Dzisiejszy dzień był smutny, ale też częściowo udany. Tak to się w życiu plecie...
Udało nam się z gallą złapać biało-rudego dzikunka, który okazał się być niezwykle wojowniczą dziewczynką. To była już kolejna próba, byłymy naprawdę zdesperowane, łapanka trwała prawie półtorej godziny.
Do klatki-łapki właziły mini-dzikunki, ich mamy, ciotki i setki innych kotów

- oprócz tego jednego, na którego była pułapka. W końcu udało się zupełnie inaczej - zdobyłam klucze od piwnicy, jedna z karmicielek przyniosła podbierak (bez rączki, ale z obręczą), dzikunka została zagoniona do piwnicy, do której ja weszłam (wejściem dla ludzi), a karmicielka zaczaiła się przy okienku z siatką podbieraka. Kiedy weszłam do piwnicy i zobaczyłam obiekt polowań, zrobiłam głośne "uhuuuuuuuuuuuu!" i kociak wskoczył prosto do podbieraka.
Dzikunka już odpchlona, obejrzana przez weta (dziabnęła mnie, ale obyło się bez krwi), przejęta przez Modeskę i dołączona do reszty towarzystwa.
Teraz kolej na mini-dzikunki, tylko muszę znaleźć jakiś domek tymczasowy... Dziś mini same się pchały do klatki i z takim smakiem pałaszowały, że nie zauważały, że klatka się zamknęła

A jeden malutek, kiedy otworzyłam klatkę, żeby go uwolnić, jeszcze się zatrzymał, bo na drodze do wolności było jedzonko, więc zamiast wiać - zaczął znowu jeść
Zdjęcia z łapanki:
I barrrdzo groźna dzikunka:
