie, zanim cokolwiek wyciągnął. Wszystkie pootwierany szafki, rozpracowane blokady to jego robota.
Od wczoraj jego ulubione miejsce, na komodzie w przedpokoju jest puste.
Będzie mi brakowało jego psot i wszędobylstwa.
Spij Sami [*]