Staruszkowi ze schroniska się dzisiaj pogorszyło. Ma ciężką biegunkę, tak naprawdę to załatwia się brudną wodą. Wszystko, co w niego wchodzi kroplówkami, wychodzi z niego w ten sposób, i to mimo, że prawie nie je. Dziś jest dużo słabszy. Nadal jest jakimś cudem w stanie chodzić do kuwety, próbował nawet zasypywać po sobie kupkę. Ale widać, że ledwo się trzyma i gaśnie w oczach. Mimo kroplówek jest strasznie odwodniony.
Spróbowaliśmy jeszcze zmienić mu antybiotyk, ale jeśli to nic nie da w ciągu najbliższego dnia/dwóch, to przestaniemy go męczyć.
Chciałam mu dać imię, jak już będzie wiadomo, że wyjdzie z najgorszego. Żeby się za bardzo nie przywiązywać, skoro i tak miał nikłe szanse. Ale w sumie to nie w porządku, żeby umierał jako cholerny numer ze schroniska. Ani tym bardziej, żeby umierał z imieniem, jakie z wielkim wyczuciem dała mu wetka ze schroniska ("Badziew"

). Więc będzie się nazywał Wisznu.
Swoją drogą, miło by było wiedzieć, na co i czym był "leczony" w schronisku. Kurcze, no tajemnica państwowa, trzy razy tak byłam, i trzy razy nikt nic nie wiedział.