Myślałam, że sterylizacja siebie, narzędzi i gabinetu, to standard ogólny, a nie tylko przy pp. Po każdym zwierzaku... To taki lekki sarkazm

Po trzecie - nieprzyjęcie do szpitalika kota z pp uważam za nieludzkie i okrutne, jak już pisałam. Skąd np. mam wziąć inkubator, żeby utrzymać kotka w cieple?
I co to ma za znaczenie, skoro pp zaraża się przez lecznice i tak, niezależnie od tego, czy kot przebywa w szpitaliku? Vide: Marcel na Mokotowie...
Czy dorosła lub prawie dorosła dziczka naprawdę jest tak samo narażona, jak znalezione w piwnicy kilkutygodniowe kocięta?
Rozumiem dylemat, ale dla mnie to jakby szpital nie chciał przyjąć chorego na chorobę zakaźną, żeby nie zarażać innych pacjentów - zostawmy go na podjeździe, niech umiera sam... To ogromna niesprawiedliwość - szpitaliki powinny mieć izolatkę, by takie koty przyjmować. Ja wiem, to też jest utopia...
Przepraszam za gorycz, ale gdyby Marcel wziął Kubusia na obserwację, to nie niosłabym go na rękach, umierającego, do najbliższego weta, który i tak nie miał sprzętu, by go uratować...
Gdyby którakolwiek lecznica nie zgodziła się wziąć do siebie kociaka z pp - pozwałabym ją do sądu
Jeśli chodzi o Kaczuszkę, mój błąd. To faktycznie było Gagarina. Przepraszam

A co do Jasia, to sytuacja była prosta:
Dwie czarnuszki, rodzeństwo, na Racławickiej - po odłowieniu ani razu nie zeszły ze stołu do badania. Trafiły do tdt tej samej nocy. ZDROWE.
Czarnuszka wzięta przez forumowiczkę, nie była na Racławickiej, ZDROWA.
Jaś i Małgosia, badane na Racławickiej, trafiły prosto do tdt, który nigdy nie miał kotów pod żadną postacią. Jaś uciekł (niezręczny wet) ze stołu i zestresowany odkurzył ogonem cały gabinet. W tdt kilka dni później zaczął chorować. Małgosia siedziała z nim w tej samej klatce w tdt, zachorowała z kilkudniowym opóźnieniem.
Jeśli chodzi o nas byliśmy po kwarantannie, czyszczeniu, naświetlaniu, w rękawiczkach... Samochód wyprany, transporterki nowe, mróz -20C i wszystko wymrażane wiele godzin. Żaden inny kociak się nie zaraził. Nawet Gapcia, z którą mieliśmy kontakt, gdy okazało się, że Pędzelki mają pp.
Dowodów oczywiście nie mam. Ale logika podpowiada. Zwłaszcza że lekarze na Racławickiej zbagatelizowali moją informację, że mogą mieć skażony gabinet.